„Kraj Naj. Historia trójkątnej rewolucji” Maliny Prześlugi w reż. Agaty Kucińskiej w Teatrze Animacji w Poznaniu. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej 30. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Z czego to jest: „Muszę zaznajomić się z programem ideowym ruchu, na czele którego stanąłem?” Ze Smoka Jewgienija Szwarca? Nie: ze Święta Winkelrieda Jerzego Andrzejewskiego i Jerzego Zagórskiego. Obydwa teksty odegrały swoją rolę w chwili odwilży po stalinowskim zlodowaceniu, kiedy to uwolniony spod buta jedynie słusznej ideologii teatr chciał trzeźwo przypomnieć widzom, że nie wystarczy obalić tyranię, trzeba jeszcze jej miazmaty wywietrzyć z siebie, a z barykad protestu do gabinetów opresyjnej władzy droga bywa przeraźliwie krótka. Obie sztuki używały kostiumu: Szwarc bajkowego, Andrzejewski i Zagórski szwajcarskiego. Obie powstały w złym czasie i miały długą odsiadkę na półce rzeczy zakazanych – aż do owego okienka na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kiedy okazały się ożywczo ostrzegawcze. Potem wracały przy kolejnych odwilżach, choćby w karnawale Solidarności, kiedy Smoka wystawił fenomenalnie Maciej Wojtyszko w Teatrze TV, a Krzysztof Zaleski z Januszem Wiśniewskim w Teatrze Współczesnym.
Czytając sztukę Maliny Prześlugi miałem nieodparte wrażenie déjà vu. Pewnie wbrew intencjom: wątpię, żeby autorce chciało się wczuwać w nasze piski spod buta sprzed z górą pół wieku. Nie kryje zresztą, że punktem odniesienia jest dla niej dzisiejsza Korea Północna, nie Sowiecja. Niemniej napisała rzecz historycznie modelową. I w sensach, i w użyciu metafory, w tym przypadku geometrycznej. Jesteśmy w kraju, w którym trójkątny kształt jest synonimem doskonałości, nie tylko ideowo narzuconej, ale i egzekwowanej urzędniczo-policyjnie. Sensem życia społeczności trójkątów ma być reprodukowanie boskiego kształtu równoboczności (60 x 60 x 60). Nad całością czuwa patriarchalno-matriarchalny Trójkątny Przywódca, tyran, któremu do rządzenia wystarczy pobłażliwy uśmiech wobec poddanych; resztę zapełnia mu szczelny i, zdawałoby, się wiecznotrwały system. Ten jednak nadpruwa się w dwóch wątkach. Jeden trójkąt płci żeńskiej ma nieregulaminowo opadnięty wierzchołek i automatycznie trafia do obozu reedukacji. Próbuje go wybronić inny trójkąt, też mający swój grzech za uszami, albo lepiej powiedzieć, za wierzchołkami. Wyciął, to jest urodził, absolutnie niedozwolony kształt: koło. Musi je ukrywać przed kontrolami, ale koło dorasta.
Nabierające wielkości i wigoru koło jest tyleż napędem buntu, co jego narzędziem; rozpędzająca się w naturalnej energii potrzeba wyzwolenia z idiotycznych reguł i więzów sprawia, że społeczny strach wreszcie puszcza. A pierwszy hasło buntu wykrzykuje i na czele zrewoltowanych trójkątów staje „ojciec” nowonarodzonego koła. Tytuł pogromcy reżymu bierze jak swój – tylko że przywiązuje się do niego bardzo szybko i bardzo zanadto. Wygodnie mości się na tronie Kołowego teraz Przywódcy, gorliwe jajokształtne figury sprawnie pilnują nowego porządku. Wszyscy grzecznie rodzą/wycinają koła, a swoją niedawną partnerkę z barykad nowy władca ostrzega: tak w ogóle, to się ciesz, że pozwalam ci łazić z tym krzywym czubkiem. I tu sztuka rozchodzi się z przedstawieniem. W tekście Prześlugi wszystko wraca do, nazwijmy, koreańskiej normy, opresja jest wszechogarniająca, figury poszeptują tylko sobie po kątach, że „w końcu coś się zmieni”. I wreszcie komuś z wycinanek wychodzi prostokąt – kształt nowego buntu. Cały cykl ma się więc obrócić jeszcze raz, da capo?
