Błędne koło
Stanisław Godlewski, czaskultury.pl

Wystawiona w poznańskim Teatrze Animacji „Za-Polska” Agaty Biziuk to kolejny spektakl, który próbuje opisać i diagnozować wojnę domową, jaką nieprzerwanie toczymy w Polsce.

Nad sceną wisi świecący napis „Wonder wheel” (Diabelski młyn), który dobrze oddaje charakter struktury przedstawienia. Jak na karuzeli kręci się w nim mnóstwo problemów, a w centrum tkwi jeden wielki temat – Polska. Właśnie o naszej ojczyźnie, a nie o twórczości znanej dramatopisarki opowiada autorski spektakl Biziuk (choć z łatwością można w nim odnaleźć też nawiązania do „Moralności pani Dulskiej”).

Widownia zasiada po dwóch stronach sceny, dzięki czemu  można na siebie patrzeć niczym w lustrze. Pośrodku znajduje się podest, dookoła którego leżą ścinki zniszczonych dokumentów przypominające śnieg. Pod ścianami wala się mnóstwo rzeczy – jakieś stare pomniki, zużyte godła, kosy, narty, kawałki budynków. Dominującymi kolorami są czerwień, biel i czerń. Scenografia Mariki Wojciechowskiej, dopełniana światłem (reżyseria światła Monika Sidor) i muzyką (Piotr Klimek) sugeruje, że jesteśmy w jakimś piekielnym cyrku, na upiornej, szatańskiej estradzie.

Jeśli dobrze rozumiem intencje twórców, chcieli oni wykonać rodzaj badania: jak dzisiaj, w 2018 roku, ma się „sprawa polska”? Jakie choroby trapią naszą ojczyznę? Czy możliwe jest w ogóle postawienie diagnozy, będące wstępem do skutecznej kuracji? Rzeczona diagnoza wydaje się o tyle niepokojąca, że Polskę trawi choroba autoimmunologiczna. Za to, co nas dręczy, odpowiadamy my sami. Nie jest to rozpoznanie nowe – od romantyzmu, jeśli nie wcześniej, artyści próbowali wykazać, że Polacy są jedną z ważniejszych przyczyn własnych problemów. Dlatego na scenie Teatru Animacji pojawiają się i romantycy, i Wyspiański (z rozpaczliwym zawołaniem Jaśka z finału „Wesela”), i Gabriela Zapolska. Biziuk bierze dawne i współczesne problemy – od sporów o sens powstania listopadowego, po prawo do aborcji – i ujmuje je na scenie w symboliczno-estetyczny sztafaż, który doskonale znamy.

Polska (Mariola Ryl-Krystianowska) pojawia się jako postać dziewczyny w kwietnym czepcu na głowie i w obszarpanej, poplamionej krwią sukience. Wita wchodzących widzów chlebem i solą. Jest miła i naiwna, a w swej naiwności – jakby zupełnie niewinna. Dookoła niej wiruje kalejdoskop postaci (granych przez Elżbietę Węgrzyn, Mateusza Bartę i Piotra Grabowskiego), a każda z nich prezentuje inny zestaw pomysłów i poglądów. Wszystkim towarzyszy taki sam cel (można streścić go w haśle: „żeby wreszcie było dobrze”), proponują jednak skrajnie odmienne sposoby jego realizacji.

Przez scenę przewija się cały pakiet polskich postaw. Pojawiają się rasiści-nacjonaliści, którzy nie chcą pozwolić na mieszanie się nacji. Są monarchiści, którzy marzą o powrocie na tron potomka Piastów lub Jagiellonów. Są rewolucjoniści, którzy chcieliby zniszczyć to, co jest teraz i zacząć wszystko od nowa. Są lewicujący, domorośli socjologowie, winą za obecny stan rzeczy obarczający kapitalizm i transformację. Wreszcie – są też wstrętni mieszczanie, bliscy krewni Dulskich, którzy problemy zamiatają pod dywan, a wyżej niż zaangażowanie polityczne cenią spokój domowego ogniska, kryształowe kandelabry i szczęście swoich znerwicowanych dzieci-millenialsów, dla zagłuszenia egzystencjalnej pustki siorbiących kawę ze Starbucksa.

Czworo grających w tym stosunkowo krótkim spektaklu aktorów musiało sprostać niezwykle trudnym zadaniom, wcielając się w kilkanaście różnych postaci. Wykorzystując kilka charakterystycznych gestów, zmieniając układ ciała i tembr głosu, potrafili szybko stworzyć wizję danego bohatera. Robią to tak sprawnie, że widz nie potrzebuje wiele czasu, by rozpoznać, kim dana postać jest, co robi i co sobie myśli.

W jednej ze scen pojawiają się – niczym echo grabarzy z „Hamleta” – dwa robaczki, które dzielnie pracują w służbie rozkładu, oznajmiając widzom prawdy odnoszące się do współczesnego świata. Dowodzą, że każdy możny wzbogacił się na krzywdzie kogoś innego, a przyczyną światowych konfliktów jest zazwyczaj żądza grup uprzywilejowanych dążących do pomnożenia własnych zysków. Ta, „prezentacyjna”, część spektaklu nieco się dłuży, głównie dlatego, że jest poświęcona właśnie owej „diagnozie”, pozornie odbijając rzeczywistość, w której teraz funkcjonujemy.

Niby wszystko się zgadza, ale chyba nie do końca… Oczywiście, na poziomie stereotypów spektakl Biziuk trafia w cel – łatwo można rozpoznać, jakie grupy są portretowane i o kim mowa. Jednak, jak to ze stereotypami bywa, są one bardzo przesadzone, mocno podkoloryzowane, wreszcie – obśmiane. Tu właśnie tkwi problem: realizatorzy spektaklu niewątpliwie chcieliby dotknąć czegoś ważnego, a bardzo często zatrzymują się na poziomie łatwego śmiechu, który ani nie oswaja problemów, ani nie daje nadziei na wygranie z chorobą. „Za-Polska” w ogóle nie próbuje wyjaśnić obecnego stanu rzeczy, dociec przyczyn takich, a nie innych postaw lub zjawisk.

Finałowa recepta w przedstawieniu Teatru Animacji przypomina te, które od dawna pojawiają się w polskiej twórczości teatralnej. W jednej z ostatnich sekwencji na scenę wjeżdża sroga postać Matki, przed którą zawstydzona Polska pada na kolana. Matka zarzuca córce jałowość, głupotę i zdziecinnienie. Przez nie do Polski nigdy nie może zawitać wiosna, a kraj ciągle skuty jest mrozem i beznadzieją. Nawet bociany nie chcą już do nas wracać (skądinąd w tej scenie bardzo ciekawie przetworzona jest rozmowa Kory i Demeter z „Nocy listopadowej” Wyspiańskiego – twórcy, którego duch dużo wyraźniej niż duch autorki „Żabusi”, krąży nad całym przedstawieniem). Słowem: Polska musi wreszcie sama przed sobą przyznać, że zawiniła i przestać zrzucać odpowiedzialność na innych. Musi po prostu dojrzeć. Dorosłość wiąże się z koniecznością brania odpowiedzialności za dokonane wybory i ponoszenia ich konsekwencji. Ponieważ Polska tego nie potrafi, dalej obraca się w kółko w chocholim tańcu.

Być może problem, jaki mam ze spektaklem Agaty Biziuk, wynika właśnie z tego, że – pomimo ciekawych rozwiązań i momentami intrygujących myśli – wpada ona w pułapkę języka symbolicznego. Momentami mam wrażenie, że tradycja rozmawiania o polskości – te wszystkie zgrane argumenty, toposy, symbole i alegorie – zbyt mocno zaciążyły nad intencjami twórców i ostatecznie ich zniewoliły. Im bardziej artyści starali się uciekać lub unieważniać pewne schematy myślowo-estetyczne, tym wyraźniej je powtarzali, bezwiednie wzmacniając. Wykorzystywanie symboli, nawet jeśli traktowane są ironicznie, uniemożliwia pokazanie innej perspektywy lub spojrzenia z zewnątrz na trawiące nas problemy. W efekcie, zamiast poważnej rozmowy o współczesności dostajemy kolejny spektakl, w którym toczony jest monolog oparty na stereotypach znanych z tradycji, kultury lub sztuki; monolog, w którym aktualizowane są spory tożsamościowe znane polskiej kulturze od kilku wieków. A powroty do tradycji, nawet jeżeli mają służyć jej zaprzeczeniu – i tak ją umacniają (właśnie przez sam akt powrotu, nawiązania, dekonstrukcji czy negacji).

A może zamiast koniecznie szukać odniesień w tym, co już od dawna znamy i wałkujemy przez kilka wieków, należy po prostu skupić się na tym, co tu i teraz, wyjść (po)za Polskę i spojrzeć na naszą wojnę domową inaczej. Nie umieszczać współczesnych konfliktów w uniwersalnych i powtarzalnych schematach, nie boleć nad tym, że znowu „ostał nam się ino sznur”. Sznur ostał się Jaśkowi ponad sto lat temu, dzisiaj jesteśmy już zupełnie gdzie indziej.


