Raz w miesiącu otrzymasz informację o premierach, repertuarze i nadchodzących wydarzeniach
Na scenie trzech aktorów – Igor Fijałkowski w roli tytułowej, Artur Romański w roli Wuja i Ślimaka i – grający na instrumentach – Stanisław Pawlak w roli tapera. Widać, że panowie mają z grania w tym spektaklu ogromną satysfakcję, a nawet - trochę bekę.
Wracałem z Teatru Animacji po brzegi naładowanym Górskim (taka nazwa pociągu), z ryjkiem uśmiechniętym od ucha do ucha, po tym superanckim spektaklu, więc współpasażerowie tej kolejowej katorgi patrzyli na mnie jak na jakiegoś gupka. Pewnie dlatego, że państwo wracało z wyczerpującego maratonu (który totalnie zdezorganizował życie wielkiego miasta, jak każdy maraton), a ja - z Kluka!
grudzień 2021
www.rafalturow.ski
Recenzowany spektakl: KLUK
Na scenie trzech aktorów – Igor Fijałkowski w roli tytułowej, Artur Romański w roli Wuja i Ślimaka i – grający na instrumentach – Stanisław Pawlak w roli tapera. Widać, że panowie mają z grania w tym spektaklu ogromną satysfakcję, a nawet - trochę bekę.
Wracałem z Teatru Animacji po brzegi naładowanym Górskim (taka nazwa pociągu), z ryjkiem uśmiechniętym od ucha do ucha, po tym superanckim spektaklu, więc współpasażerowie tej kolejowej katorgi patrzyli na mnie jak na jakiegoś gupka. Pewnie dlatego, że państwo wracało z wyczerpującego maratonu (który totalnie zdezorganizował życie wielkiego miasta, jak każdy maraton), a ja - z Kluka!
grudzień 2021
www.rafalturow.ski
Recenzowany spektakl: KLUK
Czy można za pośrednictwem sztuki pełnej gotyku, pajęczyn i brzmień jak z balu u Draculi zakląć w widzach... radość, energię i wolę życia? Malina Prześluga wraz z ekipą Teatru Animacji udowadniają, że owszem, można.
Świat od dawna narzuca nam najprostsze i najszybsze skojarzenia, wiedzą o tym dorośli i dzieci, ptaszyska i mięczaki - wszystkie głowy podpowiadają na początku zawsze te stereotypowe tropy i rozwiązania. Widzimy duże, ciemne i przerażające stworzenie? Lepiej się schować, tak na wszelki wypadek, bo licho jedno wie, co to draństwo nam przyniesie.
Tak jest właśnie w przypadku prastarego klanu kruków - dumnych i dumnie kraczących, których lęka się wszelkie stworzenie. I słusznie, bo te konkretne kruki od stuleci pełnią bardzo ważną funkcję w łańcuchu życia - wykrakując piękne i pełne ozdobników inwokacje, zwiastują napotkanym istotom rychłą "śmierć i grób".
"Kruuuchyś jak kosteczki ptasie / bowiem skraaada się twój los..."
Niestety, jak się okazuje, krakać nie każdy może. Młody kruk, o imieniu Kara Boska, nie dość, że wykazuje zupełnie nieprzyzwoite dla swojego klanu cechy - takie jak sympatyczne usposobienie i poczucie humoru - to jeszcze cierpi na wadę wymowy, przez którą nie wymawia "r". I na nic jego sugestie, że może zostałby listonoszem lub podjąłby się jakiejkolwiek innej ptasiej pracy - jego posępny wuj nie pozwala na nic podobnego. Pilnuje, by klan kruków utrzymał swój ponury fason i mimo że sam lubi czasem potupać do barokowych rytmów, to jednak nakazuje Karze Boskiej podjąć ostatnią próbę porządnego nazwiastowania śmierci pierwszemu napotkanemu na drodze stworzeniu. A tym stworzeniem, tak się składa, jest pozornie radosny, ale jednak skrywający pewną tajemnicę ślimak.
"- A co zrobi istota po twoim zwiastowaniu?
