Raz w miesiącu otrzymasz informację o premierach, repertuarze i nadchodzących wydarzeniach
Widzowie obserwować mogą podwórko, przyjmując tym samym perspektywę osoby wyglądającej przez okno lub zaglądającej do codziennie mijanej bramy. Scenografia, za którą odpowiedzialny jest Robert Romanowicz, przedstawia obdrapane dziurawe mury, popisane przez zbuntowanych mieszkańców, chcących przelewaniem słów na ściany dookreślić swoją tożsamość. Podwórkowymi bohaterami jest Banda gołębi, znajdująca siłę w trzymaniu się razem, we wspólnocie, byciu dumnym z gatunkowej przynależności i okazywanego sobie nawzajem szacunku. Monotonię życia ptaków zakłócają jednak dwa fakty. Pierwszym z nich jest nagła śmierć ich kumpla Janusza, którego – jak uważają – zjadł kot. Nie ma dowodów, nie ma śladów, nie ma świadków, no ale któż inny mógł skrzywdzić gołębia, jeśli nie odwieczny wróg? Drugim elementem, który niespodziewanie wkrada się w poukładane życie Bandy jest Przemek – młodziutki wróbelek odrzucony przez swoją Zgraję. Ptaszek poszukuje towarzystwa, przyjaciół i poczucia, że gdzieś i do kogoś przynależy. Gołębie początkowo są wobec przybysza bardzo nieprzychylne. Sytuacja zaczyna się powoli zmieniać, kiedy wróbelek postanawia stanąć twarzą w twarz z kotem i wyjaśnić tajemniczą historię zaginięcia Janusza. Gołębie stopniowo zaczynają dostrzegać w Przemku wielki hart ducha, odwagę i oddanie wobec przyjaciół, jednak do przekonania o tym Zbigniewa, szefa Bandy, jeszcze bardzo daleka droga.
Dziób w dziób to bardzo uniwersalna i aktualna opowieść o sile przyjaźni, o tym, co można w jej imię zrobić oraz o tym, jak bardzo każdy z nas potrzebuje drugiego człowieka, poczucia przynależności i wspólnoty. To także historia o tkwiących w nas uprzedzeniach i o tym, jak bardzo przeszkadzają one dostrzec to, co najprostsze i zarazem najważniejsze. W ostatecznym rozrachunku to czyny ptasich bohaterów, a nie to kim są, decydują o ich wzajemnych relacjach i rewizji pierwotnego składu Bandy.
Nowy spektakl Teatru Animacji to doskonała propozycja zarówno dla najmłodszych widzów, którzy kolejne dialogi gołębi nagradzają salwami śmiechu, jak i dla dorosłych, gotowych odnaleźć w wypowiedziach bohaterów dodatkowe znaczenia. Na duże brawa zasługuje gra aktorska, scenografia (w tym przepiękna czarna kotka Dolores, będąca kwintesencją kociego wdzięku) oraz dopełniająca całości muzyka autorstwa Łukasza Pospieszalskiego, podkreślająca podwórkowe nastroje gołębi oraz liryczne, nostalgiczne rozmyślania Przemka.
Warto zajrzeć do Teatru Animacji i posłuchać, jakie opowieści skrywają mijane przez nas codziennie miejskie dachy, trzepaki i parapety.
