
BABCIA LEOSIA
aktorkaAktualnie gram: Najchętniej w brydża albo w kanastę, ale w pokerka też się zdarzało, oj!
W teatrze od: Tysiąc dziewięścet... zaraz, a może jednak tysiąc osiemset... Nie, nie, raczej na pewno tysiąc dziewięćset, no, kochaniutki, któregoś. Taką sukienkę w grochy miałam i... A o czym to ja...
Ulubiona rola: Och, wszystkie u Luiska Buñuela, a także oczywiście femme fatale w „8 i pół” Felliniego. No i mało kto wie, że debiutowałam u braci Lumiere w „Wyjściu robotników z fabryki”. Ach, kiedy to było! W 1895 a jakby wczoraj, prawda?
Wymarzona rola: Marzy mi się, kochaniutki, jakiś płomienny romans, hihihi!
Teatr dla mnie to: Całe życie! I te światła dżupiterów na mnie i te słodkie, wielkookie berbecie wpatrzone i te piękne bajki, klasyczne i nowożytne... Teatr to dla mnie największa miłość.
Gdybym nie była babcią, to byłabym: Nie mam pojęcia, bo ja od zawsze jestem babcią.
Jestem najbardziej dumna z: Moich zmarszczek, siwych włosów i lat na karku. To są, złociutki dowody wspaniałego, mądrego życia!
Największa wpadka na scenie: Och, to wstydliwe dość, choć nie na scenie, a na planie się to wydarzyło.. U Jasia Cocteau we „Krwi poety” w tysiąc dziewięćset trzydziestym. Zapomniałam włożyć zęby. Zagrałam tak całą scenę i potem Jaś powiedział, że byłam dla niego wielką inspiracją.