Raz w miesiącu otrzymasz informację o premierach, repertuarze i nadchodzących wydarzeniach
Gęś to wyjątkowo dziwny ptak i w kulturze polskiej uruchamia bardzo różne skojarzenia. Z jednej strony bywa synonim głupoty (głupia gęś, gąska), z drugiej - wyniosłości, kogoś, kto się panoszy i nie baczy na nic i na nikogo (szarogęsi). Trudno się więc dziwić, że bohaterka sztuki Marty Guśniowskiej - Gęś - cierpi na depresję. Jak tu żyć w takim rozdarciu.
Gęś Guśniowskiej jest także poetką. Bliżej jej co prawda do częstochowskich rymów niźli poezji wysokiej i wysublimowanej, a jednak. Nie jest taką zwykłą gęsią. Cierpi m.in. na bezsenność, dzięki czemu uratowała swoje przyjaciółki kury przed lisem, który chciał je wykraść z kurnika. Zaproponowała, aby w pierwszej kolejności zjadł ją, bo wyobraziła sobie, że w ten sposób rozwiąże swoje problemy egzystencjalne. Ale Lis nie miał ochoty na starą i żylastą gęsinę. Uciszając Gęś, postanowił zabrać ją i ofiarować w prezencie wilkowi. Nie wiedział jednak albo nie przewidział, że Gęś to ptaszysko niezupełnie głupie (gąską w staropolszczyźnie nazywano również błazna). Podczas wędrówki do Wilka wiele się w relacjach pomiędzy katem a ofiarą zmieniło. Ale na tym poprzestanę, by nie psuć nikomu zabawy rozwiązywania zagadki. Zdradzę tylko, że wszystko się dobrze kończy, jak to w baśni. A Gęś decydując się na nierozważny krok, odnajdzie nareszcie sens życia.
"A niech to gęś kopnie" Marty Guśniowskiej nie jest li tylko baśnią dla małych dzieci. Ma w sobie również coś dla dorosłych. Chwilami przypomina komedię kryminalną: porwanie, strzał (bez obaw, nie złamie to psychiki dzieci), a chwilami przypowiastkę filozoficzną. Z każdej opresji można wyjść cało, pod warunkiem, że po drodze spotka się życzliwych przyjaciół.
Sztuka jest perfekcyjnie napisana: dialogi skrzą się dowcipem i mądrością, bohaterowie są wielowymiarowi, co znakomicie podchwycili aktorzy animujący lalki, ukryci w ciemnościach (Elżbieta Węgrzyn, Mariola Ryl-Krystianowska, Krzysztof Dutkiewicz, Marcin Ryl-Krystianowski). Tylko narrator (Marek A. Cyris) pojawia się w żywym planie. Po mistrzowsku - wszyscy bez wyjątku - wykreowali charaktery poszczególnych postaci. Wielkie brawa.
Dawno w teatrze się tak nie ubawiłem jak na sztuce Marty Guśniowskiej. Autorka i reżyserka w jednej osobie wie, że śmiech jest najlepszym nauczycielem. Pozwala każdemu się wyśmiać, a kiedy trzeba - zadumać. Jest to śmiech wysublimowany oraz wyrafinowany.
Źródło publikacji:
http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/3674674,recenzja-ze-spektaklu-a-niech-to-ges-kopnie-zdjecia,id,t.html
Data publikacji:
06-12-2014
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!
Gęś to wyjątkowo dziwny ptak i w kulturze polskiej uruchamia bardzo różne skojarzenia. Z jednej strony bywa synonim głupoty (głupia gęś, gąska), z drugiej - wyniosłości, kogoś, kto się panoszy i nie baczy na nic i na nikogo (szarogęsi). Trudno się więc dziwić, że bohaterka sztuki Marty Guśniowskiej - Gęś - cierpi na depresję. Jak tu żyć w takim rozdarciu.
Gęś Guśniowskiej jest także poetką. Bliżej jej co prawda do częstochowskich rymów niźli poezji wysokiej i wysublimowanej, a jednak. Nie jest taką zwykłą gęsią. Cierpi m.in. na bezsenność, dzięki czemu uratowała swoje przyjaciółki kury przed lisem, który chciał je wykraść z kurnika. Zaproponowała, aby w pierwszej kolejności zjadł ją, bo wyobraziła sobie, że w ten sposób rozwiąże swoje problemy egzystencjalne. Ale Lis nie miał ochoty na starą i żylastą gęsinę. Uciszając Gęś, postanowił zabrać ją i ofiarować w prezencie wilkowi. Nie wiedział jednak albo nie przewidział, że Gęś to ptaszysko niezupełnie głupie (gąską w staropolszczyźnie nazywano również błazna). Podczas wędrówki do Wilka wiele się w relacjach pomiędzy katem a ofiarą zmieniło. Ale na tym poprzestanę, by nie psuć nikomu zabawy rozwiązywania zagadki. Zdradzę tylko, że wszystko się dobrze kończy, jak to w baśni. A Gęś decydując się na nierozważny krok, odnajdzie nareszcie sens życia.
"A niech to gęś kopnie" Marty Guśniowskiej nie jest li tylko baśnią dla małych dzieci. Ma w sobie również coś dla dorosłych. Chwilami przypomina komedię kryminalną: porwanie, strzał (bez obaw, nie złamie to psychiki dzieci), a chwilami przypowiastkę filozoficzną. Z każdej opresji można wyjść cało, pod warunkiem, że po drodze spotka się życzliwych przyjaciół.
Sztuka jest perfekcyjnie napisana: dialogi skrzą się dowcipem i mądrością, bohaterowie są wielowymiarowi, co znakomicie podchwycili aktorzy animujący lalki, ukryci w ciemnościach (Elżbieta Węgrzyn, Mariola Ryl-Krystianowska, Krzysztof Dutkiewicz, Marcin Ryl-Krystianowski). Tylko narrator (Marek A. Cyris) pojawia się w żywym planie. Po mistrzowsku - wszyscy bez wyjątku - wykreowali charaktery poszczególnych postaci. Wielkie brawa.
Dawno w teatrze się tak nie ubawiłem jak na sztuce Marty Guśniowskiej. Autorka i reżyserka w jednej osobie wie, że śmiech jest najlepszym nauczycielem. Pozwala każdemu się wyśmiać, a kiedy trzeba - zadumać. Jest to śmiech wysublimowany oraz wyrafinowany.
Źródło publikacji:
http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/3674674,recenzja-ze-spektaklu-a-niech-to-ges-kopnie-zdjecia,id,t.html
Data publikacji:
06-12-2014
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!
Sensacja: Marta Guśniowska – autorka licznych dramatów, od dziesięciu lat granych w teatrach lalek, a ostatnio także w teatrze dramatycznym, zdecydowała się w końcu na wyreżyserowanie prapremiery swego własnego tekstu!
Skorzystała z gościny poznańskiego Teatru Animacji, na zaproszenie nowego dyrektora tej sceny, Marka Waszkiela. Mamy też tutaj ciekawą zbieżność rocznicową: Guśniowska debiutowała jako dramaturżka dokładnie dziesięć lat wcześniej, w tym właśnie Teatrze, kierowanym wówczas przez Janusza Ryl-Krystianowskiego. Na swój reżyserski debiut przeznaczyła świeżo napisaną sztukę A niech to Gęś kopnie!.
Zdążyłem już obejrzeć ten spektakl dwa razy, a po każdym z tych obejrzeń usiłowałem (powodowany wrednym zawodowym odruchem) ustalić, co mi się w nim nie podobało. I w obu wypadkach z podszytym zawodową wrednością zaskoczeniem konstatowałem, że podobało mi się wszystko!
Podobało mi się wszystkich pięcioro aktorów, podekscytowanych swoją grą, zadowolonych, że mogą brać udział w tak udanym przedsięwzięciu. A zadanie mieli trudne, bo animacja małych lalek w żywym planie, z elementami czarnego teatru, jest zadaniem skomplikowanym, wymagającym ogromnej koncentracji. Trzeba tu bowiem precyzyjnie wyważyć i czytelnie pokazać widzom narracyjne relacje między lalką a jej animatorem, by stworzyć pełnokrwistą ludzko-lalkową postać.
Podobało mi się, że lalki swym wyglądem i zachowaniem były idealnie wpasowane w charakter odgrywanej opowieści – gatunkowej hybrydy, rozpostartej między bajką, powiastką filozoficzną, powieścią drogi, powieścią sensacyjną (on jej nie zabił, a ona z nim uciekła do następnego mordercy!), paraboliczną historią o dojrzewaniu i może jeszcze czymś, czego nie wychwyciłem, bo w końcu tylko dwa razy obejrzałem ten spektakl, skrzący się znaczeniami, sensami, bogato wyposażony w „potrójne dna”.
Lalki były zwierzęce, w doskonale, precyzyjnie „odrobionych” ludzkich ubrankach z epoki wiktoriańskiej. Liliowo-bury płaszcz i czerwony myśliwski kapelusik Lisa przywodziły na myśl wytrwałego łowcę-tropiciela i były idealnie zgrane z jego długim, ruchliwym pyskiem; bogaty płaszcz Niedźwiedzia nasuwał skojarzenia ze statecznym mieszczaninem z dobrej dzielnicy, a szara kamizelka, cylinder na głowie i druciane binokle na nosie Wilka wskazywały na takiegoż mieszczanina z lekkim odchyłem intelektualno-filozoficznym. Pełne niekłamanego wdzięku wiktoriańskie stroje zwierzęcych bohaterów bardzo harmonijnie współgrały z groteskowo, na opak skomponowaną akcją tej bajki-niebajki.
