Mam na imię Dorotka. Mam 45 lat i jestem całkiem już dorosłym Danielem i piszę czytane właśnie przez Ciebie – Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku – słowa. Od ponad trzech dekad, od kiedy niestety dorosłem, walczą we mnie osobliwe natury rodem z bajkowych krain. To one ukształtowały moją wyobraźnię. Do dziś nie wiem czy jestem bardziej obywatelem Fantazji (Niekończąca się opowieść), Nibylandii (Piotruś Pan), Narnii (Opowieści z Narnii) czy może Krainy Czarów (Alicja w Krainie Czarów). W grze są jeszcze bajkowe światy z Akademii Pana Kleksa oraz Kraina Ducha Gór (relane Riesengebirge/Karkonosze). Wciąż zdarza mi się uciekać do tych rzekomo fikcyjnych miejsc, w których im więcej fantazji, a mniej realnego świata tym lepiej, prościej i przyjemniej. Kontrapunktowy powrót do Krainy OZ był zatem cudowną i bardzo potrzebną przygodą. Tęskniłem…
Powieść Lymana Franka Bauma „Czarnoksiężnik z Krainy Oz” została wydana w 1900 roku. Potencjał i sukces książki bardzo szybko, bo zaledwie dwa lata po premierze, wykorzystali twórcy niezwykle wówczas popularnych wielkich musicali i rzecz namiętnie oglądano najpierw w Chicago, a później na Broadwayu. Pierwszy pełnometrażowy film na podstawie powieści Bauma powstał już 1925 roku, ale tym najpopularniejszym jest muzyczna ekranizacja z 1939 roku z niezapomnianą rolą Judy Garland w roli Dorotki. Jest oczywiście jeszcze słynny musical z 1978 roku z Dianą Ross i Michaelem Jacksonem jako Strachem na Wróble. Świat i postaci wykreowane przez Bauma są do dziś ikoniczne dla wielu pokoleń, dla których ta uniwersalna przypowieść pozwala spełniać marzenia i pokonywać swoje trudności i niedoskonałości. Tyle, że „Czarnoksiężnik z krainy Oz” wcale o tym nie jest…
O tym, że ta opowieść nie jest tak niewinna, na jaką pozornie wygląda, zwrócono uwagę bardzo szybko. Okazało się, że autor tworząc postaci i historię zaproponował pewną polityczną grę. Każdy z bohaterów i każda z sytuacji jest alegorią prawdziwych polityków i prawdziwych wydarzeń związanych z sytuacją gospodarczo-polityczną Stanów Zjednoczonych w końcu XIX i początkach XX wieku. Zresztą badania nad tym do dziś prowadzą naukowcy i znawcy literatury, co chwila obalając jedne teorie i potwierdzając kolejne. Tym samym nie dziwi polityczne zaangażowanie poznańskiej interpretacji, ale o tym zaraz.
Konrad Dworakowski to twórca teatralny doskonale znany szczecińskiej publiczności. W Teatrze Lalek „Pleciuga” przygotował świetne spektakle „Duvelor albo Farsa o starym diable” (2001), „Alicja w krainie czarów” (20024) oraz przebojową „Pippi Pończoszankę” z rockowymi piosenkami napisanymi przez Piotra Klimka (obecnym dyrektorem Teatru Animacji w Poznaniu) , a brawurowo wyśpiewanymi przez „pożyczoną” z Teatru Współczesnego w szczecinie Marię Dąbrowską.
Jego poznański spektakl dość luźno nawiązuje do literackiego pierwowzoru. Dworakowski jako reżyser i autor tekstu znacznie go skrócił i uprościł, pozostawiając i wyostrzając to, co najważniejsze dla zrozumienia fabuły i przesłania. I rzecz jasna dla swoich niecnych planów uprawiania całkiem poważnego teatru politycznego dla młodzieży, bo rzecz jest adresowana dla dzieciaków już od 11 roku życia. Nie, to absolutnie nie zarzut! Wręcz przeciwnie, mówienie o tym jak paskudne chwile ich czekają gdy dorosną, jest bezcenne i nigdy na takie uświadamianie nie jest za wcześnie! Ale o polityce, zaraz… Mimo to, warto wprowadzić ten spekatkl do oferty Teatru Animacji dla dorosłych widzów, dla których praca Dworakowskiego będzie niosłą zupełnie inne sensy, przy zachowaniu wyjątkowej atrakcyjności formalnej.