- Pęknie ze śmiechu...? Zawsze to jakaś śmielć!"
Początkowo myślałam, że słodko-gorzki "Kluk" to będzie opowieść głównie o stereotypach, niespodziewanych przyjaźniach, a także o byciu kowalem własnego losu. I jest też o tym, ale przede wszystkim podejmuje temat, który piecze i uwiera na dużo głębszym poziomie - również, a może nawet przede wszystkim widza starszego. Robi to w sposób niepozbawiony humoru i absurdu. W końcu, jak się okazuje, zwiastowanie radości jest równie rzadkim i cennym talentem, jak przepowiadanie, z idealną dykcją, rychłego zgonu. O tematach drażliwych, które szczególnie drażliwe są zwłaszcza teraz, mówi "Kluk" łagodnie, z szacunkiem do małego widza i z wyrozumiałością dla widza starszego, który też przecież uczy się przez całe życie.
Ale dość o głębiach i odkryciach, bo "Kluk" to także wielka estetyczna gratka dla oka i ucha! Kruk i Ślimak nie pozwalają się nudzić i raz wskakują w skórę aktorów - doskonałego Igora Fijałkowskiego i Artura Romańskiego - innym razem są pięknymi kukiełkami (a Ślimak nawet kukiełką-skarpetką!), by znów nas zaskoczyć i stać się rysunkiem czy cieniem na ścianie. A sam Ślimak, dodatkowo, ulega w toku opowieści jeszcze jednej niesłychanej przemianie, ale tej puenty nie zdradzę, by nie psuć zabawy przyszłym widzom.
Oko cieszy także scenografia autorstwa Igora Fijałkowskiego, przywodząca na myśl zakurzone, ale też pełne przepychu wnętrze zamczyska wampirów - nie zabrakło lichtarzy, pajęczyn, wiekowych sekretarzyków i aksamitnych kotar gotowych do upiornego łopotania. A przy wszystkich tych wizualnych wspaniałościach, atmosferę mroku i złowieszczości współtworzy klawesynowo-organowa muzyka (ale z rockowym twistem!). Sam autor muzyki - Stanisław Pawlak - jest zarazem didżejem, który komentuje rzeczywistość, dobiera odpowiednio posępne utwory do sytuacji i śmiertelnie się obraża, gdy jeden z bohaterów sugeruje rapowanie.
"Kluk" to pełna twistów opowieść o zagubionym ptaszysku i jeszcze bardziej zagubionym ślimaku. Wpadają na siebie zupełnie przypadkiem, a nieudana misja kruka zamienia się w przygodę pełną śmiechu, ale i rozmyślań. Niewygodne słowo na "Ś" pada ze sceny nie raz i nie dwa, pada w różnych kontekstach, rymach i rytmach, ale jednak nie przeraża, nie obciąża. Jest raczej jak kolejny bohater, o którym Kara Boska mówi z wdziękiem i machnięciem skrzydłem: "tak dobrze zna się z moim kruczym wujem, że woli trzymać od niego z daleka". Czy to oznacza, że Teatrowi Animacji ponownie udało się opowiedzieć o tym, co najtrudniejsze w cudownie lekki sposób? I przy okazji zrobić krukom trochę przyjemniejszy PR? I nauczyć nas czegoś o ślimakach? Niżej podpisaną - tak. Aż mam ochotę przeinaczyć nieco krzyk najsłynniejszego kruczyska w literaturze i zawołać "more!"
Data publikacji:
30 maja 2021
Źródło publikacji:
https://e-teatr.pl/i-zaklakal-nevelmole-12442
Recenzowany spektakl: KLUK
Jedną z najcudowniejszych rzeczy w teatrze jest to, że znakomite dramaty, włącznie z tymi napisanymi dwa i pół tysiąca lat temu, są nieustannie aktualne dzięki nowym czasom, okolicznościom, interpretacjom.