Dodajmy, że Lis, Wilk czy Gęś byli jak należy, po bajkowemu alegoryczni, lecz, jak gołym okiem widać, byli także naznaczeni poważnymi powikłaniami swych tradycyjnych bajkowych tożsamości. Ten zabieg Guśniowskiej-autorki dał Guśniowskiej-reżyserce i rozentuzjazmowanym aktorom bardzo wiele okazji do przekomicznego, wręcz nadkomicznego rozegrania wielu scen i scenek. Okazje te były jednak wykorzystywane ze szlachetnym umiarem. I to mi się też bardzo, bardzo podobało.
Podobały mi się rozliczne gry słowne, którymi skrzył się dialog. Owa cecha, tak bardzo charakterystyczna dla dramaturgii Marty Guśniowskiej, rozbłysła tu pełnym blaskiem, nie przytłumiając jednak głównego nurtu akcji. Pełne zaskakującej inwencji obrobienie takich zdawałoby się banalnych słów, jak „kura”, „gęś” czy „staw”, uczynienie z nich doskonałego materiału dla lingwistycznych przewrotów w tył dawało widzom, zwłaszcza tym dorosłym, chwile wytchnienia, potrzebne dla zebrania sił, aby dalej śledzić sensacyjno-filozoficzną powiastkę o ni mniej, ni więcej, tylko poszukiwaniu sensu życia i dojrzewaniu do jego odnalezienia w gąszczu zawiłych, wciąż nas zaskakujących wydarzeń. Ale i dla dzieci nie była to, śmiem twierdzić, jakowaś słowna abrakadabra; one też potrafiły nie raz, nie dwa zaśmiać się z udanego lingwistycznego konceptu, np. wtedy gdy Gęś wykrzykiwała z pasją: „A niech to kopnę!”.
Podobało mi się, że owo poszukiwanie sensu życia nie przybrało jakiejś nudnawej dramaturgicznej i scenicznej formy bajanio-ględzenia i napominania dzieci, co by nie były łapczywe, łakome, namolne, chwalipięckie, nieostrożne i jakie tam jeszcze mogą być, a wtedy ów sens będzie im podany na tacy przez dorosłych, bo kto jak kto, ale Oni to już go na pewno znają. Nie! Owo poszukiwanie – najtrudniejsze, najboleśniejsze, raniące i traumatyzujące naszą marną egzystencję od narodzin po śmierć – zostało tu przedstawione w formie, jako się już dwukrotnie rzekło, atrakcyjnej i sensacyjnej. Bo cały czas przecież zastanawialiśmy się, czy główna, tytułowa bohaterka zostanie w końcu zjedzona, a jeżeli tak, to przez kogo. Po pierwszym fabularnym trzęsieniu ziemi w zagrożonym przez Lisa kurniku autorka nie oszczędziła nam wielu nagłych zwrotów akcji, no i oczywiście końcowego suspensu, gdy Gęś o mały włos nie została ugotowana w brytfance i skonsumowana przez, owszem, statecznego, lecz wciąż najwyraźniej głodnego Wilka, jako dodatek do jego obiadu, oczywiście przy zachowaniu wszelkich zasad savoir vivre’u i bon tonu. A właśnie wtedy zaczęła odnajdywać sens życia!
Na te zabawy dramaturgiczne została nałożona fascynująca teatralna forma, z postaciami przeskakującymi od lalki do animatora, z wysuwanymi na front sceny komodami, które w swych szufladach kryły rozmaite scenograficzne skarby. A na te podstawowe inscenizacyjne koncepty zostały nałożone jeszcze różne świeżutkie i zaskakujące gagi, które prowokowały starszych i młodszych widzów do gwałtownego wprawienia w ruch przepony i wydawania pohukujących bądź li tylko chichotliwych odgłosów paszczą.
Podobała mi się lekkość i wdzięk tego przedstawienia. No więc podobało mi się, jak wszyscy diabli: doskonale skoordynowane pochrapywanie kur, połączone z prześmiesznym wydłużaniem się ich szyj; kilkakrotne ujeżdżanie lisiej lodówki przez Mrówki-złodziejki – te mrówcze „ostre jazdy” były doskonale wkomponowane w akcję jako śmieszny przerywnik, gag-lazzo; głowa Gęsi, która ni stąd, ni zowąd wykuknęła z tylnej ściany tejże lodówki (jeszcze nieukradzionej), kiedy ptak ów postanowił delikatnie przyniewolić Lisa, by ten w końcu go jednak skonsumował (cała Gęś nie zmieściłaby się w lodówce, a tak, dzięki inwencji reżyserki i scenografki, wszystko było jasne i jeszcze w dodatku przezabawne!); no i końcowe, iście huraganowe entrée biednej Marchewki, upominającej się o swoje prawo do życia w dobie przechodzenia zwierząt-alegorii na wegetarianizm. Wejście to w sposób mistrzowski wyczyściło końcowy fragment z napięcia i patosu.
Itd., itd., itd. Żeby wychwycić więcej tych ulotnych, zabawnych niuansów, będę musiał obejrzeć Gęś po raz trzeci, bo nie zauważyłem np. dotąd szachownicy, którą – jak wynikało z pospektaklowej rozmowy aktorów z dziećmi – posługiwał się Wydr-Przewoźnik. (Kolejny ciąg skojarzeń: postać Wydra, jego łódź, sceneria, jaką przydano przeprawie Gęsi i Lisa przez staw, nastrój, jaki tu wytworzono, nasuwa ewidentne skojarzenia z Charonem i Styksem. Dzieci przed piątą klasą i mitami greckimi jako lekturą raczej tego skojarzenia nie nadbudują. Autorka twierdzi, że jej opowieść przeznaczona jest dla widzów od lat sześciu do stu sześciu. Okazuje się, że słuszne to i sprawiedliwe – i to też mi się bardzo podoba!).
Na koniec: podobała mi się lekkość i wdzięk tego przedstawienia. Wiem, wiem: kategoria wdzięku jest w estetyce bardzo już starodawna i zużyta. Nic na to nie poradzę: wdzięk, bystrość, inwencja i lekkość w dążeniu do egzystencjalnej i ontologicznej głębi zawsze mnie w teatrze wzruszają, a tak rzadko się na naszych scenach przydarzają…
Dotychczas różnie bywało z inscenizacjami tekstów Marty Guśniowskiej w polskich teatrach lalek. Nie raz, nie dwa reżyserskie koncepty i aktorskie gagi – w jakimś tam stopniu słusznie sprowokowane lingwistyczną ekwilibrystyką tekstów, ale nieumiarkowane i przesadzone – psuły ogólne wrażenie, jakie wynosiło się z wielu spektakli – niezłych, fajnych, dobrych, nie najgorszych, ale nie wybitnych. Nie wszystko w nich grało jak należy, a przesłanie często gubiło się w inscenizacyjnych zawiłościach i aktorskich wygłupach. Natomiast tutaj wszystko gra i chapeau bas! Najwyraźniej przyszła już pora, by Autorka sama wzięła się za sceniczną realizację swoich dramatów. Świetny debiut reżyserski w poznańskim Teatrze Animacji ozdobił jej trzydzieste piąte urodziny. Nie namawiam do podjęcia zobowiązania produkcyjnego typu „czterdzieści inscenizacji na czterdziestolecie”, ale może jakoś tak raz do roku warto by spróbować?
Źródło publikacji:
Teatralny.pl
Data publikacji:
12-01-2015
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!
Rzecz się dzieje w lesie, gdzie Lis szykuje się do napadu na kurnik. Lis, jak to lis, przebiegły, bezwzględny morderca drobiu. Będzie kryminał? U Marty Guśniowskiej tego nigdy nie wiesz na pewno. Narrator zaczyna historię, ale zostawia ją w rękach swoich postaci. Oczywiste staje się nieoczywistym.
Na drodze do kryminału staje Gęś, na którą Lis napatoczył się w kurniku. Gęś, poetka i wrażliwiec, cierpi na depresję. Twierdzi, że straciła sens. Jedynym sensownym zwieńczeniem jej beznadziejnego żywota byłoby- ach, jakże romantyczne - pożarcie przez Lisa.
Pech chce, że Lis chudej, łykowatej i do tego gadulskiej Gęsi zjeść nie chce, a ta z kolei nie zamierza odpuścić. Lis, żeby pozbyć się natrętnej towarzyszki, wybiera się w podróż, która – jak się okaże - zmieni życie obojga bohaterów.
Z kryminału przechodzimy więc do dramatu psychologicznego. Gęś szuka sensu, Lis szuka sposobu, by pozbyć się Gęsi. Jesteśmy więc w sercu bardzo poważnego tematu, dlaczego więc widzowie bez przerwy się śmieją? Bo Gęś z depresją chodząca za Lisem, aby ją pożarł, jest pomysłem przezabawnym. Na „A niech to Gęś kopnie!” będziecie się świetnie bawić, bo jest to świetnie napisany scenariusz z zabawnymi dialogami i przekornymi zwrotami akcji. Dzieci wprawdzie śmieją się w innych momentach, niż dorośli, ale taka wielowarstwowość humoru jest mile widziana w teatrze rodzinnym.