Data publikacji:
27.09.2018

Źródło publikacji:
http://czaskultury.pl/

Recenzowany spektakl:
ZA-POLSKA

Błędne koło
Stanisław Godlewski, czaskultury.pl

Wystawiona w poznańskim Teatrze Animacji „Za-Polska” Agaty Biziuk to kolejny spektakl, który próbuje opisać i diagnozować wojnę domową, jaką nieprzerwanie toczymy w Polsce.

Nad sceną wisi świecący napis „Wonder wheel” (Diabelski młyn), który dobrze oddaje charakter struktury przedstawienia. Jak na karuzeli kręci się w nim mnóstwo problemów, a w centrum tkwi jeden wielki temat – Polska. Właśnie o naszej ojczyźnie, a nie o twórczości znanej dramatopisarki opowiada autorski spektakl Biziuk (choć z łatwością można w nim odnaleźć też nawiązania do „Moralności pani Dulskiej”).

Widownia zasiada po dwóch stronach sceny, dzięki czemu  można na siebie patrzeć niczym w lustrze. Pośrodku znajduje się podest, dookoła którego leżą ścinki zniszczonych dokumentów przypominające śnieg. Pod ścianami wala się mnóstwo rzeczy – jakieś stare pomniki, zużyte godła, kosy, narty, kawałki budynków. Dominującymi kolorami są czerwień, biel i czerń. Scenografia Mariki Wojciechowskiej, dopełniana światłem (reżyseria światła Monika Sidor) i muzyką (Piotr Klimek) sugeruje, że jesteśmy w jakimś piekielnym cyrku, na upiornej, szatańskiej estradzie.

Jeśli dobrze rozumiem intencje twórców, chcieli oni wykonać rodzaj badania: jak dzisiaj, w 2018 roku, ma się „sprawa polska”? Jakie choroby trapią naszą ojczyznę? Czy możliwe jest w ogóle postawienie diagnozy, będące wstępem do skutecznej kuracji? Rzeczona diagnoza wydaje się o tyle niepokojąca, że Polskę trawi choroba autoimmunologiczna. Za to, co nas dręczy, odpowiadamy my sami. Nie jest to rozpoznanie nowe – od romantyzmu, jeśli nie wcześniej, artyści próbowali wykazać, że Polacy są jedną z ważniejszych przyczyn własnych problemów. Dlatego na scenie Teatru Animacji pojawiają się i romantycy, i Wyspiański (z rozpaczliwym zawołaniem Jaśka z finału „Wesela”), i Gabriela Zapolska. Biziuk bierze dawne i współczesne problemy – od sporów o sens powstania listopadowego, po prawo do aborcji – i ujmuje je na scenie w symboliczno-estetyczny sztafaż, który doskonale znamy.

Polska (Mariola Ryl-Krystianowska) pojawia się jako postać dziewczyny w kwietnym czepcu na głowie i w obszarpanej, poplamionej krwią sukience. Wita wchodzących widzów chlebem i solą. Jest miła i naiwna, a w swej naiwności – jakby zupełnie niewinna. Dookoła niej wiruje kalejdoskop postaci (granych przez Elżbietę Węgrzyn, Mateusza Bartę i Piotra Grabowskiego), a każda z nich prezentuje inny zestaw pomysłów i poglądów. Wszystkim towarzyszy taki sam cel (można streścić go w haśle: „żeby wreszcie było dobrze”), proponują jednak skrajnie odmienne sposoby jego realizacji.

Przez scenę przewija się cały pakiet polskich postaw. Pojawiają się rasiści-nacjonaliści, którzy nie chcą pozwolić na mieszanie się nacji. Są monarchiści, którzy marzą o powrocie na tron potomka Piastów lub Jagiellonów. Są rewolucjoniści, którzy chcieliby zniszczyć to, co jest teraz i zacząć wszystko od nowa. Są lewicujący, domorośli socjologowie, winą za obecny stan rzeczy obarczający kapitalizm i transformację. Wreszcie – są też wstrętni mieszczanie, bliscy krewni Dulskich, którzy problemy zamiatają pod dywan, a wyżej niż zaangażowanie polityczne cenią spokój domowego ogniska, kryształowe kandelabry i szczęście swoich znerwicowanych dzieci-millenialsów, dla zagłuszenia egzystencjalnej pustki siorbiących kawę ze Starbucksa.

Czworo grających w tym stosunkowo krótkim spektaklu aktorów musiało sprostać niezwykle trudnym zadaniom, wcielając się w kilkanaście różnych postaci. Wykorzystując kilka charakterystycznych gestów, zmieniając układ ciała i tembr głosu, potrafili szybko stworzyć wizję danego bohatera. Robią to tak sprawnie, że widz nie potrzebuje wiele czasu, by rozpoznać, kim dana postać jest, co robi i co sobie myśli.

W jednej ze scen pojawiają się – niczym echo grabarzy z „Hamleta” – dwa robaczki, które dzielnie pracują w służbie rozkładu, oznajmiając widzom prawdy odnoszące się do współczesnego świata. Dowodzą, że każdy możny wzbogacił się na krzywdzie kogoś innego, a przyczyną światowych konfliktów jest zazwyczaj żądza grup uprzywilejowanych dążących do pomnożenia własnych zysków. Ta, „prezentacyjna”, część spektaklu nieco się dłuży, głównie dlatego, że jest poświęcona właśnie owej „diagnozie”, pozornie odbijając rzeczywistość, w której teraz funkcjonujemy.

Niby wszystko się zgadza, ale chyba nie do końca… Oczywiście, na poziomie stereotypów spektakl Biziuk trafia w cel – łatwo można rozpoznać, jakie grupy są portretowane i o kim mowa. Jednak, jak to ze stereotypami bywa, są one bardzo przesadzone, mocno podkoloryzowane, wreszcie – obśmiane. Tu właśnie tkwi problem: realizatorzy spektaklu niewątpliwie chcieliby dotknąć czegoś ważnego, a bardzo często zatrzymują się na poziomie łatwego śmiechu, który ani nie oswaja problemów, ani nie daje nadziei na wygranie z chorobą. „Za-Polska” w ogóle nie próbuje wyjaśnić obecnego stanu rzeczy, dociec przyczyn takich, a nie innych postaw lub zjawisk.

Finałowa recepta w przedstawieniu Teatru Animacji przypomina te, które od dawna pojawiają się w polskiej twórczości teatralnej. W jednej z ostatnich sekwencji na scenę wjeżdża sroga postać Matki, przed którą zawstydzona Polska pada na kolana. Matka zarzuca córce jałowość, głupotę i zdziecinnienie. Przez nie do Polski nigdy nie może zawitać wiosna, a kraj ciągle skuty jest mrozem i beznadzieją. Nawet bociany nie chcą już do nas wracać (skądinąd w tej scenie bardzo ciekawie przetworzona jest rozmowa Kory i Demeter z „Nocy listopadowej” Wyspiańskiego – twórcy, którego duch dużo wyraźniej niż duch autorki „Żabusi”, krąży nad całym przedstawieniem). Słowem: Polska musi wreszcie sama przed sobą przyznać, że zawiniła i przestać zrzucać odpowiedzialność na innych. Musi po prostu dojrzeć. Dorosłość wiąże się z koniecznością brania odpowiedzialności za dokonane wybory i ponoszenia ich konsekwencji. Ponieważ Polska tego nie potrafi, dalej obraca się w kółko w chocholim tańcu.

Być może problem, jaki mam ze spektaklem Agaty Biziuk, wynika właśnie z tego, że – pomimo ciekawych rozwiązań i momentami intrygujących myśli – wpada ona w pułapkę języka symbolicznego. Momentami mam wrażenie, że tradycja rozmawiania o polskości – te wszystkie zgrane argumenty, toposy, symbole i alegorie – zbyt mocno zaciążyły nad intencjami twórców i ostatecznie ich zniewoliły. Im bardziej artyści starali się uciekać lub unieważniać pewne schematy myślowo-estetyczne, tym wyraźniej je powtarzali, bezwiednie wzmacniając. Wykorzystywanie symboli, nawet jeśli traktowane są ironicznie, uniemożliwia pokazanie innej perspektywy lub spojrzenia z zewnątrz na trawiące nas problemy. W efekcie, zamiast poważnej rozmowy o współczesności dostajemy kolejny spektakl, w którym toczony jest monolog oparty na stereotypach znanych z tradycji, kultury lub sztuki; monolog, w którym aktualizowane są spory tożsamościowe znane polskiej kulturze od kilku wieków. A powroty do tradycji, nawet jeżeli mają służyć jej zaprzeczeniu – i tak ją umacniają (właśnie przez sam akt powrotu, nawiązania, dekonstrukcji czy negacji).

A może zamiast koniecznie szukać odniesień w tym, co już od dawna znamy i wałkujemy przez kilka wieków, należy po prostu skupić się na tym, co tu i teraz, wyjść (po)za Polskę i spojrzeć na naszą wojnę domową inaczej. Nie umieszczać współczesnych konfliktów w uniwersalnych i powtarzalnych schematach, nie boleć nad tym, że znowu „ostał nam się ino sznur”. Sznur ostał się Jaśkowi ponad sto lat temu, dzisiaj jesteśmy już zupełnie gdzie indziej.