Reżyserująca prapremierę w poznańskim Teatrze Animacji Agata Kucińska tak nie chciała; obie panie mówią o tym zresztą wprost w teatralnym programie. W spektaklu odnowa ma niepowstrzymany, żywiołowy charakter. Na scenie figury w szalonej ekspresji „rodzą” kolejne kształty, teraz już niegeometryczne, nieuporządkowane, anarchiczne. Fantastycznie uwalnia im się kolor. Do tej pory były pastelowe, niczym, jak trafnie zauważyła poznańska recenzentka, magdalenki od Bliklego, teraz mienią się opalizujacymi farbami, w rozmaity sposób wydobywanymi przez sceniczne reflektory i projekcje. Figury tańczą, dzieciaki klaszczą; notabene w czasie samego spektaklu reagowały też jak należy, popierając wszystkie gesty wolnościowe i wprost bucząc(!) na przebrzydłych tyranów. Bardzo to podnoszące na duchu. Scena szaleje, rzecz się kończy ogólną zabawą i tylko na koniec, na mgnienie w bocznej kulisie pokazuje się nieruchoma twarz Alicji Helfojer animującej ową trójkątkę z przetrąconym czubkiem. W jej spojrzeniu euforii jakoś brak.
Widowisko jest, jak zawsze u Kucińskiej inteligentne i lalkarsko pomysłowe. Matylda Kotlińska zaprojektowała świetne kostiumy dla animatorów: i efektowne (te żółte czepki), i znaczące (coś ze szkolnych mundurków, ale niedosłownie) i pozwalające schować się za prowadzoną figurą. A te wszystkie trójkąty i koła są wspaniałe, pełne wyrazu i rozmaitych niespodzianek, dzięki którym kształt w kształt może przechodzić czarodziejsko. Przy czym Agata Kucińska nie miała ochoty na niepozytywny finał przedstawienia, ale oczywiście potrafiła powyznaczać wykonawcom zadania pokazujące bez ostentacji, acz dotkliwie, rozmaite tchórzostwa, nielojalności, słabości, a z drugiej strony dojrzewania do owego stadnego buntu. Aktorsko dominują panowie. Marcel Górnicki w oszczędnym więc tym bardziej wyrazistym paternalizmie zachowań Trójkątnego Przywódcy, Igor Fijałkowski jako buntownik, którego tak mocno i tanio kręci władza Przywódcy Kołowego, Artur Romański w niemal baletowej etiudzie nauczyciela/lki w peruce, co prowadzi zajęcia reedukacyjne na odwal się i bez wiary, ale jednocześnie tak, żeby się nikt nie przyczepił. Niezbyt uzasadnione wydaje mi się ubranie Kacpra Lorensa, grającego nowonarodzone koło,w cielisty trykot: to inna konwencja w czyściutko jednorodnym dotąd widowisku. Ale to drobiazg.
Fajne i potrzebne przedstawienie. Że jedynie dziadersom kojarzące się poprzez przyjętą poetykę z koszmarnymi wspomnieniami – to tylko wypada się cieszyć. Ale tematu nie lekceważyć. Niezależnie od kształtu naszych reżymów, którym dalibóg daleko od wzorów stalinowsko-koreańskich, nigdy nie dość uczenia dzieci, niechby i poza historią, że każda utopia najlepszego ze światów, zwłaszcza narzucana siłą, jest opresją. Na rewolucjonistów i nawiedzeńców zawsze trzeba pilnie uważać, czy nie kiełkują z nich tyrani. Nawet kieszonkowi. Jeszcze gorsi do zdzierżenia w swej żałosności.
Author: Jacek Sieradzki
Publish date: 16.04.2024
Source: https://e-teatr.pl/niepodleglosc-trojkatow-i-kol-47612
Reviewed spectacle: KRAJ NAJ. Historia trójkątnej rewolucji