Spektakl kończy się, jak to w bajce być musi, zwycięstwem dobra. Bo u Guśniowskiej nie może być inaczej, w końcu w każdym jakieś dobro jest. Guśniowska lubi też przypominać, żebyśmy nie przywiązywali się zbytnio do obiegowych opinii. Dlatego Gęś nie jest głupia, a wrażliwa, najprzyzwoitszym facetem w całej opowieści jest Wilk, a Zajęczyca wydaje się nieco sfrustrowana gromadką swoich dzieciaków.
Przedstawienie jest również bardzo przyjemne dla oka. Bardzo podobała mi się scenografia spektaklu. Na scenie mamy cudowną bibelociarnię. Oprócz Narratora, wszystkie postaci to lalki, co jest już rzadkością w teatrze. Julia Skuratova stworzyła uczłowieczone zwierzęta w drobiazgowo wykonanych strojach z epoki Szeroka Holmesa, co świetnie gra z kryminalno-egzystencjalną fabułą. Klimatu dopełniają drobiazgi z babcinego domu oraz muzyka Piotra Nazaruka.
„A niech to Gęś kopnie!” jest polecana ludziom od 6lat wzwyż i bardzo cieszy to, że jest to sztuka, która zadba o dobrą zabawę również znacznie starszej publiczności.Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!
Bohaterką tej zabawnej sztuki jest z jednej strony nieco naiwna, z drugiej - przemądrzała Gęś, która cierpi na ciężką depresję, ponieważ straciła sens życia. Albo jeszcze dotąd go nie odnalazła. Być może dzieje się tak dlatego, że jest poetką, a wiadomo, że poeci odbierają bodżce płynące ze świata zewnętrznego nieco wrażliwiej niż pozostała reszta. Albo też z tego względu, iż jest postacią wycofaną z życia, a więc samotną i nie mającą żadnej bratniej duszy. Taką właśnie poznajemy ją w pierwszych scenach, zaraz po szalonym prologu, w którym sprytny, ale i sympatyczny lisek postanawia zakraśc się do kurnika i upolować tłustego kurczaka na kolację.
Nic z tego! Napad na kurnik się nie udaje - między innymi ze względu na naszą Gęś, która wpada na arcysprytny plan. Proponuje Lisowi, aby ten zjadł ją na kolację zamiast kur, ponieważ pogrążona w smutku poetka ma już dość życia. Skoro nie widzi sensu swojego życia, to po co ma zyć? Woli umrzeć. Jednak drapieżca wcale nie ma zamiaru jej pożreć - wygląda tak mało apetycznie, jest tak chuda i poszarpana, że pewnie smakować też nie będzie najlepiej. Ale - ponieważ Gęś nie daje Lisowi spokoju, ten obiecuje zaprowadzić bohaterkę do wWilka, który na pewno nie odmówi jej prośbom i chętnie ją spałaszuje. No więc wyruszą w interesująca podróż przez las, gdzie czekają na nich niezwykłe przygody z udziałem innych mieszkańców lasu. Kiedy wyprawa się skończy ani Gęś ani Lis nie będa juz tymi samymi postaciami, kórymi byli na początku.
Najnowszy tekst Marty Guśniowskiej jest zgrabnie napisaną, toczącą sie w szalonym tempie zabawną historią, wywołującą raz po raz głośne wybuchy smiechu na widowni. To, co je powoduje, to wyborny humor językowy, który jest niezwykle istotną częścią owego spektaklu. Kto wie, czy nie ważniejszą od samej opowieści w gruncie dość prostej i z czasem przewidywalnej. Sztuka wprost obfituje w wiele gier słownych: semantycznych i brzmieniowych.
Frapująca jest również konwencja, którą autorka zastosowała, by opowiedzieć historię o Gęsi. Ramę kompozycyjną stanowia bowiem narracja osoby, która nie należała do świata przedstawionego, a więc wiedziała więcej niż bohaterowie i w dodatku całą opowieść streściła nam w formie kryminału połączonego z komedią romantyczną. Narracja owa ptraktowana została zatem również jako pretekst do zabawy i źródło humoru.
Przejdźmy do muzyki. Didaskalia zawarte w tekście bardzo dokładnie określały funkcję, charakter i jej miejsce w realizacji scenicznej. Miała przede wszystkim budować klimat. Natomiast w przedstawieniu kompozytor Piotr Nazaruk nieco rozszerzył jej rolę. Rzeczywiście - w dużej mierze realizowała ona funkcję tła, tak jak zakładał tekst, ale poza tym wzmacniała znaczenie wydarzeń. Jak na przykład w scenie, gdy Gęś chciała odfrunąć razem z innymi ptakami i nie udało jej się wystartować (bo niestety nie potrafiła latać). Wtedy dynamiczna muzyka pojawiła się na początku próby wzbicia się w powietrze. A raptownie się urwała, kiedy Gęś - mimo starań - pozostała na ziemi. Cała, niezwykle starannie dobrana do kolejnych scen, warstwa dźwiękowa nadała również rytm, dynamikę i spoiła spektakl, tworząc mu klimatyczną osnowę.
Co najistotniejsze w debiutanckim spektaklu Marty Guśniowskiej to relacja między aktorem a lalką, która opanowali oni właściwie do perfekcji. Z pewnością jest to zasługa reżyserki, która nabywała doświadczenia teatralnego pracując od kilku lat w Białostockim Teatrze Lalek. Co prawda piastuje w nim stanowisko dramaturga, a więc zajmuje sie pisaniem i adaptowaniem sztuk, niemniej wiele z nich trafia na afisz BTLu, więc autorka niejednokrotnie miała okazję podpatrywać jak jej tekst nabierał życia na scenie, między innymi w spektaklach lalkowych. Dlatego wielkie wyczulenie w tekstach Guśniowskiej na lalki, co właśnie potwierdziła pierwszą wyreżyserowaną przez siebie sztuką (nie zapominajmy, że własnego autorstwa).
Warta uwagi jest zwłaszcza relacja pomiędzy Gęsią-lalką a animatorką (Elżbieta Węgrzyn) - faktycznie aktorka w zupełności zidentyfikowała się z tą postacią, tak że stanowiły jedność. Właściwie zniknęła za lalką, co jest chyba najwyższą możliwą pochwałą dla aktora-lalakrza. Nie tylko ją trzymała, ale nadała jej dzięki animacji charakterystyczn ecechy, dookreśliła ją, rzeczywiście użyczyła jej swojego głosu, animowała ją precyzyjnie i dynamicznie. W interpretacji Elżbiety Węgrzyn bohaterka była naiwną, ale zadziorną i charakterną Gęsią o trochę marzycielskim, refleksyjnym rysie.
Podobnie rzecz miała się z pozostałymi aktorami, którzy animmowali kolejnych bohaterów. Uwagę przykuwała równie dynamiczna i sprawna animacj kukiełki Lisa czy wyważone ruchy Wilka. Choć zdarzały się momenty, w których uwaga odbiorcy skupiała się na animatorze, a nie na lalce. Być może działo się tak dlatego, ponieważ niektóre fragmenty spektaklu wydały się trochę "przegadane" i nie dało sie owego humoru slownego przekuć w sytuacyjny.
Oprócz animacji oko przyciągała interesująca warstwa plastyczna (scenografię i lalki zaprojektowała Julia Skuratova) wykonana w stylu vintage. Scenę dla lalek stanowiły komody o funkcjonalnych szufladach, które były poszczególnymi miejscami akcji. W jednej z nich ukryty był nawet... staw! Takie meble tworzyły klimat domowej opowieści, może dziecięcej zabawy teatralnej, dla której można znaleźć miejsce w różnych zakamarkach mieszkania. Drewniane elementy; kurnik, dom wilka i drzewa wykonane również w dziecięcej estetyce, tworzyły płaski, dwuwymiarowy obraz świata przedstawionego.
Miniaturowe lalki (czy aby nie za małe?) wykorzystane w spektaklu zawierały dwojaki rodzaj cech, bo twarze i kończyny miały zwierzęce, natomiast ubrania ludzkie. Ciekawy był pomysł nadania dynamiki kurom poprzez ruchome szyje, które animowane symultanicznie dawały efekt uobecnienia atmosfery głośnego, gwarnego, trochę ciasnego kurnika. Bardzo estetycznie zainscenizowano również scenę z Wydrem, który przeprawiał Gęś i Lisa na drugi brzeg. Łódka, w której siedzieli wyłaniała się z mgły i ciemności, oświetlona dwoma poziomymi strumieniami światła.
W finale Gęś trafia do brytfanny Wilka i gotując się dochodzi do wniosku, że jednak znalazła sens życia, a Lis uświadomił sobie, że jego towarzyszka jest dla niego ważna. Scenę tę odegrano w absolutnie komiczny sposób: w trakcie ratowania Gęsi kurek od kuchenki, na której gotowała się bohaterka, przestała działać i interweniowali -również będący w popłochu - narrator i wilk.
Końca spektaklu nie zdradzę i zaproszę widzów na to niezwykłe, otwierające nowy rozdział w życiu poznańskiego teatru przedstawienie. Nowy, bo naznaczony dyrekcją historyka teatru, wykładowcy, byłego szefa BTLu, Marka Waszkiela, który znany jest ze swej miłości do lalek i animacji, a także do teatru formy adresowanego również dla widza dorosłego. Miejmy nadzieję, że właśnie dzięki niemu do Poznania powróci teatr lalkowy na najwyższym poziomie. A zwiasunem tego jest "A niech to Gęś kopnie" - bardzo udana, śweża, dowcipna, adresowana dla całych rodzin sztuka Marty Guśniwoskiej - autorki i reżyserki w jednym!
