Teatr Animacji podejmuje próby dotarcia do dorosłego widza i tym razem zaprosił do współpracy Neville'a Trantera, holenderskiego reżysera słynącego ze swojego wyjątkowego teatru muppetowych lalek. Tranter lubi opowiadać historie sławnych postaci historycznych - od Hitlera po Elvisa Presleya. Dla poznańskiej publiczności wybrał biografię Jean-Baptiste'a Poquelina, czyli Moliera, który zmarł podczas swojego spektaklu Chory z urojenia. Losy siedemnastowiecznego francuskiego dramatopisarza i aktora stały się znakomitym pretekstem do zabrania głosu w aktualnej debacie o teatrze.
Poznański Molier trafił z premierą akurat na moment tuż po aferze wrocławskiej, gdzie Ministerstwo Kultury żądało zawieszenia spektaklu Śmierć i dziewczyna, a także po protestach domagających się odwołania ze stanowiska dyrektora Jana Klaty oraz nakazie dostarczenia do resortu kultury nagrań wszystkich spektakli Teatru Starego w Krakowie. Tranter pokazał, że hasło "Chcemy porządnego teatru, a nie jakiegoś porno!" równie dobrze mogłoby wybrzmieć w siedemnastowiecznej farsie. Jako kontekst wybrał w dodatku Świętoszka, czyli komedię z dydaktycznym przesłaniem o hipokryzji, a po roku przepychanek i kontrowersji wokół obsadzania stanowisk dyrektorów teatrów, opowieść o dyrektorze, którego śmierci wszyscy wyczekują z utęsknieniem, jest naprawdę trafnym artystycznym komentarzem.
Molier ze sztucznym nosem
Na śmierć Moliera czeka cały dwór Ludwika XIV, jego podejrzanie młoda żona, służba i trupa aktorska. Tylko jego ambicja i poczucie, że nie zrealizował jeszcze swoich marzeń, nie pozwalają mu odejść z tego świata. Rozpaczliwie pisze kolejne dramaty, choć śmierć stoi tuż za progiem. By przyzwyczaić się do jej oddechu na karku, co dzień odprawia irytujące rytuały pożegnań, lecz gdy go wreszcie dopada, prosi o inne zakończenie. Tym razem nie może go już jednak zmienić.
Całym życiem Moliera jest teatr, dlatego jego żona i służba to aktorzy, a zarazem stworzone przez niego postacie. Ostatnie chwile artysty polegają na nieustannej walce o właściwy porządek rzeczy i przypominaniu, kto tu kogo reżyseruje. Jego świat powoli się rozpada - żona romansuje ze służącym, król dość ma kolejnych prześmiewczych sztuk, starcze zniedołężnienie uzależnia go od własnych bohaterów. Ta smutna opowieść o umieraniu toczona jest jednak cały czas w komediowej konwencji. Lalki są karykaturalne, aktorzy noszą sztuczne nosy i stroją sobie żarty nie tylko z Moliera, ale i samej sytuacji gry scenicznej. Wychodząc z roli, puszczają oko do widza, po czym znów nadskakują cierpiącemu dramatopisarzowi, wszystko z groteskową przesadą. Najbardziej przesadna jest tu jednak farsowa, przaśna stylizacja na... siedemnastowieczną komedię plebejską? Widzowie zdawali się rozbawieni, jednak natłok żartów o seksualnych podtekstach przypominał chwilami słaby kabaret.
Zawsze niech będzie słońce
W tym godzinnym zaledwie spektaklu bardzo dużo się dzieje, jest miejsce i na niewybredne zaloty małżonków, i na rozmowy o śmierci, i na musicalowy popis Ludwika XIV, śpiewającego m.in. Let the sunshine in oraz Zawsze niech będzie słońce, oczywiście po rosyjsku. Może dlatego to widowisko zdaje się nieco nierówne - dopracowane sceny przeplatają się z mniej trafionymi gagami, a aktorzy chwilami jakby nie nadążali za wartką akcją.
Największą zaletą Moliera jest jednak jego ujęcie metateatralnego tematu. Tranter w lekki sposób przedstawia zależności między światem sztuki a polityką, odkrywa ludzkie pierwiastki i słabości wpływające na działanie teatralnych grup. Bardzo dobrze, że Teatrowi Animacji udało się zabrać głos w "pornoaferze" - gdy przez środowisko artystyczne przechodzi burza, my możemy się pośmiać z Króla Słońce. Taki promyk pomaga nabrać dystansu.
Author: Anna Rogulska, kulturapoznan.pl
Publish date: 07.12.2015
Source: http://kulturapoznan.pl/
Reviewed spectacle: MOLIER