Dworakowi rezygnuje nie tylko z części opowieści i postaci, ale też z… barw. A te przecież wylewały się kart książki Bauma – zielone okulary do oglądania Szmaragdowego Grodu, żółta Droga prowadząca do OZ-a, Srebrne Trzewiczki czy kolory przypisane poszczególnym krainom i rodom – czerwony u Kwadlingów, żółty u Winków i niebieski u Manczkinów. Tutaj mamy surowy, dystopijny świat. Podłoga i horyzont to jakieś zimne kamienne (lastrykowe?) lico, zwieńczone wysoką stalową konstrukcją. Bohaterowie zostali zunifikowani – wszyscy mają czarne peruki, srebrny makijaż i płaszcze w metalicznym kolorze. To wszystko nie przypomina bajki i bajkowej krainy, a kosmiczne epopeje – od Star Trek’a przez Mad Max po Diunę. Swoją drogą, stworzony przez Marikę Wojciechowską autorski świat Krainy OZ ogląda się wspaniale, to niepokojący lecz piękny obraz!
Bohaterowie zostali zunifikowani na poziomie wizualnym, ale też charakterologicznym. To pozwoliło na multiplikację Dorotki. Każdy może nią być. Co chwilę z dynamicznego tłumy wyłania się kolejna osoba oznajmiająca, że ma na imię Dorotka. Zróżnicowane są za to jej stany emocjonalne, wiek oraz aktualna pozycja w baśniowej hierarchii, stałą zaś jest stopień tęsknoty za domem. Takie niezwykłe rozpisanie tej postaci, jej zwielokrotnienie, pozwoliło Dworakowskiemu na możliwość wnikliwej analizy społecznego znaczenia baśni Bauma, szczególnie, że mocno ją rozpolitykował. Ale gdy politykę ominąć, spojrzymy na zupełnie inne aspekty, w których niemożliwość znalezienia drogi domu w Krainie OZ, okaże się metaforą zagubienia w przestrzeniach współczesnego świata.
Zanurzmy się na chwilę w opowieści i jej bohaterach. Dorotka w swojej podróży do OZ-a, by ten pomógł jej wrócić do domu (czytaj: do wolności) spotyka postaci o archetypicznych cechach. Strach na Wróble chce być mądry, Blaszany Drwal chce nauczyć się empatii, a Lew potrzebuje odwagi. Dworakowski tego pierwszego sytuuje jako ofiarę reżimowego systemu edukacji, któremu każda propaganda może zrobić z mózgu sieczkę (vide próby Czarnka). Słoma powiązana jest szarfami z nadrukowanym tekstem „Katechizmu polskiego dziecka” Władysława Bełzy. Drwal to uzależniony od wirtualnej rzeczywistości maniakalny gracz w gry (sic!). Lew, wielkie pluszowe stworzenie, które najbardziej boi się, że przestaną się go bać.
Spektakl Konrada Dworakowskiego ma przejrzystą, regularną i rytmiczną strukturę. Zaczyna i kończy pieśnią wielką, poszczególne sceny wieńczy podsumowującym video oraz pieśniami mniejszymi zawierającymi w tekście skondensowany morału. Mimo tego spektakl pełen jest niezwykłych scen, zaskakujących rozwiązań i interpretacji. Nie ma tutaj choćby chwili znużenia. Z niesłychaną ciekawością i zaangażowaniem śledziłem każdą ze scen, czekając na to co i w jakiej konwencji pojawi się za chwilę. Za każdym razem będąc w pełni zauroczonym. Wszystko to podane jest we wprost idealnych proporcjach. Tekst, muzyka, ruch. To coś na kształt teatralnego wzorca z Sèvres.