Data publikacji:
27.09.2018

Źródło publikacji:
http://czaskultury.pl/

Recenzowany spektakl:
ZA-POLSKA

Dlaczego nie możemy kochać Polski bez broni?
Marta Kaźmierska, poznan.wyborcza.pl

- Mam wrażenie, że odbiera nam się prawo do decydowania o nas samych, dąży do kontroli ciała i myśli. Ja bym wolała mieć prawo myśleć za siebie, tego samego życzę swojej córce - mówi Agata Biziuk, reżyserka spektaklu "Za-Polska" w poznańskim Teatrze Animacji.

«Marta Kaźmierska: Jak się reżyseruje w dziewiątym miesiącu ciąży?

Agata Biziuk [na zdjęciu]: Niezapomniane doświadczenie, a mówiąc całkiem poważnie - nabrałam wiary w inteligencję ciała. Mam termin za trzy tygodnie, więc to lada chwila. Przed premierą pracowaliśmy na pełnych obrotach, ale jakoś większość dolegliwości ciążowych na ten czas dało mi spokój, może to kwestia skupienia myśli w innym punkcie.

Będę miała córeczkę, więc bardzo zależało mi, by zrobić ten spektakl teraz, poniekąd wziąć udział w debacie publicznej, oddać głos moim niepokojom. Bieżący rok ogłoszono w Polsce Rokiem Praw Kobiet. Mimo tego rozmowa na ich temat jest w Polsce wciąż drażliwa. Powinniśmy świętować, a nastrój i prognozy w kwestii naszych praw wciąż są apokaliptyczne. Nie wiadomo, co będzie. Mam wrażenie, że odbiera nam się prawo do decydowania o nas samych, dąży do kontroli ciała i myśli. Ja bym wolała mieć prawo myśleć za siebie, tego samego życzę swojej córce.

Kobiety mają trudniej niż ich koledzy reżyserzy?

- Nie byłam nigdy mężczyzną reżyserem, więc trudno mi to porównywać w kategoriach zawodowych. Ale w Polsce mamy problem z równouprawnieniem. Kobieta jest zawsze kobietą, ja też lubię dostawać kwiatki, i nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie dalsza część definicji: kobieta to ta słabsza, mniej kompetentna, traktowana pobłażliwie. To jest nieoderwalny element życia społecznego, a nawet kultury w Polsce. Kobieta jest stereotypizowana między innymi w powszechnym micie matki Polki. To jest jej nadrzędny cel - nawet teraz, będąc w ciąży, słyszałam komentarze "No nareszcie", "W końcu", "Ile można czekać", "To twoja życiowa premiera", "Dojrzałaś". Nasuwa to przykrą refleksję definicji spełnionej kobiety w naszym społeczeństwie. Nie zgadzam się z tym, mam mnóstwo cudownych kobiet wokół siebie, silnych, mądrych, kreatywnych, które takiego pomysłu na siebie nie mają i nie znaczy to, że coś tracą. Kobieta postrzegana jest też często jako osoba mniej sprawna, a jeśli jest wymagającym szefem, wkłada się ją do szufladki roszczeniowej histeryczki, nazywa zołzą. Pewne cechy budzące u mężczyzn szacunek w przypadku kobiet postrzegane są jako wady.

Zdarzało się, że mówił przez ostatnie tygodnie: "Agata, ale czy ty dasz radę? Ty się powinnaś teraz zajmować czymś innym"?

- Głównie moja rodzina martwiła się, czy to dla mnie dobre, czy nie obciążające. Uznałam jednak, że jest to na tyle ważne zagadnienie, że chcę się przed pójściem na urlop macierzyński na ten temat wypowiedzieć.

Podczas prób miałam naprawdę świetne warunki, mieszkałam blisko sceny, gdzie pracowałam z empatycznym, pokornym i wyczulonym zespołem, nad wszystkim panował pełen życzliwości dyrektor. Wiem, że nie każda pracująca kobieta w tym stanie ma taki komfort.

"Za-Polska" to mój autorski tekst; pisałam go, będąc już w ciąży. Nie tylko o mnie i dla mnie, rosnąca we mnie osoba poszerzyła moje horyzonty. Pisząc myślałam już o jej perspektywie i o świecie, na który ją wydaję. O rzeczywistości przesyconej lękami, które chyba każdy dziś ma.

Rozbierzmy ten tytuł: ile w nim Polski, a ile Zapolskiej, autorki "Moralności Pani Dulskiej"?

- Nie chciałam inscenizować lektury, "Za-Polska" to spektakl dla widzów dorosłych. Żeby go umieć odczytać, trzeba znać historię Polski. Bo to ona jest tu główną bohaterką. Perypetie nieudanych dziesięcioleci odbijają się na jej psychice, podejściu do świata, relacjach i refleksjach. W swoich narracjach lubię posługiwać się orężem satyry i sarkazmu, tym bardziej ubolewam, że naszym okrojonym kanonie lektur szkolnych coraz mniej dziś Witkacego, Gombrowicza. Reformatorów, autorów myślących abstrakcyjnie, potrafiących zachęcić do literatury. To przede wszystkim oni na etapie liceum rozbuchali mi wyobraźnię, drążyli dziury w głowie, siali pytania i wątpliwości. Uczyli fantazji w wychodzeniu poza pewne schematy.

Szkolny program lektur ulega dziś zeschemaceniu, robiony jest pod jeden próg.

- Ta Zapolska, która pobrzmiewa w tytule mojego spektaklu, to zarazem rzecz o kołtunerii, ale również gra słów wokół bardzo dziś gloryfikowanej romantycznej myśli oddania życia "za Polskę".

Ja oddawać nie planuję.

- Ale wielu Polaków wciąż czuje ten romantyczny zew krwi, przymus wojny, konfliktu, oddania życia w imię idei. Idei często tak naprawdę wyświechtanych - bo czym tak naprawdę jest patriotyzm? W moim mniemaniu to dbanie o dialog, tolerancję, pokój, partycypowanie w debacie społecznej. Tymczasem epatowanie agresją zmierza do coraz większego podziału kraju. Postawa "chwyćmy za broń, walczmy za Polskę!" coraz bardziej doprowadza do tego, że naparzamy się nawzajem, dążymy do wojny polsko-polskiej, pełnej pogardy i nienawiści. Z braku zewnętrznych wrogów atakujemy sami siebie - to przerażające, ale zachowujemy się jak upośledzony system immunologiczny. Kiedyś potrafiliśmy się spotkać na arenie debaty społecznej, a teraz wszystko natychmiast zamienia się w wybuch jednej wielkiej agresji i frustracji narodowej, którą najczęściej podpiera się ideami narodowościowymi.

Nakręcamy się i mówimy, że chcemy dobrze. A nie dostrzegamy, że historia zatacza koło. Dzielimy kraj, który nieraz już był podzielony. I testujemy demokrację, która nie jest dla nas naturalną sytuacją.

Mam wrażenie powszechnego wymyślania wrogów. Dlaczego nie możemy kochać Polski mądrze, bez broni? Dlaczego nie możemy się wreszcie porozumieć?

Zapolska, autorka "Moralności pani Dulskiej", działała pod pseudonimem. Jako cel postawiła sobie piętnowanie polskich kompleksów, genu mieszczaństwa, który między innymi każe nam ograniczać swoje zaangażowanie w zagadnienia niewygodne. Mieszczaństwo ma swoje mieszkanka, swoje problemy i nie partycypuje w żadnej ogólnej debacie. Czy warto o tym wszystkim mówić w spektaklu? Wydaje mi się, że trzeba próbować, bo z samozadowolenia jeszcze nic nigdy dobrego nie wyszło.

Mamy taki czas, że czasem chce się wyć. W pani spektaklu jest natomiast dużo śmiechu. Nerwowego, ale jednak śmiechu.

- Błazen może więcej. Tylko błazen może śmiać się z króla. Gramy ten spektakl w szczególnym miejscu - w Teatrze Animacji. W dawnych czasach dzięki działaniu na marginesie lalkarze mogli pozwolić sobie na więcej - nikt ich nie traktował poważnie. Podczas rewolucji francuskiej tabory lalkarskie nawoływały do przewrotu i ścięcia króla, ścinając lalkę Poliszynela. Natomiast w Czechach, gdy po wojnie trzydziestoletniej nastąpiły czasy silnej germanizacji, język czeski umierał, teatry dramatyczne grały repertuar w języku zaborcy, a władza ostro represjonowała zrywy narodowe - lalkarze, jako margines teatralnego świata, mogli sobie pozwolić na więcej, grając w języku narodowym, siali ferment społeczny.

Lalka jest nośnikiem metafory. W lalkę możemy się wcielać, albo stać obok niej, lalka często jest komentarzem. W kuglarstwo, lalkarstwo wpisana jest ironia. Czasem więcej można było powiedzieć w przydrożnych trupach teatralnych niż gdzie indziej. Takie zespoły jeździły po kraju i mówiły o swoich czasach bez ogródek, niosły myśl społecznego niepokoju.

W objazdowych teatrach grywała też Gabriela Zapolska. Nie zawsze z powodzeniem. Krytyka nie ceniła jej specjalnie jako aktorki. Ale ona mimo wszystko starała się rozwalać głową wiele ścian.

