Ile można jeszcze pisać o bezgraniczności wyobraźni Maliny Prześlugi?! Ile jeszcze niesamowicie, niezwykle nieograniczonych opowieści autorka ta nam sprezentuje? Tego nie wie nikt.
Póki co musimy wygiąć do oporu nasze skromne wyobraźniowe ramy, aby zmieścić w nich to, czego doświadczamy, czytając na przykład jej Nowe bajki dla dzieci albo oglądając ich inscenizację, czyli Bajki Malutkie w poznańskim Teatrze Animacji.
Aby doświadczyć maksymalnego wygięcia tychże ram, wystarczy przytoczyć listę bohaterek i bohaterów tychże bajek. Kogóż my tu mamy? Na początek może zestaw insektów: rodzeństwo pcheł, komar, mucha i mól. Przy tym owadzim zestawie banalnie wypadają: koń (ale autonomiczny, bez jeźdźca do samego końca bajki), plastikowa owieczka z betlejemskiej szopki oraz pluszowy miś (przed upraniem sakramencko brudny – myśli, że jest szczurem). Totalną sensację mamy za to na koniec: bohaterem jest tu… włos na głowie!
Zacznijmy jednak od uporządkowania tej opowieści. Otóż na początku wizyty rozpoznawczej w sobotnie popołudnie 22 stycznia 2022 roku dyrektor Teatru Animacji Piotr Klimek wtajemniczył nielicznych gości (limit covidowy) w tajniki bardzo potrzebnej, choć nienowej strategii: jedna „bajka malutka”, to czterdziestominutowe, nieskomplikowane technicznie, małoobsadowe, niedrogie, bezpieczne sanitarnie „przedstawionko”. Można je zagrać dosłownie wszędzie – w plenerze, w szkolnej klasie, a nawet w szpitalnej sali dla kilkorga dzieci (oczywiście, można też je obejrzeć w Teatrze Animacji, na miniscence w Lamusie). Artystki oraz artyści z poznańskiego zespołu chcą w ten sposób choć w małym stopniu walczyć z kulturowym wykluczeniem wielu spośród najmłodszych, a także zagospodarować teren opanowany dotychczas przez wędrowne, niedrogie przedstawienia, robione na ogół przez naprędce sklecone objazdowe trupy. (Pan dyrektor okazał się dobrym dyplomatą i nie użył w tym miejscu swej przemowy terminu „chałtura”, jednak recenzent nie musi się tu krępować, sprawa jest jasna.)
W ramach niedzielnego spotkania zaprezentowano nam trzy minispektakle, na które złożyły się wyreżyserowane przez Mariolę Ryl-Krystianowską następujące teksty Prześlugi: 1) Bajka Majka (wiodącą rolę pchły Majki zagrała tu sama reżyserka) i Bajka o Rozczarowanym Rumaku Romualdzie (rumaka grał Marek A. Cyris); 2) Bajka o starej babci i Molu Zbyszku (tytułowego bohatera grał Marcin Chomicki) oraz Bajka o owieczce, która ciągle się gubiła (owieczkę z szopki betlejemskiej zagrała Marta Berthold); 3) Bajka o Zakochanej Kotce Fiu Fiu (kotkę animowała Magdalena Dehr) i Bajka o Włosie Patryku (tytułowym włosem był Marcin Ryl-Krystianowski).
Oczywiście, tego typu długie pokazy nie będą praktykowane w przyszłości – dzieci nie wytrzymałyby takiej dawki teatru, choćby i najprzedniejszego. Jedna czterdziestominutowa miniatura teatralna w zupełności im wystarczy.
Cóż by tu napisać o tym, co działo się na scenie? Może zacznijmy tak: „Czarodziejstwa teatralnej animacji rozpościerały się obficie przed ciasno stłoczonymi, siedzącymi tuż, tuż obok minisceny widzami, małymi i dużymi”. Teraz możemy już przejść do konkretów: jamnik – „miejsce zamieszkania”, a zarazem „żywiciel” dwóch pcheł – okazał się kawałkiem brązowego płótna rozpostartego na stole, z ogonem animowanym z jednej strony stołu przez Marka A. Cyrisa i łbem animowanym z drugiej strony przez Marcina Ryl-Krystianowskiego. A po stole-jamniczym grzbiecie grasowały pchełki: Majka i jej brat Maciek, ożywiane przez Mariolę Ryl-Krystianowską.
Zdarzyło się jednakowoż w pewnym momencie spektaklu i tak, że ogon jamnika merdał z jednej strony kulis, a morda poruszała się rytmicznie po drugiej stronie. Tułowia jakoś zabrakło – pewnie (jak to u jamników bywa) rozciągało się gdzieś z tyłu, przez całą „długaśność” sceny.