Opublikowano 24 grudnia 2014
Link do źródła: http://www.dziennikteatralny.pl/artykuly/najwazniejszy-jest-sens.html
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!
Gęś, główna bohaterka bajki Marty Guśniowskiej, jest właściwie antybohaterką. Brzydka, chuda, cierpi na bezsenność; nikt jej nie lubi, jest więc samotna, bytuje poza drobiowym społeczeństwem gospodarstwa, czyli kurami i kogutem. Lubienie ma u Guśniowskiej podwójne znaczenie – chodzi nie tylko o emocje, ale i o smak. Lubić można przecież Gęś jako osobę, ale też jako gęsinę. Gęś jest świadoma swej kulinarnej natury, a że cierpi na depresję związaną z brakiem sensu życia, pragnie ostatecznie rozwiązać problemy egzystencjalne i zakończyć żywot w paszczy drapieżnika. Koniecznie w dobrym sosie własnym (też w podwójnym znaczeniu tego wyrażenia). Na ten pomysł wpadła, gdy do gospodarstwa podkradł się Lis mający apetyt na tłustą kurkę. Gęś podśpiewywała akurat w swoim wypełnionym książkami domku melancholijnego bluesa („Niiikt… nie wie żeee… ja czuję sięęę… źleee…”) i zapisywała wiersze wyrwanym z własnego ciała piórem. Bo Gęś jest poetką, melancholijną i co nieco grafomańską, lubiącą nurzać się w swym cierpieniu. Ale też trudno nie wierzyć w autentyczność jej depresji.
W każdym razie Lis został bez kolacji, bo Gęś najpierw starała się go zniechęcić do pożarcia kury („wiem, co ona jadła”), potem skłonić do zmiany menu z kurzyny na gęsinę, czyli siebie, aż Lis nadepnął przypadkiem na porzuconą na podwórku piszcząca zabawkę i cały kurnik się przebudził. No i Lis powędrował głodny do domu, zamiast kurki (ptaka) zjadł kurkę (grzyb), a Gęś podążyła za nim, wciąż oferując siebie jako danie. Znękany Lis, który nie miał ochoty na Gęś na kolację ani śniadanie, postanowił zaprowadzić ją do Wilka, który na pewno ją zje.
Marta Guśniowska wymyśliła bohaterów nieprostych i sytuację ryzykowną. No bo jak śmiać się z depresji i skłonności samobójczych? A śmiać (a przynajmniej uśmiechać) się trzeba, bo autorka nie szczędzi zabaw językowych i sytuacji komicznych, tyle że jest to komizm delikatny i często melancholijny. Z nutą absurdu, gdy szarmancki Wilk omawia z Gęsią, jakie przyprawy będą stosowne do potrawki z niej, i zgadzają się, że kminek absolutnie nie, za to czosnek i oregano jak najbardziej. I nutą makabry, gdy Gęś leży w rondlu na buchającej płomieniami kuchence, nastawiona na bulion. Makabryczność tej sceny przełamuje błogie westchnienie Gęsi: „jacuzzi…”. Zaraz okaże się, że jednak Wilk nie miał zamiaru zjeść Gęsi, a Lis, który w trakcie podróży polubił, a może i pokochał tę ekscentryczną poetkę, rzucił się na ratunek, gasząc gaz i wyciągając z rondla niedogotowaną damę. I wszystko dobrze się skończyło; Gęś i Lis przytuleni w nieśmiałym pocałunku, ujęci ramą, którą wyczarował skądś aktor prowadzący narrację. Teraz widać, jak podobny jest gęsi dziób do wydłużonego pyszczka lisa. Może byli sobie pisani?
Marta Guśniowska, autorka niezliczonych tekstów wystawianych jak Polska długa i szeroka, po dziesięciu latach pisania zadebiutowała jako reżyserka. Bardzo ten debiut się udał; indywidualizm Guśniowskiej przejawił się tym, że w czasach, kiedy w teatrach dla dzieci rzadko zdarzają się spektakle lalkowe, jej „Gęś” jest lalkowa co się zowie. Lalki są niewielkie, animowane przez lalkarzy w czerni, rolę sceny grają staroświeckie komody, na których ustawia się kolejne miejsca akcji. Guśniowska i scenografka Julia Skuratowa chyba lubią dziewiętnastowieczne zabawki i domki dla lalek, starannie wykonane z pilnowaniem skali i szczegółów. Takie są w tym spektaklu lalki i ich mieszkania. Gęś nosi aksamitną sukienkę z falbaniastymi haleczkami, Lis, Wydr i Niedźwiedź odziani są jak eleganccy dżentelmeni, którzy wybrali się w plener, Wilk nosi stosowny strój domowy; spotkana po drodze Zajęczyca z potomstwem wygląda jak dama i pcha malutki dziecięcy wózeczek. Buciki, kapelusiki, kubraczki, okulary są jak najbardziej realistyczne. Najmniej ludzkie są Kury, okrągłe i falbaniaste. Domki bohaterów są równie staroświeckie i starannie wykonane, z meblami, książkami, naczyniami.
Ale Guśniowska nie trzyma się kurczowo realizmu, podminowując go absurdalnym dowcipem; od czasu do czasu do akcji wkracza dywersyjna brygada chichotliwych mrówek, porywając na przykład lodówkę Lisa i odpływając z nią w czarną dal sceny. Gdy Narrator ponurym głosem oznajmia, że jesteśmy w ciemnym lesie, ktoś odwraca drzewka (dla odmiany nierealistyczne, płaskie jak paletki do ping-ponga) i pokazuje ich czarną stronę. A gdy las staje się według Narratora groźny, kolejne drzewko pokazuje otwarte w krzyku usta.
Guśniowska snuje swą opowieść niespiesznie, zręcznie manewrując na granicy między powagą a zabawą. Nie prawi widzom morałów, nie wskazuje łatwych i prostych dróg do szczęścia. Nie uczy, że należy szanować tych, którzy wydają się nam odmienni (jak Gęś), ale pokazuje, niejako przy okazji, nie wprost, że są oni owszem dziwaczni, śmieszni, męczący, ale też ekscentryczni i pełni fantazji. W spektaklu pojawia się dwójka pretendentów do roli głównych bohaterów: mrówka, która wyskakuje na komodę przy pierwszych słowach Narratora: „Był sobie Lis…”, i znika, gdy słyszy: „Lis, nie mrówka”. I mały zajączek, który nijak nie może się wpasować w swoją rodzinę, pomijany przez mamę Zajęczycę i skarżący się, że nikt go nie rozumie. Gęś nie jest jedyną niezrozumianą i pomijaną w tym świecie. Może Marta Guśniowska napisze bajkę o mrówce i zajączku?
Recenzja w 21. edycji Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Źródło: http://sztukawspolczesna.org/recenzja/2014-2015/181/ges-w-depresji-i-sosie-wlasnym
Data publikacji: 12 lutego 2015
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!
Małe Warszawskie Spotkania Teatralne otworzył spektakl z Teatru Animacji w Poznaniu. Znakomita autorka tekstów dla dzieci, Marta Guśniowska, zadebiutowała tym przedstawieniem również jako reżyserka. Zarówno jako dramaturg, jak i twórca tego widowiska odnosi pełne zwycięstwo. Poznańska inscenizacja „A niech to Gęś kopnie” to prawdziwe teatralne cacko, majstersztyk zarówno na poziomie literackim, jak również realizacyjnym i wykonawczym. I to na wszystkich poziomach, scenograficznym, lalkowym, animacyjnym, muzycznym, aktorskim i reżyserskim.
Reakcja warszawskiej publiczności, zarówno tej dziecięcej, jak i dorosłej, zdaje się w pełni potwierdzać sukces wszystkich elementów spektaklu. Tekstu Guśniowskiej słucha się z zapartym tchem, nie tylko dlatego, że jest mądrze napisany - bo to nie znaczy wcale, że o śmierci, cierpieniu czy depresji mówi się tutaj w sposób tylko i wyłącznie poważny. Nie mniej istotne w samym dramacie są elementy komediowe, zarówno te wynikające z zabawy językiem, jak i te aranżujące w zaskakujący sposób rozwiązania sytuacyjne – przezabawna jest na przykład Gęś śpiewająca w swoim domku rzewnego bluesa, kiedy walczy z niemocą twórczą. W podobnym tonie brzmią też momentami jej utarczki z Lisem, któremu sama składa kulinarną ofertę. Oczywiście Guśniowska jest zbyt wytrawnym dramaturgiem, by nie wiedzieć o tym na jak śliskim gruncie się poruszamy, kiedy mówimy o sprawach ostatecznych, dlatego serwuje nam humor natury bardziej sentymentalnej, melancholijnej i delikatnej. Jest w tym wszystkim jak zawsze w jej twórczości spora dawka absurdu, a momentami nawet elementy makabreskowe, które natychmiast zostają postawione w nawias jednym zabawnym stwierdzeniem, czasami tylko słowem, lub zaskakującą przewrotnością pointą.
Świat wyczarowywany i stwarzany prze Narratora jest w tym spektaklu dopieszczony w najmniejszym detalu animacyjnym i w scenograficzno-kostiumowym szczególe (brawa dla Julii Skuratowej). Niedużej wielkości lalki już samym wyglądem wzbudzają sympatię, a kiedy pojawiają się w poszczególnych miejscach akcji aranżowanych na blatach staromodnych komód wprost nie można od nich oderwać oczu.