Koncepcja reżysera nie pozwala na indywidualne popisy aktorskie. W zamian otrzymujemy wnikliwe odczytanie wszelkich znaczeń pojemnego określenia „zespołowość”. Dziewięcioosobowa „grupa Dorotek i nie tylko” to perfekcja, rzetelność i aktorska wirtuozeria, także wokalna, bo przecież spektakl ma formułę muzyczną. Trzeba zobaczyć i usłyszeć zmagania chóru z zaproponowanymi przez Dworakowskiego tekstami piosenek, pełnych językowych eksperymentów i gier (jeden z ciekawszych przykładów to rozwiane przez tornado litery poszczególnych słów już na samym początku przedstawienia). Cały zespół „zlepia„ się w jedno wspólne ciało, z pełną świadomością, że każda jednostka jest zależna i musi polegać, na kolejnych. To się nazywa zaufanie. Ach! Powyższe dotyczy: Anny Domalewskiej, Julianny Dorosz, Sylwii Koronczewskiej-Cyris, Zuzanny Łuczak – Wiśniewskiej, Katarzyny Romańskiej, Marioli Ryl-Krystianowskiej, Marcina Chomickiego, Krzysztofa Dutkiewicza oraz Marcina Ryl-Krystianowskiego. Brawo! Brawo! Brawo!
Interpretacyjne sedno czy klucz „Czarnoksiężnik Oz-a” w poznańskim Teatrze Animacji to finałowe sceny, gdy Dorotki i pozostałe postaci trafią przed oblicze Wielkiego Maga – OZ-a. Forpocztą władcy jest żałosny żołnierzyk ze styropianowymi karabinami. Czytelne? Sam wielki władca występuje jako „Wielkie Oko” – projekcja na oplątanej kablami kuli, przywodzącej na myśl oderwany element statku kosmicznego. W tej formie OZ jest Wielkim Imperatorem, władcą totalnym, figurą niezwyciężoną, dyktatorem! Jednak Dorotki po chwili zwątpienia przeprowadzą rewolucję, pokazaną jako znakomita choreografia czerpiąca z masowych protestów, choćby tych spod znaku błyskawicy. Ta demonstracja do teatralnych annałów, przejdzie jako balonowa. Notabene ta scena jest przepyszna! Ach! Także w wartościach towarzyszącej jej pieśni z nawołaniem o oddanie przez OZ-a – dyktatora serc, uczuć, uśmiechu i honoru. Coś to Państwu przypomina?
Gdy rewolucja obali OZ-a zobaczymy, zgodnie zresztą z powieścią Bauma, styranego, maluczkiego starca. Zmęczonego i zakompleksionego zwykłego człowieka. Kraina OZ okazała się wymyślonym przez niego System, a totalitarne metody wprowadził, by czuć się w tym systemie bezpiecznym i bezkarnym. Coś to Państwu przypomina?
Dodam tylko, że OZ przeprasza, w przeciwieństwie do…
Tekst finałowej piosenki, w której mowa o tysiącach gwoździ, potrzebnych do zreperowania świata popsutego przez OZ-a, można zaśpiewać dziś w Polsce, a za chwilę, mam nadzieję, że na Węgrzech, Rosji i w wielu innych krajach i krainach świata. Nie wiem tylko, czy zawarte w finałowej pieśni zawołanie „Dorotki wszystkich krajów, łączcie się!” nie było pewnym naiwnym nadużyciem, choć oczywiście sens i intencja wydają się czytelne.
Kolejny powrót do Krainy OZ okazał się zupełnie inny niż wszystkie pozostałe. Ale tak jak tamte, tak samo mądry i potrzebny. Polityczne zaangażowanie bajki to mega sprawa dla najmłodszych widzów, dla tych starszych nie tylko przestroga, ale także przebiegła rozrywka, bo przecież to wszystko ma charakter skrajnie sarkastycznego pastiszu. W teatrze można pozwolić sobie na wiele, nic nie musi być takie na jakie wygląda, nic nie musi być prawdziwe, tym bardziej w bajce albo baśni, gdzie mamy do czynienia z możliwymi czarami i wszelką fantastyką. A gdy taka bajka trafia do teatru…
Autor: Daniel Źródlewski, tekstyzrodlowe.pl
Data publikacji: 27.04.2024
Recenzowany spektakl: CZARNOKSIĘŻNIK OZ