To powoduje, że, dajmy na to, antyczne przecież „Bachantki" Eurypidesa, są dzisiaj wystawiane i interpretowane jako na przykład sztuka o opresji patriarchatu i sile kobiet. Tak też jest ze znacznie młodszymi, bardzo współczesnymi dramatami, które z racji coraz szybciej zmieniającego się świata, zaczynają nam nagle opowiadać o czymś, czego autor czy autorka zupełnie nie mieli na myśli.
Stało się tak z napisaną cztery lata temu przez Malinę Prześlugę sztuką „Kluk", której tytułowym bohaterem jest kruk/Kluk, czyli kruk niepotrafiący wypowiedzieć „r". Prześluga pisała „Kluka" – jak opowiadała przed premierą w moim podcaście Zeitgeist:Radio – kiedy była w ciąży. Wtedy też wróciła do niej emocjonalnie śmierć mamy sprzed kilku lat. Przyszła mama myślała dużo o własnej mamie, której już nie było – tak to się życie ze śmiercią przeplata, utrata z narodzinami, euforia z tęsknotą. Pomysł na kruka mającego kłopoty w wymawianiem „r" podsunął jej z kolei Marcin Ryl-Krystianowski, aktor Teatru Animacji, który w obsypanym nagrodami „Odlocie" także Maliny Prześlugi w reżyserii Janni Younge gra Wronę. „Co by było, gdyby Wrona nie wymawiała „r" i zamiast „kra, kra", robiła „kla, kla"? – spytał Prześlugę któregoś razu na próbie Ryl-Krystianowski. Ten znakomity pomysł najpierw został jej w głowie, a później został wprowadzony w życie. W „Kluku", ma się rozumieć.
Mały teatr wielkich tematów
A fabuła jego wygląda mniej więcej tak. Nasz tytułowy bohater o imieniu Kara Boska, uczony jest przez swego wuja o równie uroczym imieniu Kres i Krach złowieszczych zwiastowań. Taka jest już kruków rola, by niechybną śmierć zapowiadać. Problem jednakowoż polega na tym, że nasz młody adept wieszczego fachu, co już wiemy, nijak nie potrafi wymówić „r". Jak tu więc na poważnie zwiastować komuś „śmierć i grób", kiedy wychodzi z tego „śmielć i glób"? No, ale cóż, trzeba próbować, czy może raczej plóbować. Wyrusza więc nasz Kluk, by zazwiastować koniec żywota pewnemu Ślimakowi i będzie to spotkanie – jak się można domyślić – które zmieni wszystko. Wkrótce się okaże, że Kluk jest znacznie lepszy w zwiastowaniu życia i do dosłownie, bo nasz Ślimak z chłopaka stanie się dziewczyną, w dodatku przy ślimaczej nadziei. Biologia bowiem tak ślimaki skonstruowała, że są obojnakami, chłopakami i dziewczynami naraz. Świat, jak się okazuje, nie musi być wcale radykalnie dwupłciowy. Może być (a nawet jest!) zgoła nieraz hermafrodytyczny, androgeniczny, płciowo płynny.
I tu trzeba wrócić do kwestii, od której zacząłem, czyli sztuk, które nabierają z racji czasu i okoliczności znaczenia innego, niż autorka miała na myśli. Prześluga się w takich przypadkach zwykle uśmiecha, bo zdarza się jej to notorycznie.
Otóż nie da się chyba oglądać „Kluka", przynajmniej będąc dużym widzem, bez myślenia o trwającej państwowo-kościelnej nagonce na społeczność LGBT+, co spowodowało uznanie Polski za najbardziej homofobiczny kraj Unii Europejskiej.
Nie da się oglądać „Kluka" bez pamiętania o awanturze, jaką mieliśmy w sprawie niebinarności Margot (mogłoby to być właściwie imię naszego Ślimaka). Nie da się oglądać „Kluka" bez kontekstu związanego z atakami na społeczność osób transpłciowych. Nie da się w końcu oglądać „Kluka" bez coraz powszechniejszej wśród młodych ludzi deklaratywności dotyczącej queerowości, niebinarności, niechęci do określania się. Wszystko to wynika z tak lubianego przez Prześlugę pielęgnowania własnych obsesji, w tym obsesji Inności, ale mam poczucie, że nie tylko ja o tym wszystkim myślałem, gdy Ślimak – ku osłupieniu Kluka – ogłosił swą ciążę.