Spektakl ma swój własny nieśpieszny rytm, który pozwala smakować nie tylko niuanse zawarte w samym tekście, ale też rozkoszować się wszystkim tym, co płynnie pojawia się i znika na małej scenicznej przestrzeni, konstruując świat wypełniony również poezją, magią i odrobiną metafizyki. Guśniowska przy okazji ucieka przed jakimkolwiek dydaktyzmem czy moralizatorstwem. Stara się raczej, aby wszystkie zawarte w „Gęsi” myśli czy refleksje natury egzystencjalnej docierały do dzieci nie wprost. Tolerancja dla odmienności ma tutaj wymiar dużo bardziej subtelny, pokazuje jedynie to, jak bardzo krótkowzroczni jesteśmy w sytuacjach, kiedy nie widzimy fantazji i osobliwości w tych, którzy tylko pozornie mogą się wydawać dziwakami, zamęczającymi innych swoimi natręctwami, problemami związanymi z tym jak, dla kogo i po co żyć.
Spektakl zaprezentowany podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych organizowanych przez Teatr Dramatyczny w Warszawie w dniu 22 marca 2015 na Scenie Przodowik.
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!
A że okazja się nadarza, można chwilowo zlekceważyć zasłyszane głosy (wypowiadane co prawda szeptem, na ucho w mainstreamowych kuluarach) i przyjrzeć się przez chwilę Małym Warszawskim Spotkaniom Teatralnym. Rozpalona oczekiwaniami, podsyconymi ubiegłoroczną edycją, którą oceniłam znacznie wyżej niż „duże” Warszawskie, marzyłam o spotkaniu z dawno niewidzianą jawajką. Z lekkim niedowierzaniem słuchałam relacji koleżanki zasiadającej w jury toruńskich „Spotkań” o niskim poziomie wielu spektakli i zaskakującym braku lalek. Warszawskie to co innego! – myślę w duchu. To crème de la crème sezonu teatralnego w Polsce, jak ostatnio podkreślił Łukasz Maciejewski. Pogratulowałam sobie intuicji w tej sprawie po mocnym otwarciu festiwalu spektaklem A niech to gęś kopnie Poznańskiego Teatru Animacji. Jednak wraz z dotarciem niemal do półmetka tego najważniejszego wydarzenia teatralnego poziom gorączki uległ błyskawicznemu ochłodzeniu. To są najlepsze spektakle w Polsce? Poważnie?
Nie znoszę lekceważenia młodego widza. Dość powszechnej tendencji, że dzieciom można wcisnąć każdą miernotę. Odetchnęłam, gdy zaczęłam zauważać zmiany. Gdy w zeszłym roku zobaczyłam Historię Śnieżki Teatru Maska w Rzeszowie, Węża Wrocławskiego Teatru Lalek, Dziób w dziób Teatru Baj Pomorski w Toruniu czy Bajki Samograjki Anny Augustynowicz w szczecińskim Teatrze Lalek „Pleciuga”. Tym większym niepokojem odbija się we mnie tegoroczne Wydarzenie. Zły pan Teatru im. Hansa Christiana Andersena w Lublinie w reżyserii Simone Thiis, nad którym patronat objął Rzecznik Praw Dziecka, choć dotyka problemu istotnego, jest co najwyżej etiudą teatralną przeznaczoną do świetlic socjoterapeutycznych lub na godziny pedagogiczne w szkołach. W dodatku naprawdę marną aktorsko. Na spektaklu Chłopiec i szczęście Teatru Lalki i Aktora w Łomży w reżyserii Jacka Malinowskiego doświadczyłam zaś zaskakującego objawienia: można wziąć tekst samograj (w tym przypadku jest to opowiadanie Isaaca Beshevisa Singera) i wypuścić zupełnie płaską produkcję z pokaleczonym fonetycznie i literacko scenariuszem! Co więcej, aktorzy lalkowi mogą mieć problem z animacją lalek!
Spuszczam na to wstydliwą zasłonę milczenia, a ponieważ festiwal nie dotarł jeszcze do mety, pozwalam tlić się nieśmiałej nadziei. Aby ją nieco podsycić, wspomnę o jedynym dotychczas spektaklu, o którym wspominać warto. A niech to gęś kopnie oparty na scenariuszu Marty Guśniowskiej, podziwianej przeze mnie wielokrotnie dramatopisarki, to także jej debiut reżyserski. Debiut udany i wydaje się, że rozpoczynający nową drogę teatralnego wyrazu dla autorki kilkudziesięciu sztuk.
W lekko industrialnej przestrzeni warszawskiej Sceny Przodownik udało się jej przenieść nas w świat niezwykły, plastycznie magiczny.
Po klimatycznie oświetlonej scenie płynnie przesuwają się staroświeckie kredensy i komody na kółkach. Każda z nich staje się planem dla wyjątkowych estetycznie lalek. Lalek (!) – powtórzę, których dziś jak na lekarstwo w teatrze lalkowym. Te stworzone przez Julię Skuratową mają dziewiętnastowieczny, romantyczny charakter. Urocze kury odziane są w retro koronki, niczym stare matrony z Madame Bovary, gęś paraduje w aksamitnej sukni z falbanami, zajęczyca jak dama pcha stylowy wózek, a lis i niedźwiedź ubrani są niczym eleganccy dżentelmeni. Wszystko dopracowane w najmniejszych detalach: haleczki, kapelusiki, kubraczki. Lalki w otoczeniu równie starannych dekoracji: domków przypominających te dla lalek, bujanych foteli, mebli, książek, naczyń. Ten prosty, symboliczny, ale przemyślany i atrakcyjny kolorystycznie świat uczy dzieci smaku i wrażliwości estetycznej.
W cieniu lalek aktor, wyciemniony, ale współistniejący z animowaną przezeń postacią. W mistrzowski sposób kreujący (każdy bez wyjątku) charakter poszczególnej postaci. Narrator, jedyny w żywym planie (Marek A. Cyris), przechadza się między lalkami, podsuwając rozwiązania i pobudzając postacie do czynów. Animanty są w nieustannym ruchu, co przyciąga uwagę i nadaje tempo akcji. Opowieść snuje się niespiesznie, ale zręcznie przeplata ze sobą powagę i żart. W dodatku, w sytuacji niełatwej, fabuła bowiem jest osnuta wokół wyprawy, jaką podejmuje pewna chuda gęś, niepotrafiąca odnaleźć sensu życia. Cel wyprawy jest jasny: gęś wraz z lisem (który wzgardził jej chudością i żylastością podczas napadu na kurnik) szuka kogoś, kto zechce ją pożreć. I jak tu drwić z problemu depresji, na który cierpi gęś? W dodatku ze skłonnościami samobójczymi. A nie sposób się nie uśmiechać, bo autorka naszpikowała scenariusz zabawami językowymi i lekko absurdalnym dowcipem. Guśniowska zręcznie manewruje w tych ryzykownych sytuacjach, łącząc delikatny humor ze sprawami całkiem serio. Przy tym nie moralizuje, nie ocenia, nie wskazuje prostych dróg. Nad przedstawieniem nie unosi się dydaktyczny smród.
Warto tylko wspomnieć, że w spektaklu pojawiają się także popularne ostatnio za sprawą animowanych hitów kinowych (Epoka lodowcowa, Madagaskar) postacie dygresyjne, bez związku z akcją, a mające na celu wyłącznie efekt komiczny: mrówki i zajączki. Pełnią oczywiście oczekiwaną funkcję, przy czym nie są nachalne, podnoszą tempo akcji i rozluźniają sytuacje moralnie niepewne.
A niech to gęś kopnie to zabawna i mądra bajka. Nie brakuje w niej także elementów sensacyjnych, różnorodnych motywów wplatanych pobocznie, ważnych tematów i wielowymiarowych postaci. Niesie w sobie wszystko, co można sobie wymarzyć w spektaklu dziecięcym.
Katarzyna Michalik-Jaworska
Źródło publikacji: http://www.aict.art.pl/loia-mainmenu-71/3578-na-pometku-35-maych-warszawskich-spotka-teatralnych
Data publikacji: 27 marca 2015
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!
Nieomal dekadę temu Janusz Ryl-Krystianowski, ówczesny dyrektor Teatru Animacji w Poznaniu, wystawił sztukę nieznanej szerzej w środowisku teatralnym Marty Guśniowskiej. Od tego czasu "Baśń o rycerzu bez konia" (wg danych portalu e-teatr.pl) doczekała się tylko w Polsce ośmiu realizacji, a rozpoznawana wcześniej tylko przez jurorów Konkursu na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży autorka stała się pierwszym nazwiskiem współczesnego polskiego teatru dla dzieci i młodzieży, wziętą i cenioną dramatopisarką. Po dziesięciu latach w tym samym Teatrze Animacji zadebiutowała jako reżyserka. Do współpracy zaprosił ją dyrektor Marek Waszkiel, ten sam, który w 2007 roku jako szef Białostockiego Teatru Lalek zatrudnił Guśniowską na stanowisku dramaturga, stwarzając sprzyjające, a może i komfortowe, warunki do rozkwitu jej talentu. A przede wszystkim umożliwiając jej poznanie teatru od podszewki i pracę u boku najlepszych twórców z Polski i z zagranicy.