Data publikacji:
18.04.2016
Źródło publikacji:
http://www.swiatkultury.com.pl/?p=14097
Recenzowany spektakl: DZIÓB W DZIÓB
Widzowie obserwować mogą podwórko, przyjmując tym samym perspektywę osoby wyglądającej przez okno lub zaglądającej do codziennie mijanej bramy. Scenografia, za którą odpowiedzialny jest Robert Romanowicz, przedstawia obdrapane dziurawe mury, popisane przez zbuntowanych mieszkańców, chcących przelewaniem słów na ściany dookreślić swoją tożsamość. Podwórkowymi bohaterami jest Banda gołębi, znajdująca siłę w trzymaniu się razem, we wspólnocie, byciu dumnym z gatunkowej przynależności i okazywanego sobie nawzajem szacunku. Monotonię życia ptaków zakłócają jednak dwa fakty. Pierwszym z nich jest nagła śmierć ich kumpla Janusza, którego – jak uważają – zjadł kot. Nie ma dowodów, nie ma śladów, nie ma świadków, no ale któż inny mógł skrzywdzić gołębia, jeśli nie odwieczny wróg? Drugim elementem, który niespodziewanie wkrada się w poukładane życie Bandy jest Przemek – młodziutki wróbelek odrzucony przez swoją Zgraję. Ptaszek poszukuje towarzystwa, przyjaciół i poczucia, że gdzieś i do kogoś przynależy. Gołębie początkowo są wobec przybysza bardzo nieprzychylne. Sytuacja zaczyna się powoli zmieniać, kiedy wróbelek postanawia stanąć twarzą w twarz z kotem i wyjaśnić tajemniczą historię zaginięcia Janusza. Gołębie stopniowo zaczynają dostrzegać w Przemku wielki hart ducha, odwagę i oddanie wobec przyjaciół, jednak do przekonania o tym Zbigniewa, szefa Bandy, jeszcze bardzo daleka droga.
Dziób w dziób to bardzo uniwersalna i aktualna opowieść o sile przyjaźni, o tym, co można w jej imię zrobić oraz o tym, jak bardzo każdy z nas potrzebuje drugiego człowieka, poczucia przynależności i wspólnoty. To także historia o tkwiących w nas uprzedzeniach i o tym, jak bardzo przeszkadzają one dostrzec to, co najprostsze i zarazem najważniejsze. W ostatecznym rozrachunku to czyny ptasich bohaterów, a nie to kim są, decydują o ich wzajemnych relacjach i rewizji pierwotnego składu Bandy.
Nowy spektakl Teatru Animacji to doskonała propozycja zarówno dla najmłodszych widzów, którzy kolejne dialogi gołębi nagradzają salwami śmiechu, jak i dla dorosłych, gotowych odnaleźć w wypowiedziach bohaterów dodatkowe znaczenia. Na duże brawa zasługuje gra aktorska, scenografia (w tym przepiękna czarna kotka Dolores, będąca kwintesencją kociego wdzięku) oraz dopełniająca całości muzyka autorstwa Łukasza Pospieszalskiego, podkreślająca podwórkowe nastroje gołębi oraz liryczne, nostalgiczne rozmyślania Przemka.
Warto zajrzeć do Teatru Animacji i posłuchać, jakie opowieści skrywają mijane przez nas codziennie miejskie dachy, trzepaki i parapety.
Data publikacji:
18.04.2016
Źródło publikacji:
http://www.swiatkultury.com.pl/?p=14097
Recenzowany spektakl: DZIÓB W DZIÓB
Mur świadczył kiedyś o potędze miasta i odgrywał wielkie znaczenie w czasie bitew, był barierą trudną do sforsowania. Od zawsze też był symbolem podziałów i waśni. Mur budują ludzie, którzy uzurpują sobie prawo do jedynych właściwych racji, nie zgadzają się ze światopoglądem innych i wyznawaną przez nich religią. Ale często też człowiek sam otacza się murem, bo czuje się wyobcowany. I odseparowanie od reszty daje mu poczucie bezpieczeństwa.
O tym, że każdy mur można jednak "przebić głową", przekonali się widzowie spektaklu Ireneusza Maciejewskiego pt. "Dziób w dziób". W jego przedstawieniu, na podstawie sztuki Maliny Prześlugi, marzenie ściętej głowy - pojednanie odwiecznych wrogów - spełnia się. Banda gołębi przyjmuje do swojej wspólnoty "drepczącego" wróbelka Przemka. Oczywiście nie od razu. Najpierw znika szef gołębi Janusz. Podejrzenie o "naruszenie nietykalności cielesnej" pada na odwiecznego nieprzyjaciela ptaków - kota. Gołębie już szykują się do zemsty, ale na podwórko wkracza wróbelek Przemek. Dzięki jego dobremu sercu i wierze w ptaki Banda poznaje prawdziwy powód zaginięcia Janusza.