„Kluk" niezwykle też rezonuje z innym, bardzo ważnym tematem – śmiercią jednego z rodziców, których w ciągu ostatniego roku odeszło znacznie więcej niż w innych latach. Według wiarygodnych międzynarodowych danych, bo tym krajowym nijak wierzyć nie można, Polska jest nie tylko najbardziej homofobicznym krajem, ale także krajem z jedną z największych liczb nadmiarowych śmierci covidowych. Śmierci, z którymi radzić sobie przecież jakoś muszą także dzieci, podobnie jak Kluk i Ślimak – obaj/oboje stracili tatusiów i bardzo za nimi tęsknią. Tęsknota nie jest czymś złym, ale jak tęsknić bez popadnięcia z depresję, apatię, bezbrzeżny smutek? Jak iść dalej przez życie? Jak, pamiętając o zmarłych bliskich móc znów się śmiać, cieszyć, bawić? O tym również mówi nam sztuka Maliny Prześlugi w reżyserii Artura Romańskiego.
Komediowy monodram
Właśnie, w reżyserii – czas teraz na pochylenie się nad sceniczną wersją „Kluka", nad jego, dodajmy, prapremierą. Jest to, trzeba od razu powiedzieć, dzieło bardzo udane, do czego – umówmy się – Teatr Animacji zdążył nas już przyzwyczaić. Na scenie mamy trzech panów: Artura Romańskiego w podwójnej roli wuja-kruka i Ślimaka, Igora Fijałkowskiego w roli Kluka i przygrywającego na żywo muzyka, Stanisława Pawlaka. Akcja toczy się wartko, mamy aktorów, lalki i rozmaite efekty świetlno-dźwiękowe, są momenty poważne – wagi egzystencjalnej i szaleńczo komiczne, powodujące co i rusz salwy śmiechu i dzieci, i ich opiekunów. Prześluga umie zadbać o maluczkich widzów i tych znacznie wyrośniętych, co do tego nie ma wątpliwości.
Ma to teatralne przedsięwzięcie jedną gwiazdę. Jest nią występujący w roli aktora i jednocześnie reżysera Artur Romański, którego vis comica ma siłę rażenia bomby atomowej. Właściwie niemal każde jego zdanie i gest wywołują apoplektyczne ataki śmiechu. Z takim talentem, jak wiadomo, trzeba się po prostu urodzić. Romański panuje całkowicie nad „Klukiem" – nad tym, co na scenie i nad publicznością. Jest niepodzielnym władcą przez okrągłą godzinę, którą spędzamy wspólnie w Teatrze Animacji. I o ile aktorowi Romańskiemu należą się gorące oklaski, o tyle reżyserowi Romańskiemu należy się krytyka za zrobienie z „Kluka" de facto monodramu, co odbija się szczególnie na roli Igora Fijałkowskiego, który jest zepchnięty, mimo największych starań, w cień. Przykładowo, podczas sceny rapowania przez Kluka, która należeć powinna bez wątpienia do Fijałkowskiej, Romański nie może sobie odmówić komicznych pląsów z tyłu, które oczywiście przeciągają natychmiast uwagę widza na niego. Reżyser powinien to uciąć, ale tego nie robi, bo występuje jednocześnie w roli aktora i nie może się powstrzymać. Takich momentów w spektaklu jest sporo.
Zupełnie nieudaną reżyserską inwencją jest też dodanie do sztuki postaci muzyka, bo jego rola to coś więcej niż tylko granie na żywo. Gdyby tylko grał, proszę bardzo, ale on też odgrywa jakieś dziwaczne sceny – po co? Nie wiadomo. Nie wiadomo też, po co jest absurdalna finałowa scena, w której ów muzyk wychodzi zza „organów" i gra gitarowe solo. Dlaczego? W jakim celu? Do czego to przypiąć? Trudno to doprawdy pojąć. Reżyser na własne życzenie sabotuje sobie finał.