Często aktorzy twierdzą, że decyzja o reżyserowaniu jest naturalną konsekwencją ich dotychczasowej drogi zawodowej. Marta Guśniowska też niejedną próbę w życiu widziała i poznała różne metody pracy z tekstem. Zresztą sama w didaskaliach często podsuwa rozmaite rozwiązania sceniczne. "A niech to Gęś kopnie!" powinno być więc traktowane jako realizacja zgodna z autorskimi intencjami odczytania i wystawienia dramatu. Co dla Guśniowskiej jest najważniejsze? Lalki. Odpowiedź nie zaskakuje, bo wielokrotnie przecież wspominała, że je kocha, a i krytycy zgodnym chórem twierdzą, że jej teksty są przeznaczone właśnie dla teatru lalek. Reżyserzy - również najwięksi admiratorzy jej twórczości, jak zmarły niedawno Petr Nosálek - nawet jeśli sięgali po lalki, to na pierwszy plan właściwie zawsze wysuwali aktorów. Podobnie dzieje się w większości spektakli dla dzieci w Polsce. Debiut dramatopisarki można widzieć w kategorii buntu przeciwko tej strategii. Tylko czy to jednocześnie ważny krok dla polskiego teatru?
Do współpracy scenograficznej w Poznaniu została zaproszona Julia Skuratova, litewska artystka, która odpowiadała już za plastykę w wielu spektaklach w Polsce (choćby "Biegun" i "Lis" w Białostockim Teatrze Lalek, "Prawdziwe-nieprawdziwe" w Teatrze Baj w Warszawie, "Anatomia psa" w Teatrze Wierszalin, "Złoty klucz" i "Wąż" w Teatrze Banialuka w Bielsku-Białej). Potrafi pięknie zakomponować scenę, cechuje ją ogromna dbałość o szczegół, upodobanie do ciemnych, ziemistych kolorów i lekko anachronicznych form. Taka jest też "Gęś". Niewielkie lalki ustawiono na drewnianych komodach, animują je ubrani na czarno aktorzy. Są naprawdę piękne i wykonane z taką pieczołowitością, że zachwycają najwybredniejsze oko. Julia Skuratova zaprojektowała figury zwierząt, którym nałożyła eleganckie stroje. Koronkowe wykończenia sukienek, falbanki przy spódniczkach, bryczesy, zapinane wysoko trzewiki, miniaturowe kapelusiki, czepki i binokle - wszystko to kojarzy się z XIX-wiecznym światem, rodem z opowieści o Sherlocku Holmesie. Nic dziwnego; przecież zanim tekst przybierze kształt klasycznej opowieści drogi, wydaje się historią kryminalną.
Guśniowska zawiązuje akcję w typowy dla siebie sposób - stosuje chwyt metateatralny. W świat przedstawiony wprowadza nas Narrator (jedyna postać grana przez aktora: w tej roli Marek A. Cyris), który komentuje poczynania widocznego na pierwszym planie Lisa (znakomity Marcin Ryl-Krystianowski), wyruszającego na polowanie do kurnika. Już w tej scenie między nimi wywiązuje się rozmowa, a właściwie sprzeczka. Narrator zachowuje się niczym żądny sensacji dziennikarz, który czeka na gorące newsy, by puścić je w eter. Gdy okaże się, że Kurom i Kogutowi nic specjalnego się nie stało, a z kurnika zniknęła tylko siedząca w kącie smutna Gęś poetka (rewelacyjna Elżbieta Węgrzyn), Narrator straci rezon, a po prawdzie i cel swojej scenicznej egzystencji. Będzie jednak powracał regularnie, a to podpowiadając bohaterom, a to komentując ich poczynania, a to po prostu ustawiając komody do kolejnych scen.
Główną bohaterką przedstawienia jest Gęś, w dodatku w depresji. Twórczość Guśniowskiej w ostatnim okresie obfituje w postaci, które straciły cel życia, mają problemy egzystencjalne - wystarczy przypomnieć sobie "Węża" czy "Brak sensu, Aniołek, Żyrafę i Stołek". Dramaty składają się z wielu zabawnych sytuacji, które prowadzą do szczęśliwego zakończenia. W przypadku dwóch wspomnianych tekstów happy end ma proweniencję chrześcijańską. W "A niech to Gęś kopnie!" autorka sięga po schemat romansowy: to miłość wiąże przedstawicieli dwóch gatunków i daje nadzieję na poprawę egzystencji.
Uczucie łączy oczywiście tytułową bohaterkę i wspomnianego już Lisa. Ich historia zaczyna się w kurniku: Gęś desperacko proponuje, że da się pożreć zamiast tłuściutkiej kurki. Przecież i tak jej życie nic nie znaczy! Tyle że jest chuda, żylasta i nieapetyczna - ofiara musi więc biegać za katem: wystaje pod jego drzwiami, zakrada się do lodówki. Lis odmawia konsumpcji, ale lituje się nad Gęsią i oferuje, że zaprowadzi ją do Wilka. Od tego momentu tekst przybiera formę klasycznej opowieści drogi, w której kolejne sekwencje stwarzają okazję nie tylko do zbliżenia się do siebie bohaterów, ale - może nawet przede wszystkim - do przestawienia różnych stylów życia, co pozwala na sformułowanie następującego morału: "każdy musi znaleźć swój własny sens życia".
Ten, kto zna teksty Guśniowskiej, zna jej upodobanie do zabaw językowych. Tekst "Gęsi" (który zdobył pierwszą nagrodę w ubiegłorocznym Konkursie na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży) wprost skrzy się dowcipami, wiele scen ma charakter stricte komediowy - jak choćby wywiad Narratora z Kogutem. W inscenizacji reżyserka jeszcze podbija ten aspekt, wprowadzając postaci Mrówek, których zachowanie (niespodziewane pojawianie się zamiast oczekiwanego bohatera, przenoszenie z miejsca na miejsce dekoracji) budzi śmiech.
Sam komizm językowy nie ma charakteru sytuacyjnego, nie służy budowaniu dramaturgii, ale raczej w prześmiewczy sposób charakteryzuje bohaterów. Wielu gier małe dzieci nie rozumieją, mogą one bawić uczniów starszych klas podstawówek. No i oczywiście dorosłych. I aspekt językowy, i tematyka sprawiają, że trudno nie widzieć tego przedstawiania jako spektaklu właśnie dla dorosłych, pomyślanego jednak z przeznaczeniem dla dzieci. Maluchy od połowy się nudzą, śmieją się za to opiekunowie, do których co rusz ze sceny puszcza się oko. Ciekawiłby mnie ten tekst raczej w interpretacji dla starszych; można byłoby wówczas grać erotyką, w naturalny sposób potencjalnie obecną w tekście.
Mówi się, że język teatralny nie nadąża za przemianami współczesnej dramaturgii. Przeniesienie na scenę swojego tekstu przez dramatopisarza daje szansę na zamianę tej sytuacji. W moim poczuciu to szansa niewykorzystana. Nie jest to przykład ciekawego współczesnego teatru lalkowego, gdzie forma stanowi dodatkowy nośnik treści, gdzie napięcie rozgrywa się na linii animator i animant. Marta Guśniowska po prostu dość sprawnie zrealizowała spektakl lalkowy. Tylko tyle. Szkoda, że stan polskiego teatru lalek jest taki, iż muszę sprawiedliwie dodać: i aż tyle.
Źródło publikacji
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/199719.html
Data publikacji
1.04.2015
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!
W bajkach zwierzęta przypisane mają zwykle cechy, które kojarzą się z nimi w sposób nierozerwalny. I tak lis jest dla nas synonimem chytrości, baran – przekory, owca – pokory, a pies – wierności. Gęś w tym bajkowo-zwierzęcym słowniku symbolizuje głupotę przy równoczesnej skłonności do narzucania innym swojego zdania i „rządzenia się”. Niezbyt to pozytywne asocjacje, ale od czego są bajki, jeśli nie od dekonstruowania stereotypów i zabawy wyobrażeniami?
Bo tytułowa gęś z tekstu Marty Guśniowskiej, choć może niezbyt bystra, ma dosyć krytyczny stosunek do siebie i rzeczywistości, co więcej – cierpi na depresję. Nie znajduje dla siebie sensu w życiu i w związku z tym postanawia popełnić samobójstwo. Wybiera dosyć wyrafinowany sposób, pragnie, aby ktoś miał z jej odejścia pożytek – planuje bowiem zostać pożarta przez lisa, który zakradł się nocą do kurnika. Lis jednak, zniechęcony fizjonomią gęsi, odmawia tego zaszczytu i proponuje jej spotkanie z wilkiem. Ich wspólna podróż powoduje zadzierzgnięcie nici przyjaźni między nimi i – już w kuchni wilka – znalezienie sensu życia.
Temat ten (skądinąd szalenie poważny) przedstawiony jest jednak w sposób lekki, dowcipny – także dla dorosłego odbiorcy. W ten sposób przekaz, okraszony mądrym humorem, staje się czytelny, ale nie nachalny. Nie brakuje też elementów emocjonujących, nawet sensacyjnych, ale nie przerażających. Ta różnorodność motywów – gęś na swej drodze spotyka wiele postaci – wyraźna jest w oryginalnym tekście, który ukazał się w „Nowych Sztukach” jakiś czas temu. Na potrzeby spektaklu w Animacjach Marta Guśniowska pozostawiła główną oś zdarzeń, ale ucięła rozbudowane wątki poboczne. Wpływa to na dynamikę widowiska – spektakl trwa zaledwie godzinę, czyli w sam raz dla kilkuletnich widzów, ale ogranicza niestety nieco rys psychologiczny gęsi, zawarty w dramacie.