Debiutujący w roli scenografa Robert Romanowicz wybudował na scenie symboliczną ścianę. Mur z napisem: "Kto (nie) skacze, ten (nie) g (o)łąb" pełnił w spektaklu nie tylko funkcję parawanu, za którym chowali się aktorzy animujący lalki, ale też stanowił granicę pomiędzy sceną a widownią. Krajobraz za murem zmieniał się wraz z miejscem, w którym toczyła się akcja. Byliśmy więc i na poddaszach, gdzie przesiadują gołębie, i na śmietniku - w królestwie kotki Dolores.
Postaci spektaklu - niezwykle rozgadane (jak to w sztukach Maliny Prześlugi) - mówiły językiem znanym wszystkim "ziomalom", którzy wolny czas spędzają u siebie "na dzielni". Z racji tego, że postaci mówiły dużo, Maciejewski zdecydował, by do spektaklu wprowadzić muppety, w tym przypadku lalki poruszające przede wszystkim dziobem. Łukasz Pospieszalski, autor muzyki, przeplótł subtelne dźwięki fortepianu hip-hopowym bitem. Gołębie (Heniek, Stefan, Zbigniew i Mariola) rapowały, a odtrącany przez nie początkowo Przemek śpiewał w swojej "deszczowej piosence" o żywocie wróblim. Zestawienie muzycznych stylów przekładało się również na charakter postaci. Pewne siebie, śpiewające często wspólnie gołębie zostały zestawione z samotnym, odrzuconym przez swój gatunek wróblem (Przemek, kiedy był mały, wypchnął z gniazda swojego brata. Został za to wyrzucony ze swojej zgrai).
"Dziób w dziób" to ważny głos w rozmowie na temat przynależności do grupy, odrzucenia i zbyt szybkiej identyfikacji ze "słusznymi poglądami". Sztuka ta uczy, czym jest prawda, honor i przyjaźń. To także ciekawa lekcja na temat poczucia winy, bo "każdy wierci się podczas wykluwania", ale też tolerancji, bo skrzydła, bez względu na to, jakiego są koloru i wielkości, służą przecież do latania.
Data publikacji:
18.04.2016
Źródło publikacji:
http://kultura.poznan.pl/mim/kultura/news/relacje-recenzje-opinie,c,9/dziobem-w-mur,93293.html
Recenzowany spektakl: DZIÓB W DZIÓB
Kiedy niemal trzy lata temu pisałam recenzję z prapremierowej realizacji dramatu Maliny Prześlugi Dziób w dziób w Baju Pomorskim, zakończyłam ją tak: „Myślę, że jeśli nie chcemy za kilka lat mieszkać w kraju brunatnych koszul, trzeba już dzieciom pokazywać, do czego prowadzą agresywno-wykluczające postawy w życiu, a w tej kwestii wartość sztuki Prześlugi i spektaklu z Torunia jest nie do przecenienia”. Jak typowy wykształciuch, przeceniłam rolę teatru (czy szerzej – sztuki) w dziedzinie wpływania na ludzkie postawy.
Spektakl w Baju Pomorskim był świetny, a i tak mamy to, co mamy. Pocieszam się myślą, że może młodzi ludzie, jakby żywcem wyjęci ze spektaklu Zbigniewa Lisowskiego, którzy ostatnio ochoczo ujawniają się w polskiej przestrzeni publicznej, nigdy nie byli w teatrze i tylko dlatego nie mają pojęcia, do czego ich hasła i przemarsze mogą prowadzić.