- W zawodzie aktora czy pisarza można mieć szczęście albo go nie mieć. Zapolska zaczęła pisać w celach zarobkowych. Ale to, że wybierała takie a nie inne tematy, świadczyło tylko o jej inteligencji i wrażliwości społecznej. Nie można odmówić jej tego, że była odważna. Żyła w czasach, w których nagminnie grono krytyków odsyłało ją do szpitala psychiatrycznego, zarzucało niepotrzebną skandalizację w obszarze literatury, naruszanie konwenansów. Była kobietą, która wyprzedzała swoje czasy i robiła to świadomie. Ryzykowała, mówiąc na przykład o antysemityzmie czy innych polskich przywarach. Stawiała przed czytelnikami lustro, a oni widzieli odbicie, na które nie byli gotowi.

Pamięta pani swoją pierwszą lekturę "Moralności pani Dulskiej"? Ja przeczytałam ją w liceum i choć uczyliśmy się wtedy literatury Młodej Polski, tekst wydawał mi się bardzo aktualny.

- To powieść wielowymiarowa - w liceum odbiera się ją jako komedię, dostrzega głównie potencjał kołtunerii, sarkazmu. Na etapie studiów to już tekst na poziomie bardzo mocnej krytyki społecznej. Zapolskiej udało się połączyć wiele warstw.

Gabriela Zapolska mieszkała i grała przez kilka lat w Poznaniu. W swoich wspomnieniach opisała miasto jako miejsce zbrodni i wszechobecnego pijaństwa.

Ile w tej relacji było ironii, a ile rzeczywistej percepcji, trudno powiedzieć. Nie można zapominać, że była prowokatorką.

Niektórzy twierdzą, że zemściła się za to, że musiała tu grać w niedogrzanym teatrze...

- Cóż, gorycz artysty to rzecz straszna i - jak widać - bardzo groźna... Nikomu nie życzę. Tak czy inaczej przez kilka lat Zapolska tu żyła, pracowała i obserwowała, czując przy tym silną potrzebę podzielenia się tym z resztą świata.

Dla mnie Poznań jest miastem przyjaznym. Zrobiłam tu kilka spektakli i za każdym razem wracam tu z otwartym sercem i umysłem. Po granym w Teatrze Polskim spektaklu "Dr@cula. Wagina dentata", który był innym rodzajem krytyki społecznej, po zrealizowanym w Teatrze Nowym monodramie Anny Mierzwy z piosenkami Kaliny Jędrusik, "Za-Polska" to dla mnie powrót do teatru autorskiego.

Zapolska nie ma jednak w spektaklu swojej lalki.

 

- Nie ma też w ogóle postaci samej Zapolskiej, pojawia się za to aktorskie ucieleśnienie Dulskiej we współczesnym salonie. Ona ma oczywiście swoje spojrzenie na problemy współczesnych czasów. Gra ją świetnie Elżbieta Węgrzyn.

Lalkami są m.in. orły bez koron.

- Wyniszczone, takie trochę wyliniałe. Jest też lalka Tabu. Przez nią pokazujemy tematy, których Dulska się boi.

Przy okazji tej premiery przekonałam się, że dulszczyzna żyje, ma się dobrze i wciąż się lęka. Jedna z dziennikarek przed spektaklem zapytała mnie, dlaczego nawiązuję właśnie do twórczości Zapolskiej, skoro pisarka była rozwódką. Nie podejrzewałam, że dziś może jeszcze paść takie pytanie. Równie dobrze można by przybić do krzyża Ignacego Jana Paderewskiego, za to, że niepełnosprawnego syna oddał na wychowanie, a żonę odbił koledze. Postacie znane z historii warte pokazywania i omawiania są tylko w wersji pomnikowej. Jakby nie można było uznać, że człowiek jest tylko człowiekiem, nie ikoną.

"Za-Polska" kilka pomników obala. W jednym z dialogów pada na scenie takie zdanie, że w noc wybuchu powstania listopadowego jego wódz, generał Józef Chłopicki, przebywał w teatrze. Na plakatach zapowiadających spektakl lalki w ludowych strojach i orły siedzą w pokruszonym lodzie.

- Przez cały spektakl przewija się wątek martyrologii. Ten lód to nawiązanie do "Wesela". Wyspiański pisze o krzaku owiniętym słomą. Ma on zakwitnąć, kiedy przyjdzie wiosna. U nas trwa zima. Zmarzlina skuta lodem. Wiecznie czekamy na tę wiosnę. I coś jej ciągle nie widać.

Agata Biziuk - Absolwentka reżyserii na Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie oraz Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku. Dramatopisarka i reżyserka spektakli dla dorosłych widzów, wystawianych na deskach teatrów m.in. Łodzi, Kielc, Szczecina, Białegostoku i Warszawy, ma też na swoim koncie autorskie spektakle dla dzieci i młodzieży. Poczucie humoru miesza się w nich z elementami teatru muzycznego, ruchem i różnymi technikami lalkarskimi. Poznańska publiczność miała okazję obejrzeć m.in. jej spektakle "Konstelacje" i "Dr@cula. Wagina dentata" w Teatrze Polskim i "Kalinę" w Teatrze Nowym.

Data publikacji:
28.09.2018

Źródło publikacji:
http://poznan.wyborcza.pl/

Recenzowany spektakl:
ZA-POLSKA

Ojkofobia
Piotr Dobrowolski, teatralnypl

„Idzie Polska ścieżką krzywą” to zdanie powracające jak refren podczas spektaklu w poznańskim Teatrze Animacji. Jego główną postacią jest Polska, a tematem – winy, które ponosi, wpływając na nas wszystkich.

W Za-Polsce pojawia się sugestia, że nasz kraj – z jego tradycją, historią i religijnością – odpowiada za to, jacy jesteśmy. To z polskości wynikać ma nasza zapalczywość, kłótliwość, arogancja i zwyczaj zamiatania problemów pod dywan. Autorski spektakl Agaty Biziuk staje się w ten sposób rodzajem oskarżenia rzucanego mitowi świętej Ojczyzny. Czy jest równocześnie przykładem niechęci do własnego narodu, określanej spopularyzowanym niedawno przez prezesa Prawa i Sprawiedliwości słowem ojkofobia? Jego wymowa – w granicach dopuszczalnych dla wypowiedzi artystycznej – jest stronnicza. Reżyserka nie próbuje nikogo przekonywać. Kierując uwagę widzów na polskie nawyki kulturowe, prowokuje tych, którzy się z nią nie zgadzają, zapraszając ich w ten sposób do dyskusji i sporu. Jej widowisko to dyskursywny kolaż, korzystający z obiegowych opinii, cytatów z klasycznej polskiej dramaturgii, przetworzonych symboli i stereotypowych diagnoz. Za-Polska jest ważnym, świetnie zrealizowanym spektaklem, który programowo, ale niezwykle celnie ukazuje i poddaje krytyce schematy ciążące na naszym sposobie widzenia świata.

Sugestia bezsilności wobec narodowych genów raczej nie ukoi nerwów tych, których drażni dzisiaj polska codzienność. To dobrze – ciągle jest sporo do zrobienia. Nie warto ulegać pokusie nadmiernych uproszczeń. Obrazowe metafory, w które obfituje Za-Polska, chociaż wyolbrzymiane i wzmacniane (a w ten sposób często banalizowane przez wrażenie kiczu), na scenie prezentowane są w krzywym zwierciadle ironii. „Lalkarzy nikt nie traktuje poważnie”, mogą zatem więcej, bo „tylko błazen może śmiać się z króla” – twierdzą aktorzy we włączonym do spektaklu metateatralnym podsumowaniu swoich działań. Śmiech może obalać pomniki obiegowych świętości i wytrącać oręż z rąk „obrońców tradycji”, nadętych mizoginów czy ksenofobicznych patriotów. Osłabia przemoc symboli i staje się tarczą przeciwko ojczyźnianym krzyżowcom. W spektaklu Agaty Biziuk nie dominuje jednak humor, a gorzka ironia. Reżyserka okrasza nią mało zabawne rozpoznania dotyczące natury Polaków. Drogę wskazują jej autorzy najcelniejszych dramatycznych diagnoz dotyczących naszego narodu – Gabriela Zapolska i Stanisław Wyspiański.

Polska to płowowłosa kobieta w kostiumie łączącym ludową stylizację z czarnymi, elementami żałobnymi. Jej biała suknia poplamiona jest krwią. Mariola Ryl-Krystianowska ciekawie odgrywa tę postać, pod fasadowym obrazem uroczej naiwności i niezachwianej wiary w jej dzieci przemycając nieoczywiste echa bolesnych doświadczeń i dziejowych zawirowań. Wytrwale utrzymuje pozę zdefiniowaną przed rozpoczęciem spektaklu, kiedy w teatralnym foyer witała publiczność chlebem i solą, powtarzając przysłowia i powiedzonka. Towarzyszący jej chłopiec (nowy w zespole Teatru Animacji Mateusz Barta, dotychczas w bielskiej Banialuce) deklaruje dumę z pełnionej przez siebie służby. Uważa, że to wyróżnienie. Wystarczy jednak, że dwoje cyników (Piotr Grabowski i Elżbieta Węgrzyn) nazwie go frajerem i przypomni o korporacyjnych karierach jego rówieśników, żeby – nie bez wyrzutów sumienia – zrezygnował z obowiązków wobec ojczyzny. Opuszczona Polska rusza (oczywiście – ścieżką krzywą) na poszukiwanie tych, którzy zdolni są jeszcze „odkuć lód zwątpienia”. Czeka ją seria rozczarowań.