Czwórka z plusem
To napisawszy i pominąwszy z litości ocenę scenografii à la krakowski Kazimierz, trzeba „Klukowi" wystawić ocenę co najmniej dobrą z plusem, bo jest spektaklem mądrym, porządnie zagranym, uruchamiającym wyobraźnię i – w najlepszym znaczeniu tego słowa – edukacyjnym. Jest spektaklem pukającym w głowę, zapraszającym do zadawania pytań i rozmowy. Jest spektaklem otwierającym na Innego, na różnorodność, wielobarwność i nieoczywistość otaczającego nas świata. Jest w końcu znakomitą rozrywką. Proszę zatem zabrać niezwłocznie swoje dzieciaki do Teatru Animacji – będą to znakomicie wydane pieniądze i cudownie spędzony czas.
Data publikacji:
7.06.2021
Źródło publikacji:
https://e-teatr.pl/
Recenzowany spektakl: KLUK
Kara Boska Czarny Kruk to jeden z przedstawicieli rodziny kruków, które z dziada pradziada zwiastują śmierć i grób. Młody kruk jednak zupełnie nie odnajduje się w swojej roli, a oczekiwania, którym próbuje sprostać są niezwykle wygórowane – jego ojciec to przecież słynna Czarna Wdowa. Musi zmierzyć się z nieprzystawaniem i łatką czarnej owcy w rodzinie czarnych kruków. W dodatku ma wadę wymowy, przez którą nie mówi „r", przez co jego zwiastowania kresu życia brzmią zupełnie niepoważnie, raczej jak żart... ekhm przepraszam... żalt.
Spektakl oczywiście zaprojektowany jest pod gust młodych widzów, dzięki temu jest zwięzły i treściwy, akcja przebiega wartko, ale nie jest wcale oszczędnie! Twórcy wykorzystują rozmaite środki wyrazu i sprawnie lawirują między nakładanymi na palce i dłoń pacynkami, jawajkami czy wykorzystują teatr cieni – jest tutaj po prostu mnogość wyrazów artystycznych, które się przeplatają i nie pozwalają na chwilę nudy czy powtórzenia. Raz wypowiedziany żart, jeśli na scenę powróci, to z pewnością w innej formie. Dzięki temu widz nie ma poczucia znudzenia i z chęcią wchodzi w świat zaprojektowany na scenie. Niezwykle osobliwego kolorytu dodaje spektaklowi oprawa muzyczna autorstwa Stanisława Pawlaka, który gra na żywo na instrumentach, bądź przejmuje rolę DJ-a. Dodaje ona mrocznego charakteru, gdy na scenie pojawia się wuj Kres i Krach, rozbawia do łez podczas rapowego zwiastowania i zaskakuje w momencie wielkiego finału. Na gromkie brawa zasługuje zresztą cały zespół, który działa wspólnie w ramach Sceny Inicjatyw Aktorskich. Wszystko się tu zgadza. Zaczynając od przepięknej scenografii, która dorzecznie ogrywana jest w spektaklu, aż po kreacje aktorskie wzbudzające sympatię i zaangażowanie, które sprawiają, że postacie stają się naszymi przyjaciółmi.