Jeśli wierzyć recenzjom (a dlaczego miałabym im nie wierzyć?), w podobną stronę co inscenizacja Lisowskiego poszedł Maciej Gierałtowski, reżyserujący Dziób w dziób w słupskiej Tęczy. Można więc powiedzieć, że w ten sposób ustaliła się dominująca interpretacja tekstu Prześlugi – mówi on o grupie rządzącej „na dzielni”, której pierwowzory można łatwo znaleźć w otaczającej nas rzeczywistości. Jaką drogę ma jednak przed sobą ten, kto chce wymknąć się owej – zdawałoby się – na dobre osadzonej w teatrze wymowie tekstu dramaturżki?
Po dramat Prześlugi (kolejny już) sięgnął jej rodzimy teatr, jednak inscenizacja, a przez to i wymowa przedstawienia bardzo odbiegają od niemal „społecznie zaangażowanych” wcześniejszych inscenizacji. Może sprawiła to mała, kameralna nieledwie scena Teatru Animacji, ale atmosfera tego przedstawienia nie ma w sobie nic z poczucia zagrożenia czy strachu, jaki może towarzyszyć spotkaniu z osiedlową bandą mocarną. Na scenie Animacji trudno przywołać przestrzenie i rozmiar wielkich blokowisk, dlatego też zamiast nich scenografia pokazuje nam dachy kamienic – może i zaniedbane i odrapane, ale jednak jakoś swojskie i przytulne. Kiedy akcja przenosi się do wnętrza, znajdujemy się jakby na babcinym strychu, gdzie jest i wygodny (co z tego, że trochę po gołębiemu upstrzony) fotel, i staroświecki sprzęt grający, i drewniane półokrągłe okno. To już nie przestrzeń homies-ziomali ale „homy” – domowa, miła, choć trochę niezwykła. Takiego miejsca nie mogą zaludniać wstrętne i groźne gołębie, toteż lalki w niczym nie przypominają szarych osiedlowych obsrańców (jak je się pieszczotliwie nazywa), a raczej barwne i miłe ptaki, które wyglądają, jakby sfrunęły do teatru prosto z planu zdjęciowego filmu Rio. Czy można uwierzyć, że ktoś, kto tak przytulankowato wygląda, może być częścią jakiejś bandy i na poważnie zrobić komukolwiek krzywdę? Czy w takich uroczych dzióbkach hasło „zawsze gołębie, tylko gołębie” nie brzmi rozczulająco i nie wywołuje uśmiechu, jakim dorośli zwykli obdarzać słodkiego brzdąca, który właśnie ze swoim plastikowym mieczykiem szykuje się na podbój świata? Klimatu zagrożenia nie budują także kostiumy lalkarzy, którzy w niczym nie przypominają jakiś blokersów czy innych narodo-kiboli. Ich dżinsy, czarne, luźne koszulki oraz czapki typu worek na kartofle upodobniają ich raczej do grunge’owych wielbicieli alternatywnego rocka, a ci jakoś nie budzą powszechnych obaw. Słowem: zamiast obrazu agresywnej, napastliwej bandy na scenie widzimy postacie barwnych i zabawnych ptaków oraz sympatycznych freaków.