Czworo biorących udział w spektaklu aktorów wciela się w przeróżne postaci mające reprezentować postawy typowe dla Polaków. Łączy je jedno hasło – zdefiniowany ze sceny ultrakrepidarianizm, czyli tendencja do wypowiadania się na tematy, o których nie ma się pojęcia, typowa dla zarozumiałych ignorantów, których wśród nas nie brakuje. Zmienność prezentowanych postaw, realiów, ludzkich typów, rozmaitych nawiązań do historii czy komentarzy odnoszących się do współczesnych realiów, przypomina karuzelę. Skojarzenie to sugerowane jest też przez nawiązującą do wesołego miasteczka, a może i cyrku, scenografię Mariki Wojciechowskiej. Pomiędzy ustawionymi naprzeciw siebie dwoma częściami widowni znajduje się niewielki okrągły podest, nad którym widać rozświetlony – i przyozdobiony czerwonymi wstążkami jak wiejska kapliczka – napis WONDER WHEEL (diabelski młyn z naszego piekiełka). W czterech rogach przestrzeni scenicznej stoją małe blaszane kościoły, w których Polacy rzucają oskarżenia na innych i wykrzykują swoje racje. O władzę nad narodem modlą się w nich osoby reprezentujące wszystkie opcje i stronnictwa. Tym razem: monarchista, liberał, anarchista i minimalista, każdy przekonany, że tylko jego poglądy mogą zbawić ten kraj. Sceniczna wizja Polski dopełniana jest przez zobrazowane ruiny pamięci – walające się resztki i pamiątki, godło ze zdechłym, przybrudzonym ptakiem i przykrywający wszystko śnieg zapomnienia z dokumentów zmielonych w niszczarkach.

Agata Biziuk wprowadziła wiele postaci i urozmaiciła repertuar użytych środków scenicznych, stawiając przed aktorami trudne zadania. Świetnie sobie z nimi poradzili, dowodząc, że „lalkarz może więcej”. Ich pobielone twarze sugerują, że reprezentują określone postawy, a nie indywidualne postaci. Widzowie wędrują z nimi po krzywych polskich ścieżkach: do kościołów, mieszczańskich wnętrz, wojennych mogił i powstańczych sztabów. Animowane lalki (niegdyś) białych orłów przypominają tu sępy z dziobami pełnymi wilczych zębów. Dowódcy narodowych zrywów i trybuni ludowi okazują się pacynkami. Wewnętrzny głos tych, których ogranicza konwenans, jawi się jako zdzierający maski, dokuczliwy chochlik o wielkim przyrodzeniu. Pojawią się też robaki, żerujące na ciałach poległych za ojczyznę (wychwalające wojnę niczym prawicowi politycy twierdzący, że to świetna szkoła charakterów), Jasiek z Wesela, generał Chłopicki i pomnikowa kobieta w żałobie – matka Polski (nie mylić z matką Polką).

Sceniczna wyobraźnia Agaty Biziuk pełna jest barwnych, intrygujących i zabawnych pomysłów. Jednak, kiedy tempo jej spektaklu zwalnia, napięcie opada. Wiele diagnoz wpisanych w tekst łatwo przewidzieć. Zdarza się, że slogany, podawane wprost jako komentarz przedstawianych sytuacji, zmieniają bardzo ciekawy spektakl w rozbity na kilka głosów retoryczny monolog. Nie martwi mnie (jak bohatera Mesjaszy Anety Groszyńskiej) „przekonywanie przekonanych”. Nie mam też nic przeciwko teatrowi nazywającemu rzeczy po imieniu. Jednak czy retoryczne pytania o to, kto powinien mieć władzę nad ciałem kobiety, refleksję nad bezwzględnym złem wojny i weryfikację mitu gloria victis można jeszcze traktować jak objawienie ukrytej prawdy? Nasze różnice poglądów w tych i wielu innych sprawach nie wynikają z niewiedzy, a z wyznawanej ideologii. Zadaniem teatru zaangażowanego nie jest dzisiaj już tylko informowanie o istniejącym stanie rzeczy, a dociekanie jego przyczyn.

Teatr Animacji w Poznaniu to jedna z najciekawiej rozwijających się scen w regionie. W ostatnich latach jego znakomity zespół artystyczny zrealizował kilka świetnych spektakli dla młodych widzów, a Opowieści z niepamięci, La la lalki czy Miłość nie boli, kolano boli należą do najlepszych poznańskich spektakli ostatnich sezonów. Adresowana do dorosłych Za-Polska jest pierwszą produkcją tej instytucji, która tak wyraźnie dotyka tematów społeczno-politycznych. To rozwinięcie idei zainicjowanej przez znakomite „dźwiękoczytanie” Garnituru prezydenta Maliny Prześlugi z udziałem muzyczno-poetyckiego duetu Kopyt/Kowalski. Autorskie, adresowane do dorosłych widzów przedstawienie Agaty Biziuk jest ważnym głosem w nurcie polskiego teatru krytycznego. Nie można go przeoczyć. Kto dotychczas czuł się zbyt dorosły, żeby wybrać się do Teatru Animacji, teraz nie ma już wymówek. Warto odwiedzić to miejsce i przekonać się, jak reżyserka Za-Polski prowadzi czworo aktorów, którzy za pomocą cytatów przeplatanych ironią opowiadają o nas samych, dotykając tematu patriotyzmu, polskich mitów, narodowych przywar i bogoojczyźnianej tradycji.


Data publikacji:
10.10.2018

Źródło publikacji:
http://teatralny.pl/

Recenzowany spektakl:
ZA-POLSKA

Polska zagubiona
Sylwia Klimek, kulturapoznan.pl

W Polsce rzeczywistej dwie zantagonizowane strony zażartego politycznego sporu cieszą się z wygranych wyborów. Analizują wyniki, dzielą synekury i moszczą się na swoich nowych/starych stołkach, próbując ułożyć nam przyszłość na kolejne lata. W tym samym czasie na scenie Teatru Animacji coraz bardziej osamotniona Polska snuje się niczym Chochoł z "Wesela" i miejsca sobie znaleźć nie może. A my razem z nią.

 

Chlebem i solą, niczym dożynkowych lub weselnych gości wita nas w progu. Coś mruczy pod nosem o chlebie, którego nigdy nie może nam zabraknąć. Kłania się, uśmiecha i zaprasza do siebie. Wybieramy miejsca przypadkowo, choć raczej nieprzypadkowo możemy zasiąść albo po lewej, albo prawej stronie sceny. Nie ma wątpliwości - jesteśmy w Polsce. A raczej w gościnie u Polski - głównej bohaterki spektaklu Agaty Biziuk.

W Polsce, jak to w Polsce sporo się dzieje: narodowe zrywy, kosynierzy, powstańcy listopadowi i styczniowi, kolejne wojny i kampanie wyborcze. Są powstańcy, chłopi, ułani i politycy różnych maści - od liberałów po nacjonalistów, od anarchistów po zwolenników wskrzeszenia monarchii. A każdy z nich krzyczy głośniej, próbując zakrzyczeć antagonistę. Twórcy spektaklu ledwie szkicują ich portrety, zręcznie przenosząc naszą uwagę z jednego "krzykacza" na drugiego, wszak gęb do sportretowania w polskiej rzeczywistości nie brakuje. Trudno jednak odnaleźć się w plejadzie prezentowanych postaw, w strumieniu płynących ze sceny cytatów, powracających refrenów i przywoływanych symboli.

W zawrotnym tempie podróżujemy z Polską po naszej historii - ponownie zanurzając się w romantycznych mitach i przelanej za ojczyznę krwi kolejnych pokoleń. Mijamy przydrożne kapliczki, wiejskie chaty, mieszczańskie domy, cmentarze... Naszymi przewodnikami są przybrudzone i sfilcowane lalki orłów białych i animowane robaki, ostatecznie rozprawiające się z mogiłami poległych "za Polskę".

Na dłuższą chwilę zatrzymamy się tylko w prawdziwym polskim domu, który bez problemu rozpoznamy po dusznej atmosferze, ciężarze konwenansów, kołtuństwie, zakłamaniu i całym syfie przez pokolenia zamiatanym pod dywan. "Rodzinny portret z ojczyzną w tle" patrzy nas ze sceny. Może tu się odnajdziemy?

Wydaje się, że od czasów Wyspiańskiego i Zapolskiej - obecnych i splecionych w spektaklu Biziuk węzłem gordyjskim - niewiele się w naszej rzeczywistości zmieniło. Owszem - zmienił się język, kostium, scenografia. Ale sedno "sprawy polskiej" jakby zastygło na scenie na wieki. Od kilkuset lat gramy wciąż tę samą sztukę, nieustająco, od nowa. Nikt przy tym nie ma pomysłu jak ją zakończyć, jak przestać kręcić się w "chocholim tańcu", jak się w nim zatrzymać i utrzymać na nogach.

Sporo w ostatnim czasie toczy się w teatrze dyskusji o polskiej rzeczywistości i polskiej duszy. O zantagonizowanych obozach, trawiącym Polskę sporze i beznadziejnym losie tych, którzy nie odnajdują się ani po jednej, ani po drugiej jego stronie. O Polsce, w której zakrzykiwane przez ultrakrepidarian autorytety mówią coraz słabszym głosem, a ksenofobiczne hasła docierają do naszych uszu coraz wyraźniej. O polskiej duszy, w której demony przeszłości walczą z demonami współczesności. O naszym w tym wszystkim pogubieniu i samotności. Wyrazistym głosem dołącza do niej teraz Teatr Animacji, który już jakiś czas temu uchylił drzwi i zaprosił do siebie widzów dorosłych. Spektaklem "Za-Polska" otwiera je jeszcze szerzej. Skorzystajmy z tego zaproszenia, chodźmy z Polską do teatru!


