MELANCHOLIJNA STRONA TĘCZY

Adam Domalewski

Uznany twórca teatru lalkowego Konrad Dworakowski po raz drugi w swej karierze sięgnął po słynną powieść Czarnoksiężnik z krainy Oz Lymana Franka Bauma. W poznańskim Teatrze Animacji wystawił autorski spektakl luźno oparty na motywach znanych z literackiego pierwowzoru oraz - oczywiście - słynnego hollywoodzkiego filmu z 1939 roku w reżyserii Victora Fleminga.

 

Spektakl Teatru Animacji przeznaczony jest dla widzów od 11. roku życia. Takie zaklasyfikowanie Czarnoksiężnika Oz wydaje mi się właściwe, gdyż ma on niewiele wspólnego z kolorową, baśniową, momentami okrutną, ale na ogół pogodną opowieścią o przezwyciężaniu własnych lęków, która wyryła się w pamięci czytelników i widzów na całym świecie. Tym, co rzuca się w oczy od samego początku przedstawienia, jest zaskakująco zimna, ograniczona do odcieni szarości paleta barw użyta przez twórczynię scenografii i kostiumów, Marikę Wojciechowską. Aktorki i aktorzy mają na sobie takie same, kruczoczarne peruki i srebrzyste płaszcze, spod których wystają ciemnoszare legginsy i czarne buty. Nikt z tego tłumu już do samego końca spektaklu specjalnie się nie wyróżni. Wygląd postaci sugerowałby raczej widowisko typu science fiction, zwłaszcza że również scenografia przedstawia krajobraz księżycowy. Z tyłu sceny ustawiono duży szary prospekt z abstrakcyjnym wzorem sugerującym, że w krainie Oz panuje martwota - to właściwie obca, daleka planeta. Z prawej strony w głębi sceny piętrzy się metalowe rusztowanie, lewą zaś zajmuje zwisająca kula opleciona linami: ni to statek kosmiczny, ni to ekran umożliwiający łączność z Czarnoksiężnikiem. To nie jest radosny świat, nie znajdziemy w nim żółtej ceglanej drogi i nie będzie z niego łatwego powrotu do domu.

Dworakowski jako twórca adaptacji z dobrze znanej opowieści zostawia jedynie zręby, przede wszystkim motyw chęci opuszczenia Oz przez Dorotkę. Zaskakujące, a do pewnego stopnia nawet dezorientujące, jest jednak przydzielenie jej roli bodaj sześciorgu aktorom i aktorkom. Reżyser rozszczepia tożsamość głównej bohaterki, każąc przedstawiać się jako Dorotka wielu postaciom w ciągu trwania całego spektaklu. Mnożą się więc potencjalne historie i biografie Dorotki - raz jest ona zaledwie sześcioletnim dzieckiem, kiedy indziej zbuntowanym piętnastolatkiem, a nawet dojrzałą kobietą, która nie pamięta nawet, w jaki sposób znalazła się w Oz. We współczesnym teatrze nie jest to oczywiście zabieg specjalnie nowy, pojawia się on także w spektaklach dla młodego widza. Z jednej strony Czarnoksiężnik Oz może więc niewątpliwie stanowić dobrą lekcję na temat konwencji teatralnych: tego, jak bardzo różnią się dziś one od linearnej filmowej opowieści. Z drugiej zaś tak skomponowana, w pewnej mierze afabularna, wizja sceniczna przysparza pewnych kłopotów, jeśli chodzi o zaangażowanie widza - szczególnie, jak mniemam, młodego.

Czarnoksiężnik Oz zamiast zajmującej opowieści oferuje raczej spotkanie z bohaterami, złożone z serii scenicznych wyznań i piosenek. Twórcom zależy oczywiście na kontakcie z widownią, stąd wprowadzenie na scenę wątków na wskroś współczesnych. Najbardziej jaskrawo widać to na przykładzie postaci wspomnianego piętnastolatka, który pogrążony jest w wirtualnym świecie (co ukazane zostaje dosłownie - bohater wkracza na scenę w goglach VR). Deklaruje on, że w Oz nie czuje żadnych uczuć, do niczego nie tęskni i dla nikogo nie żywi współczucia, ale twórcy starają się oczywiście ukazać złudność tej samowystarczalnej postawy, unikając przy tym dydaktyczności. Ten sam chłopiec, który chwilę wcześniej utrzymywał, że ma na imię Dorotka, okazuje się jednak w dalszej części sceny Blaszanym Drwalem, dzięki wirtualnym okularom przeżywającym wizję powrotu do swego rodzinnego domu...