Cały świat spektaklu ogranicza się do staroświeckich komód na kółkach – ich blaty są światem bohaterów, na nich wyrastają drzewa, pojawiają się domy, a otwarta szuflada może być nawet stawem. Ten prosty, niemal symboliczny, a jednak kolorowy i bajeczny wprost świat jest plastyczny, atrakcyjny, a przy tym nieoczywisty. Sięgając do rozmaitych środków, twórcy budują historię dopracowaną także wizualnie. Równie plastyczne są lalki – kolorowe, a przy tym wspaniale animowane. Animanty nie zastygają w ruchu nawet na chwilę – przez co akcja nabiera tempa, ale też przyciąga uwagę widza. Aktorzy, choć ukryci w cieniu i zlewający się z ciemnym tłem, są nierozerwalnie związani ze swoimi postaciami. Wprawiają lalki w ruch i budują nie tylko historię o gęsi w depresji, lecz także kreują cały bajkowy świat.
„A niech to gęś kopnie!” to bajka mądra, zabawna, pełna ciepła. Nie nuży dorosłego, wciąga najmłodszego. Gra ze stereotypami na temat zwierząt owocuje ubraną w kostium dowcipu historią o poszukiwaniu sensu w życiu, o wyłonieniu tego, co naprawdę ważne. Udaje się przy tym uniknąć nachalnego dydaktyzmu. Oby więcej takich dobrych spektakli w Animacjach!
Źródło publikacji:
http://teatrdlawas.pl/
Data publikacji:
10-12-2014
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!
To bardzo dobry rok dla poznańskiego Teatru Animacji. Pierwszy sezon dyrekcji Marka Waszkiela przyniósł kilka świetnych artystycznie inscenizacji, dał też niejakie pojęcie o programowej wizji nowego szefostwa, opartej w dużej mierze na twórczym zrozumieniu tradycyjnego teatru plastycznego i lalkowego. Do największych wydarzeń ostatniego roku zaliczyć należy piękny spektakl teatru formy Marcina Jarnuszkiewicza Całe królestwo króla, intrygującą propozycję dla młodzieży autorstwa Maliny Prześlugi Pastrana, a także reżyserski debiut jednej z czołowych polskich dramatopisarek tworzących dla dzieci – Marty Guśniowskiej.
Powiedzmy od razu: jeden z najciekawszych debiutów sezonu, zaskakujący formalną szlachetnością teatralnej roboty, ale i nieoczywistym przedstawieniem jednego z trudniejszych problemów, z jakimi zmaga się współczesna cywilizacja – depresji. Napisany na zamówienie poznańskiego teatru tekst A niech to Gęś kopnie!, jak wiele scenicznych utworów Guśniowskiej, nawiązuje do klasycznego schematu fabularnego znanego z baśni dla dzieci. Choć opowieści o lisach polujących na drób często konfrontowały małych czytelników z zagadnieniami okrucieństwa i śmierci, to jednak rzadko pozwalały ujrzeć ich komplikacje bądź też potraktować je jako element życiowej realności. Guśniowska, na przekór kanonowi, głównym tematem swojej sztuki uczyniła nie tyle samą śmierć, co raczej jeden z częstych objawów depresji: poczucie całkowitego bezsensu życia i towarzyszące mu pragnienie śmierci. Jej spektakl, choć przepełnia go lekkość pięknej formy i brawurowego poczucia humoru, daje widzom przestrzeń, by zadać całkiem poważne, egzystencjalne pytania.
Gęś, główna bohaterka sztuki Guśniowskiej, straciła bowiem wiarę w sens życia, chce umrzeć, bo jak mówi: „taka śmierć to rozwiązałaby wiele z moich problemów – szczególnie tych egzystencjonalnych”. Siedząca w bujanym foteliku chuda gąska stara się nakłonić Lisa, który przyszedł spałaszować tłuste kury, by dopomógł jej zakończyć życie. Najpierw zniechęcając go do jedzenia Kur („Ja bym tej nie brała. Serio – wiem co jadła”), a potem szantażując, że obudzi Koguta, jeśli Lis jej nie zje. Zaskoczony tą dziwną postawą Lis jest jednak nieszczególnie zainteresowany pożarciem starej, wychudzonej Gęsi („Mam depresję, to nie jem”), proponuje więc, że zaprowadzi niedoszłą samobójczynię do Wilka, znanego głodomora. Ich wspólna podróż stwarza rozmaite okazje do postawienia pytań o sens egzystencji.
Napotkani zwierzęcy bohaterowie opowiadają Gęsi o swoich motywacjach. Niedźwiedź oferuje nawet, że wypożyczy jej swój sens: relaks przy filiżance herbaty i wylegiwanie się nad rzeką. Okazuje się jednak, że sensu nie da się wypożyczyć, ponieważ, jak sprawę kwituje bohaterka: „sensy nie rosną na drzewach”. Z kolei Zajęczyca, mama gromadki zajęcy, uważa za oczywiste, że sensem życia jest macierzyństwo. Ale ten model spełnienia również nie jest dla Gęsi. Z tych spotkań wynika myśl prosta, ale mądra: nie ma jednej, uniwersalnej recepty na szczęście, tak jak nie ma właściwych i niewłaściwych modeli życia społecznego, które każdemu dawałyby spełnienie. Autorka nie wartościuje postaw swoich bohaterów. Każdy musi szukać sensu na własną miarę: zgodnego z własną osobowością i predyspozycjami. Zresztą nawet pozorne lenistwo Niedźwiedzia mogło być w przeszłości okupione wysiłkiem (bohater wspomina, że kiedyś szukał przygód). Kto wie, co przeszedł, żeby móc teraz wylegiwać się w słońcu i popijać herbatkę. Z kolei Wilk, ostatnia postać na drodze Gęsi i Lisa, jest dżentelmenem lubiącym konwenanse, mieszkającym w pięknym domu. Szukaniem sensu nie zawraca sobie głowy: ma zorganizowane życie, więc pewnie i w głowie sobie poukładał. Chętnie też godzi się pomóc Gęsi w dokonaniu żywota.
Sens – a jakże: uczucie do Lisa – w końcu „zastaje” Gęś w scenie finałowej, w momencie ostatecznym, gdy po przekroczeniu rzeki, która chyba nieprzypadkowo kojarzy się ze Styksem, bohaterka trafia do garnka Wilka. Znamienne, że uświadamia sobie wartość życia dopiero w obliczu niebezpieczeństwa, kiedy perspektywa śmierci staje się realna i bliska. Choć istnieje też nieco bardziej zawoalowana możliwość: może Lis od początku wpadł w oko Gęsi, która zaciągnęła go w tę podróż, podświadomie widząc w nim swoją szansę na szczęście.
Nieco pospieszny i być może nawet zbyt prosty happy end nie przesłania jednak zasadniczej wartości inscenizacji. Warto bowiem konfrontować dzieci również z tymi najbardziej dramatycznymi dylematami, przed którymi stają ludzie – bo wszak nie o zwierzęcych, tylko o ludzkich dramatach tu mowa. A przecież nieraz bywa tak, że ludzie tracą wiarę w sens życia i trzeba ogromnej pracy, by ich na nie „nawrócić” – i o tym w istocie opowiada ten spektakl. Choć oczywiście wielka jest rola rodziców, by umieli po przedstawieniu porozmawiać ze swoimi dziećmi o tym, co wspólnie zobaczyli. Jeśli mali widzowie nie mieli kontaktu z osobami dotkniętymi depresją – być może dowiedzą się, że czasem ludzi ogarniają trudne do opanowania emocje, że stres, lęk czy smutek potrafią nieraz ich wykoleić, choć i z takich sytuacji można znaleźć dobre wyjście. Dla tych zaś, którzy usiłują zrozumieć na przykład, dlaczego mama jest tak często smutna, bądź też sami zmagają się z depresją (szacuje się, że na tę chorobę cierpi w Polsce około 2% dzieci i nawet do 20% nastolatków), taka inscenizacja może mieć pewne znaczenie terapeutyczne.
Duże uproszczenia fabuły spektaklu, jak to w bajkach, wynikają zapewne z troski o jego klarowność. Nie przekreślają jednak głębokich obserwacji. Tożsamość Gęsi jest zarysowana bardzo oszczędnie – choć nie ulega wątpliwości, że bohaterka jest kobietą i to, jeśli używać ludzkiej miary, chyba kobietą 40 lub nawet 50+ (zdradza ją bujany fotel i szydełko), ale poza tym, że wydaje się sobie nieatrakcyjna i „odszczepiona”, nie wgłębiamy się w przyczyny jej depresji.