Data publikacji:
23.10.2018

Źródło publikacji:
http://kulturapoznan.pl/



Recenzowany spektakl:
ZA-POLSKA

Mike Urbaniak szuka dobrego teatru w Poznaniu
Mike Urbaniak, poznan.wyborcza.pl

"Holoubek syn Picassa" Andreasa Pilgrima/Sebastiana Majewskiego w reż. Julii Szmyt w Teatrze Nowym, "Rodzina Addamsów" Andrew Lippy w reż. Jacka Mikołajczyka, koprodukcja Teatru Syrena w Warszawie i Teatru Muzycznego w Poznaniu, "Za-Polska" w reż. Agaty Biziuk w Teatrze Animacji i "Bromance" w choreogr. Michała Przybyły i Dominika Więcka w Scenie Roboczej - Centrum Rezydencji Teatralnej. Pisze Mike Urbaniak w Gazecie Wyborczej - Poznań.

«Sezonu, co tu dużo gadać, nie zacząłem dobrze. Najpierw umęczono mnie niemożebnie w Teatrze Nowym, gdzie Julia Szmyt wyreżyserowała spektakl "Holoubek syn Picassa", którego dramaturgię można porównać jedynie do przejazdu koleją na trasie Poznań - Warszawa: kiedy człowiek myśli, że dojechał w końcu do stolicy, okazuje się, że jest w Toruniu.

Niezrażony jednak nieszczęśliwym początkiem, powędrowałem do oblężonego zwykle autokarami z wielkopolskim suwerenem Teatru Muzycznego, gdzie zapodano wyprodukowaną wspólnie z warszawskim Teatrem Syrena, sławną na glob cały "Rodzinę Adamsów" w reżyserii Jacka Mikołajczyka, dyrektora Syreny, który za patologiczną familię zabrał się już po raz drugi, wystawiwszy ją wcześniej w Gliwicach. Z poznańskim Muzycznym Mikołajczyk współpracuje od trzech sezonów ("Zakonnica w przebraniu", "Dziewięć") i trzeba przyznać, że idzie konsekwentnie obraną przez siebie artystyczną drogą. Drogą teatralnej tandety, serwowanej ze sceny w dawkach możliwych do zniesienia tylko przez najwierniejszych fanów polskich kabaretonów i dożynek w Kopydłowie. Ale w sumie, czego się spodziewać po instytucji kultury, której dyrektor zaczyna maile do pracowników od słów: "Do kurwy nędzy! Ja pierdolę!". Można by nawet te słowa wyryć na frontonie przyszłej siedziby Teatru Muzycznego, którą miasto chce niebawem budować za połowę kwoty, jaką wydało na pobliskie rondo. Wyryć oczywiście ku przestrodze przed repertuarem tej sceny.

Teatr Animacji i spektakl w sprawie

Dziękując Opatrzności za to, że mogłem trzy lata temu obejrzeć znakomicie zagraną i zaśpiewaną, dowcipną i inteligentną "Rodzinę Adamsów" w chicagowskim Mercury Theater, udałem się do Teatru Animacji - znanego mi dotychczas wyłącznie z fantastycznych spektakli dla dzieci i wielbionej przeze mnie Elżbiety Węgrzyn [na zdjęciu w "Za-Polskiej"] - by obejrzeć tym razem spektakl dla widzów dorosłych, napisany i wyreżyserowany przez Agatę Biziuk. Jej "Za-Polska" to nie jest moja estetyka, ale przyznać muszę uczciwie, że jest to miejscami porywający spektakl w sprawie. A sprawą jest Polska, która setne urodziny obchodzić będzie niebawem i nie wygląda w związku z tym na zbyt szczęśliwą. Jest raczej umęczona, poharatana i wkurzona, bo jak długo można dać się popychać patriarchalnym kołtunom z krzyżem w ręku utaplanym po pachy w dulszczyźnie? Proszę ten spektakl koniecznie zobaczyć i nie nastawiać się na przyjemny wieczór, bo jest w "Za-Polskiej" dużo słów ostrych jak brzytwa i twardych jak kamień, a rzuca nimi celnie czwórka aktorów, w tym występujący gościnnie, wielce utalentowany Mateusz Barta, na co dzień aktor Teatru Lalek Banialuka w Bielsku-Białej.

W końcu! Scen Robocza

 

W końcu trafiłem na teatralne cudeńko, na cieszotkę najprawdziwszą, na spektakl piękny i mądry, zabawny i zadziorny, poruszający i wzruszający, który trwać mógłby bez końca, bo nie ma powodu żadnego, byśmy spędzili na nim zaledwie godzinę. A tyle właśnie dają nam Dominik Więcek i Michał Przybyła, tancerze Polskiego Teatru Tańca, pokazując na łazarskiej Scenie Roboczej swój "Bromance" - pełnokrwisty, świetnie skonstruowany i bardzo osobisty spektakl o męskości. O męskości, z którą się mierzą, każdy na swój sposób, w relacjach z rodziną, z przyjaciółmi, ze społeczeństwem. To mierzenie się wychodzi im różnie, bo stereotyp - w tym przypadku prawdziwego mężczyzny - trudno zmienić, ale zawzięcie próbują i opowiadają nam o tym w sposób niezwykle atrakcyjny. Publika nagrodziła ich za to długą owacją na stojąco. Słusznie dostali za swoje.»


Data publikacji:
12.10.2018

Źródło publikacji:
http://poznan.wyborcza.pl/

Recenzowany spektakl:
ZA-POLSKA

Prawda musi boleć
Jezry Doroszkiewicz
Podczas DSW 2019 Teatr Animacji w Poznaniu przedstawił sztukę "ZA-Polska". Tekst napisała i wyreżyserowała Agata Biziuk. To jeden z nielicznych białostockich akcentów festiwalu.

Wywodząca się z Białegostoku autorka znakomitych sztuk i reżyserka Agata Biziuk nie szuka szczęścia w nieistniejących krainach, nie chce bawić się w komedie romantyczne, ani bajki dla dzieci. Od lat ma jakiś wewnętrzny imperatyw ścierania się z Polską, jej historią, mitologią, wzlotami i upadkami. Uważnie przygląda się Polakom, wyłapuje ich charakterystyczne cechy, lęki,fobie, przywary i przenosi na scenę w rozbłyskujących co i rusz fajerwerkami gorzkiej satyry scenach. Nie boi się chyba nikogo i niczego, łącznie z ponadnarodowymi koncernami. Bo przecież nie kłamie.

„Głównym bohaterem spektaklu jest Polska, to o Niej opowiadamy" napisała Agata Bizuk. "Będziemy snuć opowieść o tym, co było, co jest i co może się stać wokół bardzo popularnej i gloryfikowanej myśli Oddania Życia Za Polskę. Jesteśmy narodem, który w wyjątkowy sposób celebruje idee romantycznego zrywu, chwalebnej śmierci, samowyrzeczenia i poświęcenia. Na warsztat wzięliśmy właśnie te romantyczne refleksje i z nimi dyskutujemy w kontekście współczesnych realiów. I chyba właśnie przez to jest to spektakl tragikomiczny…"

Agata Biuzk w jednym tekście połączyła dzieła polskich klasyków, na czele z "Weselem" Wyspiańskiego i twórczością Gabrieli Zapolskiej z ostrym językiem społecznej satyry. Ubrała "Za-Polskę" w kostiumy zwykłych ludzi, ale też przeobraża ich w polityków, perorujących ze swoich kapliczek, w mieszczańską rodzinę, która sztukę small talku opanowała do perfekcji, czy mikroby żywiące się pokawałkowanymi podczas wojen ciałami. Czwórka aktorów gra w żywym planie, animuje lalkami, przebiera się, dając z siebie wszystko.

Autorka wali prosto w oczy słowami o utracie demokracji, o zmarnowanych polskich szansach, aktorom animującym kukiełkami dowódców narodowych zrywów każe stanąć do fechtunku lalkami - bo niby czemu nie. Skoro dziś każdy na lewo i prawo szermuje narodową historią, można zrobić to wprost. I kiedy w finale, znów nawiązującym do "Wesela" zacznie świtać, z mroków szalonej nocy wyłoni się nie oszroniony, samotny chochoł, tylko dzierżący osadzoną na sztorc kosę bałwan. I wszystko jasne.

Nie tylko teatromani i bywalcy Dni Sztuki Współczesnej byli zachwyceni. Utytułowani literaturoznawcy też. Tylko dlaczego takich spektakli od lat nie możemy zobaczyć w repertuarze białostockich teatrów? Chyba, że użyczą swojej przestrzeni Teatrowi Papahema.