Z jednej strony mamy więc w spektaklu tekst Prześlugi, świetnie i inteligentnie pokazujący i analizujący mechanizmy budowania zbiorowej histerii, które wyłączają krytyczne myślenie i prowadzą do nienawiści i agresji, lecz z drugiej strony inscenizacja owe treści dość skutecznie rozbraja. Co z tego, że słyszymy gołębie, które planują „gówienną” zemstę na kotce Dolores, choć nie mają (bo nie potrzebują) żadnych dowodów na to, iż to ona zabiła ich zaginionego przywódcę Janusza, wystarcza im aksjomat, że „koty są złe”, skoro ich przemiły wygląd nie pozwala traktować tych gróźb na poważnie. Dlatego też wszelkie (wielkie!) dylematy moralne, zadry psychiczne i walka z sobą samym stają się na scenie Animacji jakoś tak wygłaskane, uładzone i mniej groźnie. Zostają przeniesione z obszaru przypowieści o naszym „teraz” na teren bajki o śmiesznych zachowaniach zwierzątek. Oczywiście mam świadomość, iż dzięki temu spektakl nadaje się dla młodszych dzieci bardziej niż np. przedstawienie toruńskie. Na dodatek naprawdę bardzo dobrze się go ogląda, bo animacja lalek jest perfekcyjna, aktorzy – wtedy, kiedy pojawiają się w żywym planie – są cały czas w roli, teksty dobrze brzmią, ich dowcipność wybrzmiewa, ale nie pobudza do rechotu. Wszystkie elementy przedstawienia są spójne i konsekwentne. Sceny, w których kolorowe lalki, kiedy ptaki-lalki odfruwają, zastępują obrazy cieni gołębich sylwetek, są wizualnie bardzo ładne. Pewnie gdybym tak tych kilka lat temu nie zachwyciła się toruńskim przedstawieniem, to poznańskie spodobałoby mi się o wiele bardziej. A tak został jakiś smuteczek…
Z innej znów strony rozumiem, że wszyscy mamy już prawo być zmęczeni tym, co za oknem, i teatr ma szansę dawać trochę oderwania i złudzenia, że to, czym się tak ekscytujemy, to w skali wszechświata tylko „fraszka, igraszka”. Kiedy zaczyna się spektakl w Teatrze Animacji, na scenie widać fragment czarnej ściany, na której kredą ktoś napisał hasło stanowiące credo gołębiej „bandy mocarnej”: „Kto nie skacze, ten nie gołąb”. Hasło zapożyczone z protestów przeciwko ACTA, sparafrazowane przez Prześlugę, obecnie używane jest podczas wieców opozycji, tu zostaje w pierwszej scenie zmienione. Tajemnicza ręka wymazała w nim co poniektóre litery i dlatego przez całe Dziób w dziób widzowie patrzą na taki napis: „Kto skacze, ten głąb”. Tym krótkim zabiegiem załatwia się całą skomplikowaną drogę, jaką mógłby przejść samodzielnie widz, gdyby dać mu za pomocą inscenizacji dojść do tego, że tak postępujące gołębie, które bezmyślnie potrzebują identyfikacji ze stadem, a umacnia je w tym niechęć do innych – kotki, wróbelka Przemka, to w gruncie rzeczy głąby. Właściwą miarę tragedii i konfliktów, pojednań i zjednoczeń daje natomiast finałowa scena. Kotki Dolores, która dotąd prezentowana była jako gigantyczna i dlatego oglądana jedynie we fragmentach postać budząca strach, szuka jej właścicielka. Chodzi i nawołuje, aż wreszcie wyciąga z jakiegoś zakamarka lalkę wielkości normalnego kota, którą wynosi ze sceny na rękach. Postrach dachów okazał się zwykłym domowym kiciusiem. Czego się tu bać? Pojawienie się właścicielki kota wprowadza jednak pewien dysonans we wcześniejszą narrację. Skoro kotka ma panią, to dlaczego tak długo, że aż straciła czucie, musiała ganiać z przywiązanym do ogona sznurkiem, skutkiem czego lekko się on odkształcił? I oto wyłania się nowy morał: dzieci, dbajcie o swoje zwierzęta, bo takie z nich słodziaki, a jak za długo są bez was, to im inne złe stworzenia mogą krzywdę zrobić. Choć tekst ten sam, to już spektakl o czymś całkiem innym.
Data publikacji:
18.05.2016
Źródło publikacji:
http://teatralny.pl/recenzje/tirli-tirli-tiu-tiu-tiu,1570.html
Recenzowany spektakl: DZIÓB W DZIÓB
Recenzowany spektakl: DZIÓB W DZIÓB
W dramacie "Dziób w dziób" Malina Prześluga opowiada historię stadka gołębi o wdzięcznych polskich imionach: Zbigniew, Heniek, Stefan i Mariola. Spotykamy ich w momencie, gdy przydarza im się nieszczęście - zaginął gdzieś ich starszy kolega, gołąb Janusz. Pod jego nieobecność nieformalnym szefem grupy zostaje Zbigniew. Jest przekonany, że gołąb padł ofiarą podwórkowej kotki. Odpowiedź na śmierć kumpla może być tylko jedna - zemsta. Sceptyczny wobec wersji Zbigniewa jest Przemek - mały wróbel, który próbuje wkupić się w łaski grupy, mimo otwartej wrogości gołębi. Czy Przemkowi uda się uratować bandę pakującą się wprost w objęcia śmierci i tym samym zaskarbić sobie jej sympatię?