Pierwszoplanowym bohaterem jest jednak tutaj tekst autorstwa Maliny Prześlugi. Poprzez postacie Ślimaka i Kluka dramaturżce udaje się dotknąć wielu tematów, ważnych dla młodego widza, ale nie tylko. Mówi się tu o śmierci, przyjaźni, planach na przyszłość snutych przez bliskich i niemożności spełnienia ich oczekiwań, a nawet o kwestii płciowości. Choć tekst jest prosty w zrozumieniu, przyjemny do śledzenia, to nie jest infantylny czy pouczający – młody widz traktowany jest jak równoprawny partner do rozmowy, któremu nie trzeba tłumaczyć z wyższością, ale można z nim porozmawiać jak równy z równym. Dzięki relacji ślimaka i kruka powstaje piękna opowieść o więzi opartej na przyjaźni, trosce i wzajemnej opiece. Sam ślimak pozwala na naturalne wspomnienie o płciowości, gdyż to zwierzę charakteryzuje się obojnactwem – świetny sposób na oswojenie z tym dziecka i potraktowanie tego jak naturalną rzecz. Z kolei próba zmierzenia się kruka z wzorem ukochanego ojca pokazuje, jak oczekiwania i przeznaczenie mogą stać się przekleństwem, gdy nie można ich wypełnić. „Kluk" jednak przede wszystkim przecież mówi o rzeczy potwornie trudnej jaką jest odejście bliskiej osoby – bez względu na to, ile mamy lat. Udało się odtabuizować mówienie o śmierci i powiedzieć o nim w sposób, który nie będzie dla dziecka terapią szokową, choćby poprzez odarcie z powagi przerażających postaci. Zwiastujący „śmielć i glób" kruk wzbudza raczej naszą czułość niż przerażenie. Kiedy na samą myśl o wiecznych pożegnaniach do oczu napływają nam łzy, spektakl pozwala rozładować napięcie związane z przemijaniem i przybliżyć nas do pogodzenia się z nim. Teatr dla dzieci to piękne narzędzie, które pobudza do rozmowy i pozwala poruszyć trudne tematy, a także otwiera drzwi do przemyślenia pewnych rzeczy na nowo. Na stronie Teatru Animacji znajdziecie także mapę kontekstów i tropów artystycznych, które pozwolą w pełni wykorzystać spektakl do rozmowy z najmłodszymi o rzeczach trudnych.
Wracając do teatru po pandemii, chwilami muszę zastanawiać się, gdzie się podział duch wspaniałej sztuki, który najwidoczniej uciekł z wielu teatrów w trakcie lockdownu? Po ostatniej wizycie w Teatrze Animacji mam wrażenie, że poleciał właśnie tam. Odkrywam ten teatr na nowo, bo przecież nie ma żadnych logicznych przesłanek bym miała być docelowym odbiorcą – czasy dzieciństwa mam niestety za sobą, a też nie mam w pobliżu żadnego dziecka, które mogłabym na spektakl zabrać, ale to nie szkodzi. „Kluk" pozwolił mi na nowo odkryć w sobie dziecięcą wrażliwość i zrozumieć rzeczy, których w dzieciństwie pełnym „Czerwonych kapturków" i królewien, nikt mi nie wytłumaczył. Jakie to szczęście mają poznańskie dzieci, że jest Teatr Animacji. Zresztą wszyscy mamy! Wyobraźcie sobie mądry i wspaniały teatr, w dodatku zrobiony z myślą o ekologii, przy wykorzystaniu własnego zespołu, istniejącej scenografii i działający w fantastycznej atmosferze twórczej.
Też widzicie przed oczami Teatr Animacji i „Kluka"? Jeśli nie to szybciutko się na niego wybierzcie – nasycicie się tą piękną wizją, a w dodatku odkryjecie w sobie dziecko i przemyślicie parę rzeczy na nowo.
Data publikacji:
16.06.2021
Źródło publikacji:
http://www.dziennikteatralny.pl/artykuly/procz-chwili-w-ktorej-wziela-nic-nie-wziela.html
Recenzowany spektakl: KLUK
Recenzowany spektakl: KLUK
U Maliny Prześlugi przed głoską było słowo. Przed ośmioma laty autorka napisała Chodź na słówko. W tamtej sztuce bohaterami były słówka wymyślone przez dziewczynkę, która nie potrafiła jeszcze poprawnie wymawiać wszystkich głosek. I tak bardzo sympatyczna Kula była „źle” wypowiedzianą Kurą, a niejaki Toperz był po prostu skrótem od wyrazu nietoperz. Słówka bardzo cierpiały z powodu swojego kalectwa i niepełności. Niewiele były w stanie pomóc nawet wizyty u Logopeda i Języka Polskiego. I dopiero kiedy Kula spotkała „prawdziwą” Kurę zrozumiała, że nie musi mieć kompleksów, bo ta „prawdziwa” jest po prostu odpychająca. Morał, pouczający i optymistyczny, wskazywał jak ważna (nie tylko dla słówek-postaci) jest samoakceptacja.