Data publikacji:
22.05.2019

Źródło publikacji:
poranny.pl

Recenzowany spektakl:
ZA-POLSKA

Nieśmiertelna Henrietta i sąd nad Polską. Mocne Dni Sztuki Współczesnej
Monika Żmijewska

 "Henrietta Lacks" w reż. Anny Smolar z Teatru Nowego z Warszawy i "ZA-Polska" w reż. Agaty Biziuk z Teatru Animacji z Poznania na Dniach Sztuki Współczesnej w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

«Choroba. Badania. Komórki. Język naukowy. A do tego sąd nad Polską, samobójcze zrywy, rozprawa z mitami i poświęceniem. Wszystko to w mocnych spektaklach pokazywanych w ramach Dni Sztuki Współczesnej w Białymstoku. Zapomnijcie o strefie komfortu, tu nie ma miłych chwil, tu wszystko gniecie, uwiera, dotyka do żywego.

W Białymstoku trwają Dni Sztuki Współczesnej, interdyscyplinarna impreza łącząca różne rodzaje opowieści o świecie. Jednym z najmocniejszych punktów festiwalu jest teatr, z przemyślanym repertuarem, sięgającym do ludzkich lęków, fobii, manipulacji i celebracji. Dwa pokazane dotąd spektakle - Teatru Nowego z Warszawy i Teatru Animacji z Poznania mówią o tym bardzo wyraźnie, przełamując tabu, sięgając po nowoczesny język dramaturgiczny. Ich spektakle nie pozwalają wyciągnąć się wygodnie w fotelu, to historie, które uderzają w nas z tym większą siłą, im głębiej refleksje spychaliśmy na obrzeża świadomości.

Henrietta stała się nieśmiertelna?

"Henrietta Lacks" [na zdjęciu] Teatru Nowego powstała w koprodukcji nietypowej, bo z Centrum Nauki Kopernik. Ale też nauka jest w spektaklu jednym z głównych bohaterów - laboratorium, naukowe badania, mikroskop to część przestrzeni, w której rozgrywa się przedstawienie.

Godny podziwu jest research wykonany przed przystąpieniem do pracy - nim bowiem aktorzy spektakl stworzyli - odbyli szereg wizyt w "Koperniku" i korzystali z tamtejszych pomieszczeń. Rozmawiali też z psychologiem przygotowującym lekarzy do rozmowy z onkologicznymi pacjentami, z bioartystką, a przede wszystkim - z kobietami wyleczonymi, lub w trakcie leczenia nowotworu. Dopiero po tym wszystkim, pod kierunkiem reżyserki Anny Smolar, na bazie przegadanych godzin i refleksji, z różnych improwizacji zaczął wyrastać spektakl. Punktem wyjścia była historia Henrietty Lacks, kobiety, która w latach 50. zmarła na nowotwór szyjki macicy. Dziś mało kto słyszał jej nazwisko, za to znany jest skrót "He-La", jakim oznaczano pobrane od niej komórki (bez jej wiedzy i zgody) i na bazie których naukowiec George Grey dokonał rewolucyjnego odkrycia, pozwalającego na hodowlę komórek.

Ani Henrietta, ani jej rodzina nie mieli pojęcia, że jej namnażające się jak szalone komórki przyczynią się do olbrzymiego przełomu w nauce, pomogą stworzyć szczepionki na polio i inne choroby, jako pierwsze ludzkie komórki na świecie zostaną sklonowane i staną się też bazą do różnych działań biomedycznych i skomercjalizowanych patentów (obecnie jest ich na świecie już 11 tysięcy!), na których zaczną zarabiać koncerny.

Po latach, gdy osierocone dzieci Henrietty będą próbowały dowiedzieć się, co nauka zrobiła z ich matką, okaże się, że - choć w świecie na jej komórkach niektórzy zarabiają gigantyczne sumy - one same nie mają normalnego dostępu do służby zdrowia. Słowem - z dobrodziejstw komórek ich matki korzysta cały świat, poza nimi.

O tym wszystkim, ale też o wielu innych kwestiach mówi świetny spektakl Teatru Nowego, który pokazuje, w jak intrygujący sposób, łącząc język teatralny z naukowym, można opowiadać o badaniach, ale też o manipulacji, kwestiach etycznych i przekraczaniu pewnych granic. Aktorzy oddali głos Henrietcie, jej dzieciom, ale i naukowcowi, który ma zupełnie inną perspektywę całej sytuacji. Momentami spektakl ogląda się jak thriller, tak rośnie napięcie, ale bywa też zabawnie, choć to rodzaj humoru, który ostatecznie kończy się ściskiem w gardle. Mieszają się tu różne poziomy i gatunki, obok prawdziwych postaci bohaterami spektaklu są też byty abstrakcyjne, jak Pan Rak i owieczka Dolly, której bez doświadczeń na komórkach He-La pewnie by nie było (i Pan Rak, i owieczka zaproszone zostaną do studia telewizyjnego i poddane pytaniom wścibskiej dziennikarki, przepytywana będzie też sama niewidzialna He-La: co za fantastyczna scena!).

W tym pojemnym spektaklu jest też miejsce na trudne doświadczenie upokarzającej wizyty w gabinecie lekarskim, strachu po usłyszeniu diagnozy, kpina z telewizyjnych show, a nawet wątek polski, który wyrósł z pytania: co by się stało, gdyby tego typu sytuacja wydarzyła się w naszym kraju? Gdyby zastanawiano się nad wzniesieniem pomnika Henrietty? Odpowiedź byłaby jedna: nie obyłoby się bez śledczej komisji pomnikowej. Świetnie zagrana scena, pochylająca się nad kondycją debaty w Polsce, spaja przeszłość z teraźniejszością i osadza temat w polskiej przestrzeni. Znakomicie.

Kościoły, kapliczki i sąd nad Polską

W "Henrietcie" polski wątek pojawia się na chwilę, w innej znakomitej produkcji zaproszonej na festiwal - Polsce poświęcona jest każda z 80 minut. "ZA-Polska" Teatru Animacji z Poznania (w reż. Agaty Biziuk, absolwentki białostockiej Akademii Teatralnej) to wręcz sąd nad Polską (tu zwizualizowaną w postaci aktorki w wieńcu na głowie, niczym postać "Panny Młodej" z Wesela). Polska "idzie sobie ścieżką krzywą" w poszukiwaniu ostatnich wierzących i niewątpiących. To wszystko przez nią - zdaje się krzyczeć spektakl: nasze polskie przywary, nasze zachowania i idiotyczne zapalczywe reakcje.

Twórcy wsypują wszystko do jednego worka - i scenograficznie, i językowo - malują najrozmaitsze metafory i symbole naszej narodowej arogancji. Wyśmiewają, zazwyczaj celnie trafiając w punkt, czasem przejaskrawiając (ale w tej karykaturze jest metoda) wszystko, co składa się na naszą narodową - tak niezrozumiałą dla innych - celebrację: romantyczne samobójcze zrywy, idee oddania życia za kraj, kompleksy i absurdalne mitologie.

Przeszłość skleja się tu z teraźniejszością, kontekst mamy współczesny, w którym pewne szlachetne z idei pomysły mocno się zdewaluowały. I o tym m.in. jest spektakl - niezwykle sugestywnie każący się przeglądać w naszej polskości jak w lustrze. Wymowny jest napis "Wonder wheel", umieszczony nad sceną, który zdaje się znakomicie punktować całość: szybko się okazuje, że jesteśmy w jakimś narodowym, diabelskim młynie.

Spektakl to intensywny, niepozwalający na oddech, autorski miks wielu wątków i opowieści, które zamieniają scenę w jakiś wariacki rollercoaster. Słowna zabawa tytułem: "ZA-polska" łączy tak naprawdę dwa motywy: gloryfikowaną obecnie ideę "oddania życia za Polskę" i nazwisko Gabrieli Zapolskiej, która, jak mało kto w jej czasach, celnie diagnozowała polskie wady, dulszczyzny i patriotyzmy. W tym autorskim zestawie czwórka aktorów niczym w kalejdoskopie przemieszcza się między epokami, wskakując w różne polskie skóry i postawy, i odwiedzając różne związane z historią Polski miejsca: kościoły, kapliczki, groby, czy powstańcze okopy, czasem symbolicznie, czasem dosłownie szkicowane na oczach widzów.

Teatr Animacji to teatr lalkowy - nie byłby sobą w tym spektaklu, choć granym w planie żywym, gdyby nie sięgnął do swego rdzenia, czyli lalki i przedmiotu. Lalki dodają spektaklowi nie tylko inscenizacyjnej atrakcyjności, ale i głębokiej metafory. Przywódcy to często pacynki, a dawne bielutkie orły - symbole polskości - to zeszmacone ptaszydła z obwisłymi skrzydłami. Lalkami są też robaki konwersujące na trupach poległych za ojczyznę.

Mnóstwo tu ironii i czasem humoru, najwięcej jednak gorzkiej nuty. Niestety, trzeba sobie z tego zdać sprawę: tacy właśnie jesteśmy.

Chciałoby się, by obdarzona wyobraźnią i talentem Agata Biziuk, w Białymstoku kończąca Akademię Teatralną, czasem też wyreżyserowała taki autorski spektakl i u nas.

Festiwalowe spektakle

W ramach Dni Sztuki Współczesnej zaplanowano jeszcze pięć spektakli.

W piątek (26 maja) o godz. 18 w operze przy Odeskiej zobaczyć można spektakl przełamujący barierę niepełnosprawności. "Jeden gest" w reż. Wojtka Ziemilskiego (Nowy Teatr w Warszawie). Przedstawienie opowiada o porozumiewaniu się ze światem - światem słyszących i światem innych głuchych. Spektakl tworzą (i grają w nim) osoby niesłyszące. Będzie tłumaczony na język migowy.