Autorka odwołuje się do znanej formuły bajki zwierzęcej, by opowiedzieć o problemie wykluczenia i samotności. Użyty w tekście kostium wykorzystany jest jednak przewrotnie. Prześluga na bohaterów wybiera niezbyt przyjemnie kojarzące się gołębie. Tworzy też świat, który jest pod wieloma względami niepokojący - okrutny i rządzony twardymi prawami. A przy tym zaskakująco współczesny. Rzeczywistość Prześlugi nie jest zawieszona w próżni, lecz wyraźnie nawiązuje do polskiej sytuacji społecznej. Autorka korzysta choćby ze współczesnego języka kibolskiego, stylizując stado gołębi na podwórkową bandę - parafrazuje znane zawołania i przyśpiewki ("Kto nie skacze, ten nie gołąb!", "Go-łąb! Biało-czerwony!"). Jednocześnie jednak łagodzi wymowę sztuki - rozbraja całkiem poważną historię o mechanizmie wykluczenia konstytuującym tożsamość grupy humorem: zabawami językowymi, komicznym rysunkiem sytuacji i postaci. Doprawia ją dodatkowo szczyptą makabreski (przykładowo - Stefan ma problemy z performatywną realizacją hasła o skakaniu, gdyż szczur odgryzł mu dwa palce). Wychodzi z tego lekko napisana historia o bardzo trudnych, często delikatnych i osobistych sprawach, zakończona happy endem.
Zanim jednak dojdzie do szczęśliwego rozwiązania musimy przejść razem z gangiem gołębi drogę od wykluczenia inności do jej akceptacji. A jest ona zawiła i wymaga poświęceń, przynajmniej ze strony Przemka, który stara się naruszyć status quo. Poznajemy jego historię i dopiero wtedy rozumiemy, dlaczego z taką desperacją próbuje przyłączyć się do bandy. Przemek został oskarżony o wypchnięcie brata z gniazda i porzucony przez rodzinę. Dokucza mu samotność, dręczy poczucie winy, w które wpędziła go matka. Jedynym słuchaczem jego zwierzeń jest wyimaginowany brat. Przemek potrafi jednak przekuć desperację w heroizm. Mimo początkowego odrzucenia udowadnia grupie, że ich pęd do obrony abstrakcyjnego honoru jest drogą do zatracenia. Sam podejmuje się misji w gruncie rzeczy samobójczej. I udaje mu się trzykrotnie wyjść cało z konfrontacji z kotką: za pierwszym razem uwalnia ją od puszek przywiązanych do ogona, za drugim razem przekonuje, by wyznała ptakom, że nie zjadła ich przyjaciela (wszystkie gołębie mają wszy!), za trzecim ratuje z opresji Zbigniewa, który, w desperacji, próbuje wymierzyć karę samodzielnie.
Każda z postaci posiada indywidualny rys. Przemek jest wróblem o złotym sercu, ryzykantem i idealistą. Niejednoznaczną personą jest kotka Dolores - królowa podwórka z zapędami sadystycznymi, ale także bezbronna ofiara ludzkich zabaw. Zróżnicowany jest zestaw gołębi: Zbigniew to zaborczy herszt bandy, Stefan jest nieco bardziej wycofany, Heniek to najmniej rozgarnięty gołąb w stadzie, zaś Mariola to jedyna persona w grupie potrafiąca znaleźć w sobie na tyle empatii, by wczuć się w sytuację Przemka a następie przekonać resztę, że nie można budować poczucia własnej wartości na krzywdzie innych. Malina Prześluga opowiada zatem historię o sile dobroci, bezinteresowności i wzajemnej pomocy. Brzmi to może patetycznie, ale wypada przekonująco w dramacie przede wszystkim dzięki pokazaniu ryzyka, jakie musi podjąć wróbel, by przebić się ze swoim przesłaniem do świadomości gołębi rządzonej przez plemienne wyobrażenia.