Gdy pchle rodzeństwo już zeszło z grzbietu jamnika i znalazło się na podłodze, śmiertelnym zagrożeniem dla obojga okazały się dwa wielkie, szare kapcie, które – jak gdyby nigdy nic – dostojnie kroczyły wzdłuż sceny. Twórczyni spektaklu ograniczyła się tutaj do uruchomienia samych kapci, nie przejmując się realistycznym oddaniem nawet samych nóg ich właścicielki bądź właściciela. Chyba słusznie, bo z pchlo-podłogowej perspektywy ważne (a może nawet widoczne) są same kapcie – nie ma znaczenia, czyje nogi chronią i zdobią w ramach swych kapciowych powinności. Tak oto, nie po raz pierwszy zresztą, objawił się w Teatrze Animacji posthumanistyczny wymiar świata.
Z kolei miejscem stałego pobytu Mola Zbyszka (Marcin Chomicki) okazała się szafa, która „uosobiona” została na scenie przez dwuwymiarową płócienną atrapę, do której wejście prowadziło nie przez jakieś tam drzwi, tylko… potężnych rozmiarów zamek błyskawiczny.
Pan Piotr Klimek w swej drugiej dyrektorskiej przemowie (po bajkach o pchle i koniu) uprzedził nas, że kolejność prezentowanych nam miniatur nie jest przypadkowa: zaczynamy od niewinnej dość groteski, by potem zanurzyć się w świat naznaczony głębią miłości oraz grozą śmierci. Pierwszy minispektakl mogą oglądać nawet czterolatki, podczas gdy dwa następne (w tym zwłaszcza ten ostatni) przeznaczone są już dla dzieci ciut starszych.
No i sprawdziło się: wytrucie prawie całej rodziny moli, korzystającej z „gastronomicznego bogactwa” oferowanego przez starą szafę, pokazane zostało jeszcze w dość niewinny, zakamuflowany sposób. Natomiast pomysł, że wypadanie włosów w ramach pospolitego łysienia ma być czytelnym nawiązaniem do odejścia z tego świata w krainę wiecznego niebytu, został nie tylko dosłownie unaoczniony (scenicznych włosów ubywało, że hej!), lecz jeszcze sugestywnie podkreślony przez wyraziste, nader żałobne poczynania Włosa Patryka, który na koniec już tylko czekał na swoją kolej.
W trakcie oglądania owych trzech miniatur nachodziła mnie prawie bez przerwy starczo-namolna refleksja, powracająca do czasów mej młodości, gdym współpracował z Nieinstytucjonalnym Zawodowym Teatrem „Wierzbak”. Troje młodych artystów wywodzących się z bezpośredniego poprzednika Teatru Animacji, czyli Teatru Lalki i Aktora „Marcinek” Leokadii Serafinowicz, a potem Wojciecha Wieczorkiewicza, zaoferowało szkołom i domom kultury ambitną alternatywę dla panoszących się bezczelnie chałtur. Grali bez nagłośnienia, często bez świateł, uprawiając fascynujący „ubogi” teatr przedmiotu. Mogli grać naprawdę wszędzie – obserwowałem ich, jak grali dla dwudziestu kilku osób w swojej siedzibie – małej salce poznańskiego domu kultury „Wierzbak”, a także jak ostro walczyli o przetrwanie w wielkiej auli szkolnej w Opolu, przekrzykując się z kilkusetosobową widownią z „podstawówki”. (Dodam: walczyli ostro, ale fair. I wygrali.)
Czy dzisiaj możliwy jest „teatr wszędzie”, bez muzyki z komputera, bez reflektorów, bez oświetleniowca i akustyka? Bo jeśli chcemy, jak deklaruje dyrektor Klimek, grać dla dzieci nawet w szpitalnej sali, to czy wszyscy oni tam się zmieszczą, nawet jeśli obsada każdej z miniatur to trzy osoby?
Tak czy inaczej warto, naprawdę warto wesprzeć tę cenną, „miniaturową” inicjatywę Teatru Animacji. Warto też zachęcić inne teatry (nie tylko i niekoniecznie teatry lalki i aktora) do zainicjowania podobnych przedsięwzięć.
Author: Juliusz Tyszka, teatralny.pl
Publish date: 11.02.2022
Source: https://teatralny.pl/recenzje/malutkie-czyli-krotkie-ale-swietne,3479.html
Reviewed spectacle: BAJKI MALUTKIE