Warto pamiętać o Chodź na słówko (a szczególnie o pierwszej opowieści pod tym tytułem, bo rzecz miała jeszcze dwie kontynuacje) także dlatego, że łączy ją z Klukiem magiczna głoska „r”. Wtedy Kura była Kulą, bo dziecko nie wymawiało „r”. Teraz autorka stworzyła postać, która wprawdzie nie jest małym dzieckiem, ale również nie wymawia „r”. I, jak się w sztuce okazuje, ta częsta przypadłość niweczy wielkie, pełne świetności, tradycje rodzinne głównego bohatera. Ba, uniemożliwia mu wręcz wykonywanie pracy, do której przygotowywał się od urodzenia. Pracy niezwykle odpowiedzialnej, ważnej i niemożliwej do wykonania przez nikogo, kto nie jest krukiem. Tylko kruki bowiem mogą zapowiadać śmierć. Wykrakiwać swoiste oratorium śmierci.
Bohater Prześlugi nazywa się Kara Boska. W najprostszej linii jest potomkiem sławnego dziadka o imieniu Krew i Kurz, i nieżyjącego już, godnego szacunku ojca, który nazywał się Czarna Wdowa. W poznańskim przedstawieniu zrealizowanym w Teatrze Animacji ostatni przedstawiciele rodziny kruków zaprezentowani zostali nad wyraz godnie w postaci metalowych rzeźb umocowanych na przewróconej kolumnie zamkowej, czuwających nad najmłodszym w rodzinie Karą Boską (Igor Fijałkowski). Ten zaś, pod czujnym okiem wuja o imieniu Kres i Krach (Artur Romański), ma uczyć się rodzinnego fachu. Który okazuje się wcale nie taki prosty: najwyraźniej trudno zwiastować komuś śmierć, kiedy nie wymawia się „r”. Jak tu bowiem utrzymać powagę urzędu, kiedy przepowiada się „śmielć i glób”? „Nic nikomu nie zwiastowałem i dlatego nie jestem plawdziwym Czalnym Klukiem” – martwi się nasz bohater. Co zatem robić, kiedy praca w zawodzie wykonywanym w jego rodzinie od pokoleń, okazuje się tak trudna?
Wuj daje młodemu adeptowi ostatnią szansę – w ciągu godziny ma „uwolnić duszę nieszczęśnika”, czyli pierwszej napotkanej postaci. A ponieważ tradycyjna formuła typu „kra kra” raczej nie wchodzi w grę, Kara Boska musi znaleźć swój własny, niekonwencjonalny sposób zwiastowania śmierci. Coś, co uczyni go godnym podtrzymania rodzinnej tradycji w oczach wuja i swoich własnych.
Na jego drodze staje pogrążony w depresji Ślimak (także Artur Romański), prześladowany wspomnieniami zmarłego ojca. Między tymi niecodziennymi bohaterami, jak to często u Prześlugi bywa, zawiązuje się dialog o życiu i śmierci. I chociaż przeznaczony dla młodych widzów, to prowadzony bardzo poważnie, bez upiększeń i uproszczeń. „Dużo przebywam w samotności. Dużo o śmielci lozmyślam. A im dłużej, tym baldziej chce mi się żyć” – mówi Kluk. A Ślimak, który jest obojnakiem, chłopakiem i dziewczyną jednocześnie, ostatecznie radzi mu, by zamiast śmierci, zwiastował nowe życie. Nowe życie, którego sam wkrótce doświadczy, gdyż jak się okazuje jest przy nadziei. Nowe życie, w którym – co najważniejsze – nie ma „r”: „Zwiastuj życie! To genialny pomysł! Nie będziesz musiał być straszny i ponury, co i tak ci nie wychodzi przez to twoje "ly". Możesz być śmieszny i niezrozumiały i bez sensu, bo takie jest życie, no nie? Ale wymyśliłem! Ale ci pomogłem! Ale ja jestem!”.