Na koniec okazuje się, że Januszowi nie stała się żadna krzywda. Poleciał tylko na turnus do sanatorium, czyli do piekarni za rogiem. Powiedział nawet o tym Heńkowi, któremu - w roztargnieniu - wypadło to z głowy. Mimo oporów Zbigniewa, Janusz nie ma nic przeciwko sojuszowi gołębi z wróblami. Co to w ogóle za hasło o panowaniu gołębi? Nie mają one właściwie żadnego posłuchu, na podwórku rządzą raczej koty, psy i ludzie niż ptaki. Prześluga pokazuje tu interesujący mechanizm sterowania ludźmi poprzez antagonizowanie - tworzenie poczucia wyższości swojej grupy i obronę tożsamości przed wszelką innością. Zbigniew ani przez moment nie wierzy w śmierć Janusza, cynicznie się nią posługuje, gdyż wie, że jest to dobry sposób na zbudowanie swojej pozycji w grupie.
W przedstawieniu Ireneusza Maciejewskiego zostało wykorzystane ciekawe połączenie lalek i żywego aktora: czasem dominuje animacja lalką, czasem jednak aktorzy "niszczą" teatralną iluzję i pojawiają się na scenie z lalką na ręce. Oba plany są równie ważne - dzięki ich przenikaniu udaje się oddać to, o co chodziło autorce: balans między uniwersalnym kostiumem zwierzęcym a bezpośrednim odwołaniem do współczesnej Polski. Równie ważna jest metafora muru - w ten sposób funkcjonuje parawan dla lalek - który zmienia się razem z miejscem akcji (poddasze, śmietnik itd.), a który ostatecznie udaje się zburzyć, przynajmniej pod względem mentalnym (dwuwymiarowa, komiksowa scenografia Roberta Romanowicza).
Inscenizacja jest kolorowa - gołębie wcale nie są szare, każdy z nich należy jakby do innego gatunku i aż dziw bierze, że nie widzą tej różnorodności, lecz sprzysięgają się przeciw bezbronnemu wróblowi. Aktorzy podkręcają rys każdej z postaci, nie przekraczają jednak granicy groteski: wróbel Mariusz (Marcin Chomicki) jest kwintesencją niewinności, Mariola (Aleksandra Leszczyńska) to kokieteryjna, ale rezolutna gołębica, Zbigniew (Igor Fijałkowski) to zadziorny, lecz w sumie niegroźny pozer, Heniek (Artur Romański) to chodzący "nieogar", jego przeciwieństwem jest zaś rzutki Stefan (Marcel Górnicki). Show kradnie w pewnym momencie Dolores (Magdalena Dehr) - kapryśna czarna kotka.
Cudownie wygrany jest w przedstawieniu Maciejewskiego humorystyczny aspekt dramatu Prześlugi, w nienachalny sposób podane jest też przesłanie dzieła. Jego aktualność jest wyjątkowa - w perypetiach Przemka można znaleźć nie tylko odbicie indywidualnych problemów dzieci w dostosowaniu się do grupy rówieśniczej, równie istotna jest międzygatunkowa solidarność ("Razem, dziób w dziób!") będąca ogólniejszą lekcją na temat wykluczającego mechanizmu grupy i potrzebie akceptacji inności.
Autor jest członkiem Komisji Artystycznej 23. Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Data publikacji:
1.06.2017
Źródło publikacji:
http://www.e-teatr.pl/
Recenzowany spektakl: DZIÓB W DZIÓB