Bohaterów zresztą na równi z tekstem „opowiada” plastyka przedstawienia – szlachetna w swojej prostocie, przypominająca nieco estetykę znaną z Fantastycznego Pana Lisa Wesa Andersona. Choć, inaczej niż w tej kultowej animacji dla dorosłych, u Guśniowskiej wszystko dzieje się w dość niespiesznym tempie i raczej kojącym rytmie. Akcja spektaklu osadzona jest na starych komodach, które w interludiach powoli wyłaniają się z ciemności bądź się w niej chowają. Na nich animowane są przepiękne, pieczołowicie wykonane stolikówki, poruszane niezwykle czułymi na osobowość bohaterów rękami świetnego zespołu animatorów: Elżbiety Węgrzyn, Marioli Ryl-Krystianowskiej, Marcina Ryl-Krystianowskiego, Krzysztofa Dutkiewicza. Laleczki, ale i cały niezwykle misterny miniaturowy świat stworzony przez litewską scenografkę Julię Skuratovą – domki, drzewka, krzesełka, książeczki czy rzeka – budzą autentyczną czułość. Ten emocjonalny walor (nie można tu też pominąć świetnej, ilustracyjnej muzyki Piotra Nazaruka), który zaistniał dzięki doskonałemu rzemiosłu artystów pracujących w Poznaniu, jest spójny – co najważniejsze – z treścią przedstawienia. Świat tej inscenizacji to właśnie świat czułości, lekkości, ale i tajemnicy. To wystarczająco dobra gleba, by wyrosły z niej sensy.
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!
Le rideau est à peine levé sur le spectacle de marionnettes polonais Oh ! L'Oie, l'Oie !, livré pour la toute première fois dans la langue de Bobinette, et ce, dans le cadre du Festival de Casteliers, que l'on est séduit par l'aspect artisanal, vieillot, délicat et chaleureux de la scénographie.
Des commodes classiques aux poignées ouvragées servent de castelets, les arbres miniatures, faits de tissus à motifs floraux, sont ornés de dentelles et autres passementeries aux teintes poudrées, et enfin les personnages, des animaux, arborent des tenues victoriennes rappelant vaguement l'univers de Beatrix Potter. Mais attention : dans ce paysage au charme suranné et en apparence tout ce qu'il y a de plus inoffensif, se déroulera une véritable quête existentielle.
Poétesse esseulée et mal dans ses plumes, l'Oie s'étiole sous le poids d'une sévère dépression jusqu'à ce que l'irruption d'un renard dans le poulailler voisin lui insuffle une idée. La solution à ses vicissitudes pourrait bien être de mettre un terme à ses tristes jours en s'offrant au prédateur en guise de gueuleton.
Or ce coquin rouquin, amateur de chair généreuse, dédaigne l'oie rachitique qui se donne en sacrifice. Mais celle-ci ne cesse de poursuivre le renard de ses ardeurs, si bien que, las de repousser l'entêtée, le carnassier lui offre de l'accompagner chez son ami le loup, qui habite de l'autre côté de la forêt et qui aura sans doute la magnanimité de croquer cette volaille suicidaire.
Chemin faisant, l'improbable duo se liera peu à peu d'amitié. Il rencontrera aussi sur sa route diverses créatures et chacune exposera à l'oie, histoire de lui donner un peu d'inspiration, ce qui donne un sens à sa propre vie. Pour la maman lièvre – figure savoureuse alternant constamment entre les explosions d'exaspération envers sa progéniture et les démonstrations de tendresse maternelle – c'est la famille, pour la vieille loutre qui fait traverser la rivière en radeau, ce pourrait être soit une passion, un hobby ou encore le travail, tandis que pour l'ours, il s'agit tout simplement du plaisir de prendre tranquillement le thé jour après jour.
Cette myriade de marionnettes à tiges est actionnée par quatre manipulateurs, pourvoyant une personnalité distincte et colorée à chaque personnage. Ce quatuor est accompagné d'un comédien narrateur faisant le lien entre les différents tableaux. Comme cette production, maintes fois primée en Europe, est présentée par ses interprètes polonais pour la toute première fois en français, il faut bien quelque temps à l'oreille du spectateur pour s'accoutumer à la musique particulière que cette situation confère au texte. Toutefois, il n'y a là rien qui puisse nuire à l’intelligibilité de l'histoire.
Un autre aspect de Oh! L'Oie, l'Oie ! peut néanmoins laisser perplexe. Si le modèle de la quête apparaît plutôt usuel, tout autant que la morale de la fable, prônant le pouvoir salvateur de l'amour, il peut se révéler surprenant que la perte du désir de vivre soit au cœur d'une œuvre destinée au jeune public.
En effet, contrairement à l'Oie, les petits n'ont généralement pas à chercher un sens à leur existence afin de ne pas céder à la tentation d'y mettre un terme. La raison de vivre d'un enfant – le spectacle s'adresse aux jeunes de sept ans et plus – n'est-il pas la découverte, l'apprentissage, le plaisir et l'émerveillement ? Les maux psychologiques tels que la dépression prennent-il à ce point d'assaut la population occidentale contemporaine que le phénomène impose que l'on prenne des mesures artistiques assurant une prévention en bas âge ? Les vilains des contes de demain ne seront-ils donc plus les loups, mais plutôt les grands méchants spleens ?
Tout cela porte certainement à réfléchir, mais n'empêche cependant pas cette création du Teatr Animacji d'être pleine d'humour, d'esprit et, visuellement, d'une beauté raffinée irrésistible.
4.03.2016
http://www.revuejeu.org
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!
W bujanym fotelu, w niewielkim mieszkanku sąsiadującym z kurnikiem, siedzi mała, smutna Gęś (Elżbieta Węgrzyn). Babcia Gąska – można by rzec – nie po metryce oceniając, ale po stanie ducha.. Rozmiłowana w poezji, samotna i dręczona problemami i wątpliwościami natury egzystencjalnej, straciła zupełnie chęć do życia. Gęś wzdycha i popłakuje, a w tym czasie w kurniku obok smacznie śpią sobie Kury, pochrapując spokojnie, nieświadome nadciągającego niebezpieczeństwa. Oto skrada się głodny Lis (Marcin Ryl-Krystianowski), który chce upolować jedną z tłuściutkich Kur na kolację. Niestety Gęś krzyżuje mu plany, które przez jej gadulstwo natychmiast spalają na panewce. Słaba kondycja psychiczna Gęsi sprawia, że po rozmowie z Lisem wpada na dość niecodzienny pomysł – proponuje rudemu koledze, aby zjadł ją na kolację. Tak zakończyłaby swój żywot, a tym samym wszystkie rozterki i smutki. Niechętny temu Lis – Gęś, za chuda i niesmaczna, nie jest jego wymarzonym frykasem – proponuje, że zabierze zdesperowaną znajomą do Wilka, któremu na pewno przypadnie do gustu taki kąsek.
Przedstawienie Teatru Animacji to spektakl drogi, w czasie której Gęś i Lis napotykają kolejne postaci, przeżywają rozmaite przygody, a te będą miały niebagatelny wpływ na ich skomplikowaną relację. Dwoje zwierzęcych bohaterów odbędzie podróż w poszukiwaniu sensu – jakkolwiek ten sens chcielibyśmy definiować. Nad całością opowieści czuwa Narrator (Marek A. Cyris). To on przenosi akcję z miejsca na miejsce i wprowadza widzów w atmosferę wydarzeń. Wszyscy aktorzy ubrani są w czarne golfy, czarne rękawiczki i czarne kapelusze Fedora, by całą uwagę widza skupić na lalkach. Spektakl tworzy pięcioro aktorów, a lalki, mimo że animowane tylko przez cztery osoby, to niezwykle żywe, barwne i charakterystyczne postacie i fascynujące osobowości. Brawa należą się szczególnie Marioli Ryl-Krystianowskiej, która wcieliła się w czterech bohaterów (Kurę, Mamę Zajęczycę, Dziką Gęś i Marchewkę) oraz Krzysztofowi Dutkiewiczowi, który ożywił aż sześć postaci (Koguta, Niedźwiedzia, Zajączka, Dziką Gęś, Wydrę i Wilka).
Cała akcja rozgrywa się na kilku komodach, a poszczególne rekwizyty są często wyciągane z ich szuflad. Stanowią one scenę dla lalek, na których stoją ich malutkie domki dopracowane w najdrobniejszych szczegółach: niewielkich rozmiarów książki, świeca, maleńkie poroże nad drzwiami domu lisa, czy przewijająca się przez większość scen lodówka. Również ubranko każdej lalki jest uszyte z precyzją, a koronki czy guziczki zaprojektowane z najwyższą starannością. Marta Guśniowska wyreżyserowała Gęś na podstawie napisanego przez siebie tekstu – zabawnego, iskrzącego żartami sytuacyjnymi oraz wysmakowanym, niezwykle inteligentnym dowcipem. Autorka bawi się językiem, a rozmaite gry słów, które wykorzystuje w spektaklu, rozśmieszają i zaskakują swoją trafnością i błyskotliwością.
Na jakość i niezwykłość tego kameralnego spektaklu wpływa każdy jego element składowy: od doskonałego aktorstwa, przez świetny, inteligentny tekst, sprawne przeprowadzenie opowieści przez reżyserkę, funkcjonalność scenografii, po piękno lalek. Wszystko to sprawia, że oglądamy spektakl najwyższej próby – spójny, dopracowany, piękny. Spektakl A niech to Gęś kopnie! to mądra i pouczająca podróż z przesłaniem, które trafi do każdego widza, niezależnie od tego, czy jest rozbrykanym przedszkolakiem, czy dystyngowanym staruszkiem. Bo któż będzie w stanie oprzeć się wzruszeniu, śledząc tę poruszającą opowieść – pełną wspomnień i mądrości?
Data publikacji:
5.06.2016
Źródło publikacji:
http://www.teatralia.com.pl/opowiesc-babcinej-szuflady-a-niech-ges-kopnie/
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!