I jak się okazuje ta przekreślająca całą tradycję rodu kruków zmiana, jest tym, co nadaje ich egzystencji nowy sens. Wuj Kres i Krach mówi bowiem: „Dokonałeś czegoś więcej, niż wszystkie Czarne Kruki razem wzięte. Przywróciłeś istocie chęć do życia. Uwolniłeś duszę tego małego, grubego i krępego ślimaka, uwolniłeś ją od lęku, od bólu i od poczucia winy!”.
Dla najmłodszych widzów opowieść o Krukach i Ślimaku może zaistnieć w kilku warstwach. Podstawowa, najprostsza reakcja najmłodszych widzów sprowadza się zapewne do śledzenia nieporozumień i zamieszania spowodowanego wadą wymowy. Żarty i zabawy powstałe z gry z głoską „r” okazują się zabiegiem nie tylko bardzo prostym, ale też, teatralnie rzecz biorąc, bardzo skutecznym. Inwencja w wymyślaniu kolejnych niezamierzonych dowcipów wynikających z takiej wady wydaje się być nieograniczona. A niezwykle staranna i bardzo drobiazgowa praca dwójki aktorów Artura Romańskiego i Igora Fijałkowskiego w trzech rolach daje dużo satysfakcji oglądającym. Pierwszy jest także reżyserem, a drugi scenografem. Na nowo wskrzeszonej po remoncie kameralnej Scenie Witrażowej wszystko, co jest na scenie, dzieje się dosłownie na wyciągnięcie ręki. Można podpatrzeć ostrą charakteryzację. Można wysłuchać z bliska wszystkie szepty niesłyszane z daleka. Można dojrzeć najdrobniejszy nawet gest. Słowem, można być zdecydowanie bliżej nie tylko aktorów, ale i tworzonych przez nich postaci.
Wielowarstwowa wyjątkowość lingwistyczna tego przedstawienia skłania także do wielu innych refleksji i skojarzeń. Można przy okazji zadać pytanie o to, na ile twórcze są wszelkie zabawy słowem autorki. Jest w nich wewnętrzna równowaga między tym co podpatrzone, zapożyczone, a tym co stwarzane na scenie, zaskakujące i nowe. Taka lingwistyczna zabawa-metoda jest o tyle oryginalna, że z jednej strony pozwala językowi na wyłamywanie się z wszelkich gorsetów, poprawności, nijakości, ale z drugiej strony na natychmiastową, żywą weryfikację tego, co z zabiegów językowych wynikło. Na przykładzie Kluka okazuje się, że zabawa z głoskami, jak w tym wypadku z „r” zamiast „l” jest i naiwnie prosta i wyrafinowanie skuteczna. Lingwistyka – jako metoda zabawy teatralnej – jest ciągle bardzo żywa, inteligentna i właściwie niewyczerpana w pomysłach; Malina Prześluga nie jest w tej metodzie jednak pierwsza. Jej sztuki, skierowane przecież do najmłodszych widzów, eksplorują i wyznaczają nowe szlaki, na których spotykają Mirona Białoszewskiego i jego Teatr Osobny czy Tymoteusza Karpowicza ze swoim Rozkładem jazdy.
Przedstawienie w poznańskim Teatrze Animacji można traktować jak inteligentny, rozbudowany żart. Ale można też dostrzec w tym żarcie dużo więcej. Pocieszenie dla wszystkich, którzy w ostatnim czasie musieli zmierzyć się ze śmiercią kogoś bliskiego. Nadzieję dla wszystkich, którzy zmagają się z zaakceptowaniem siebie i swojego prawdziwego ja. A także prostą, ale jakże potrzebną pochwałę życia w wykonaniu zacnych Kluków!
12.07.2021
www.e-teatr.pl
Recenzowany spektakl: KLUK