Wykreowana w ten sposób wielowarstwowa sceniczna sytuacja jest nie do końca jasna, co zresztą powtarza się w tym spektaklu częściej. Postaci znane z Czarnoksiężnika z krainy Oz pojawiają się nagle, na krótką chwilę, a następnie ich sceniczna obecność się rozmywa, zastąpiona nowym wątkiem i kolejną postacią. Taka kompozycja przedstawienia mogłaby być bardzo interesująca, ale niestety nie jest w pełni przemyślana - można odnieść wrażenie, że kolejne sceny i motywy pojawiają się przypadkowo, a pretekstowo potraktowana powieść przestaje być znacząca, to znaczy znika napięcie między oryginałem a jego śmiałym przekształceniem (a chyba jednak powinno być ono odczuwalne). Cierpi na tym dramaturgia całego spektaklu, który zwyczajnie momentami zaczyna nudzić, zwłaszcza że - z rzadka, ale jednak - reżyser stosuje irytujący, znany z teatru dla młodego widza, zabieg powtarzania dwukrotnie tego samego (motywu, sceny), tak jakby mniej doświadczeni widzowie nie byli w stanie zrozumieć przebiegu przedstawienia.

Przesłanie, które ma płynąć ze spektaklu, staje się dość szybko zupełnie jasne, jako że jest wprost wyśpiewane już w pierwszej scenie. Brzmi ono: wszystko, co lubisz, czego potrzebujesz, jest wokół ciebie. Problematyczne jest jednak to, że świat ukazany w Oz - przypominający pustą planetę albo rzeczywistość zdominowaną przez technologie - specjalnie pociągający nie jest. Trudno w tej sytuacji przyjąć te słowa za dobrą monetę.  Czarnoksiężnik Oz najciekawiej jawi się odczytywany niejako wbrew jawnej treści, mówiącej o chęci powrotu bohaterów do domu. Spektakl naznaczony jest bowiem wyraźnym rysem melancholijnym - dostrzec można to na wielu poziomach artystycznej kreacji.

Wspomniana przeze mnie na początku monochromatyczność kostiumów oraz pustka i martwota scenografii stają się świetnym tłem dla opowieści o uwięzieniu w smutku utraty (a nie o celowym i żywiołowym wydostawaniu się z nieprzyjaznej krainy). Istotnie - w kilku fragmentach spektaklu można się zastanawiać, czy bohaterowie naprawdę chcą opuścić zajmowane miejsce, zwłaszcza że słowa często powtarzanej piosenki mówią o tym, by iść do Oz (!), gdyż to właśnie tam znajdzie się wszystko, czego potrzeba. Muzyka wykorzystana w spektaklu (autorstwa Tomasza Krzyżanowskiego) kreuje zresztą nastrój smutku, niepokoju i przygnębienia - daleko jej do radosnej tonacji. Próżno szukać tu wyjścia z sytuacji: żółta ceglana droga pojawia się tylko w słowach bohaterów i ukazana zostaje wyłącznie w formie choreograficznej - złożona z połączonych rąk i dłoni aktorów. W Czarnoksiężniku Oz tej drogi chyba po prostu nie ma, skoro nawet skóra lwa (czyli futro przywdziane przez jedną z aktorek) przybiera odcień szarości, tak samo jak baloniki przekłuwane w finale opowieści. Tym samym twórcy przedstawienia zbudowali na motywach powieści Lymana Franka Bauma - być może nie do końca świadomie - niewesoły spektakl o niemożności ucieczki, gorzką wizję wrzucenia w nieprzyjazny świat, w którym na szczęście spotyka się innych zagubionych ludzi z dobrym sercem.

W finale spektaklu dochodzi do konfrontacji z tytułowym czarnoksiężnikiem: prymitywnym, grożącym bronią strażnikiem własnego królestwa. Jest on jednak, rzecz jasna, głęboko nieszczęśliwy, dlatego spotka go nie kara, ale współczucie i litość ze strony pozostałych postaci. Ponownie jednak zaskakuje wyznanie bohatera, mówiące ni mniej, ni więcej jak to, że całe Oz jest jego własnym wymysłem. Skąd więc przybyły tam inne postacie? I w jakim celu to całe zamieszanie?

Author: Adam Domalewski

Publish date: 30.11.2023

Source: https://kultura.poznan.pl/mim/kultura/news/spektakle,c,4/melancholijna-strona-teczy,217831.html

Reviewed spectacle: CZARNOKSIĘŻNIK OZ

Other reviews

„Mam na imię Dorotka. Mam 45 lat i jestem całkiem już dorosłym Danielem i piszę czytane właśnie przez Ciebie – Droga Czyt...”
Daniel Źródlewski, tekstyzrodlowe.pl,
read full review
„Upłynęły już niemal dwa tygodnie od kiedy obejrzałem Czarnoksiężnika Oz w poznańskim Teatrze Animacji, a ciągle się...”
Juliusz Tyszka, teatralny.pl,
read full review