W sobotę (25 maja) w Białostockim Teatrze Lalek o godz. 16 zobaczyć można spektakl dla dzieci "Grzeczna" w reż. Marii Żynel, powstały na podstawie książki pisarki i psycholog Gro Dahle, która porusza kwestię nierealnych oczekiwań stawianych dzieciom przez dorosłych.

Aż trzy spektakle pokazane zostaną w niedzielę (26 maja).

Komuna//Warszawa (kolejny raz na DSW) w tym roku przedstawi spektakl "Nigdy więcej wojny" w reż. Weroniki Szczawińskiej. Spektakl sięga do wspomnienia osoby, która przeżyła wojnę i ją rozpamiętuje. Na tej bazie piątka performerów stworzy kompozycję, w której "wojna" ma nabrać nowych znaczeń (godz. 15.30, Akademia Teatralna).

O bolączkach współczesnego globalnego świata opowiadają dwa spektakle Teatru Starego im. Modrzejewskiej z Krakowa. Pierwszy z nich to "Głód" w reż. Anety Groszyńskiej inspirowany głośną książką Martina Caparrósa, który opowiada zarówno o głodujących ludziach, jak i tych, którzy mogą jeść wszystko, na co mają ochotę. To też spektakl o tym, że zjawisko głodu i sytości może od siebie zależeć (godz. 18, kino Forum).

Drugi spektakl - to głośne przedstawienie w reż. Jana Klaty "Wróg ludu", nawiązujące do sztuki Henrika Ibsena z XIX w., zaskakująco jednak współczesne. Uzdrowiskowe miasteczko w południowej Norwegii staje się w interpretacji Klaty miejscem rządzącym się specyficznymi zasadami, w którym przyzwyczajenia i niechęć do zmian ścierają się z poczuciem zagrożenia (godz. 20, aula wydziału Pedagogiki i Psychologii UwB).

W tej edycji DSW nie zobaczymy żadnego plenerowego spektaklu. Jak twierdzi Grażyna Dworakowska, dyrektorka BOK-u - żaden nie pasował do koncepcji festiwalowej.

Finał Dni Sztuki Współczesnej

PROGRAM

piątek 24 maja

* godz. 16 - Tydzień Radykalnej Obfitości: Dominion (120') - film i panel z udziałem Jasia Kapeli i Jarosława Urbańskiego (Arsenał elektrownia, ul. Elektryczna 13, wejście od ul. Świętojańskiej; wstęp wolny)

 * godz. 18 - Nowy Teatr w Warszawie: Jeden Gest (55') - spektakl i spotkanie (Opera, ul. Odeska 1, 30 zł)

* godz. 20.30 SIKSA - performans/koncert + film SIKSA. Stabat Mater Dolorosa + spotkanie (Fama, 20 zł)

sobota, 25 maja

* godz. 16 - Teatr Baj: Grzeczna (100'), wiek: 8+ (Białostocki Teatr Lalek, 10 i 15 zł)

* godz. 17 - Finał Tygodnia Radykalnej Obfitości: Uczta (Galeria Arsenał elektrownia, ul. Elektryczna 13, wstęp wolny)

* godz. 18.30 rozdILovI (60'):Serhij Żadan (UA), Ola Mychajluk (UA), Aleksy Worsoba (BY), Tomasz Sikora (PL), Sergiej Pilawec (UA), ART POLE (UA) - projekt poetycko-muzyczno-wizualny (BTL, 30 zł)

* godz. 20.30 Polo (UK) + Sonar (PL) - koncert (Fama, 35 zł)

niedziela, 26 maja

* godz. 12 - Wolność i cenzura w czasie postprawdy (120') - panel z udziałem: Edwina Bendyka, Alex Freiheit, ks. Wojciecha Lemańskiego, Andy Rottenberg, Tomasza Sikory, Joanny Wichowskiej, Serhija Żadana (Fama, wstęp wolny)

* godz. 15.30 - Komuna// Warszawa: Nigdy więcej wojny (60'), spektakl i spotkanie (Akademia Teatralna, 30 zł)

* godz. 18 - Narodowy Stary Teatr w Krakowie: Głód (60') - spektakl (Forum, 30 zł)

* godz. 20 - Narodowy Stary Teatr w Krakowie: Wróg ludu (130') - spektakl (aula Wydziału Pedagogiki i Psychologii, ul. Świerkowa 20, 45 zł)»

"Nieśmiertelna Henrietta i sąd nad Polską. Mocne Dni Sztuki Współczesnej"

Data publikacji:
25.05.2019

Źródło publikacji:
Gazeta Wyborcza - Białystok online

 

 

Recenzowany spektakl:
ZA-POLSKA

Umęczona Polska Agaty Biziuk
lubimyuczyc.blogspot.com

Byłam wbita w krzesło przez całe przedstawienie. „Za – Polska” w Teatrze Animacji naprawdę potrafi wstrząsnąć. Agata Biziuk bez kompromisów i bez owijania w bawełnę obnażyła jedną z największych wad Polski – męczennictwo. A u Polaków - zapalczywość, kłótliwość, arogancję i zwyczaj zamiatania problemów pod dywan. Ironia, sarkazm, dosadność. To słowa klucze spektaklu.

Spektakl to dyskursywny kolaż, korzystający z obiegowych opinii, cytatów z klasycznej polskiej dramaturgii (Gabriela Zapolska, Stanisław Wyspiański), przetworzonych symboli i stereotypowych diagnoz.

Świetni byli aktorzy - Mariola Ryl-Krystianowska, Elżbieta Węgrzyn, Mateusz Barta (dobrze zapowiadający się młody aktor) i Piotr Grabowski.  Polska to kobieta ubrana w kostium łączący elementy ludowe ze strojem żałobnym. Już przed przedstawieniem witała widzów chlebem i solą. Jej postać łączyła w sobie naiwność, wiarę w swoje dzieci, ale też ból i rozczarowanie. Podobnie jak początkowo towarzyszący jej chłopiec, który wyśmiany przez cyników nazywających go frajerem, porzuca idee walki o ojczyznę.

Czworo aktorów wcielało się w różne role. Spektakl był bardzo dynamiczny. Maksimum akcji na niewielkiej przestrzeni, świetna scenografia Mariki Wojciechowskiej. Pomiędzy ustawionymi naprzeciw siebie dwoma częściami widowni znajdował się niewielki okrągły podest, nad którym widać było  rozświetlony – i przyozdobiony czerwonymi wstążkami jak wiejska kapliczka – napis WONDER WHEEL (diabelski młyn z naszego piekiełka). W czterech rogach przestrzeni scenicznej stały małe blaszane kościoły, w których Polacy rzucali oskarżenia na innych i wykrzykiwali swoje racje. Sceniczna wizja Polski dopełniona została przez zobrazowane ruiny pamięci – walające się resztki i pamiątki i godło ze zdechłym, przybrudzonym ptakiem Na podłodze niczym śnieg pełno papierów, które pod koniec spektaklu okazały się wytworem niszczarki. Tak łatwo wszystko zniszczyć…

Długo w głowie analizowałam scenę,  kiedy o władzę nad narodem (we wspomnianych blaszanych kościołkach) modlą się osoby reprezentujące wszystkie opcje i stronnictwa. Tym razem: monarchista, liberał, anarchista i minimalista, każdy przekonany, że tylko jego poglądy mogą zbawić ten kraj. Jakie to współczesne. Jesteśmy przecież po jednaj kampanii wyborczej, przed nami następna.

Pojawiło się nawet  pojęcie (dla mnie nowe) ultrakrepidarianizmu, czyli tendencji do wypowiadania się na tematy, o których nie ma się pojęcia. Każdy z nas na pewno spotkał taką osobę, która zna się  (tzn. jej się tak wydaje) na wszystkim.

Bardzo o ciekawa okazała się też scena metateatralna, kiedy aktorzy – rozładowując trochę napięcie – stwierdzili, że lalkarz może więcej. Trochę w myśl zasady „błaznowi króla więcej się wybacza”.  Choć w spektaklu nie ma za wiele elementów lalkowych, to  te użyte są bardzo dosadne. Animowane lalki (niegdyś) białych orłów przypominały sępy z dziobami pełnymi wilczych zębów. Dowódcy narodowych zrywów i trybuni ludowi okazały się zaś pacynkami.

Co jakiś czas usłyszeliśmy też piosenki w wykonaniu chóru chłopięcego. Klasyka, banał każdej szkolnej akademii. Bo o Polsce trzeba  przecież patetycznie…

„Idzie Polska ścieżką krzywą” to zdanie powracające jak refren podczas całego spektaklu. Ojczyzna okazała się zdenerwowana, poharatana, umęczona. Czy jesteśmy w stanie to zmienić? Niestety to bardzo trudne….

PS Na widowni pojawił się Zenon Laskowik, z którym miałam okazję chwilę porozmawiać. Powiedział: „O tym samym mówiłem, występując na scenie, o tym też pisze Tokarczuk”.

Polska męczenniczka, Polska  ma już dość.


Data publikacji:
18.11.2019

Źródło publikacji:
lubimyuczyc.blogspot.com

Recenzowany spektakl:
ZA-POLSKA