„27 grudnia" - najnowszy spektakl Teatru Polskiego wystawiony w 100. rocznicę powstania wielkopolskiego - to próba opowiedzenia o ważnych sprawach za pomocą dziecięcej fantazji. Przedstawienie momentami niewiele ma wspólnego z faktami historycznymi - ale co z tego?
Teatr Polski w Poznaniu połączył siły z Teatrem Animacji oraz Fundacją Mili Ludzie, dbającą o dostęp do kultury, szczególnie dla osób dyskryminowanych społecznie. I stworzył porywającą baśń o powstaniu wielkopolskim.
Sztab złożony z dzieci opowiada własną historię
Spektakl "27 grudnia" zaczyna się od rekonstrukcji najważniejszych wydarzeń powstania, odgrywanych przez aktorów w takt muzyki. Na żywo gra - przepięknie - Orkiestra Antraktowa, a kompozycje stworzyła Anna Stela.
Jednak po kilku chwilach tych wyniosłych póz i szerokich gestów na scenę wbiega Sztab Generalny. Sztab ma do opowiedzenia własną historię o powstaniu - luźno opartą na prawdziwych wydarzeniach, ale dużo bardziej fantazyjną i nieoczywistą.
W teatralnej wizji twórców "27 grudnia" Ignacy Jan Paderewski (w tej roli Wiesław Zanowicz) niemalże umiera, nie pojawia się na balkonie Bazaru. Pierwsza ofiara powstania - Franciszek Ratajczak (Mariusz Adamski) nie może umrzeć i chodzi z raną postrzałową w brzuchu. Helena Paderewska (Kornelia Trawkowska) porzuca rolę pokornej żony i próbuje przejąć rolę męża. A w tym całym galimatiasie znajduje się jeszcze Książę Konrad (Konrad Cichoń), który magicznym sposobem przeniósł się z roku 2018 w 1918.
Marzyć i szanować odmienność
Tekst napisała Klaudia Hartung-Wójciak, a za dramaturgię odpowiadała Daria Kubisiak, ale sporo tematów w spektaklu powstało na bazie pracy z dziećmi. Duża w tym zasługa pedagoga teatru Sebastiana Świądra. I jasne, że przedstawiana na scenie całość momentami niewiele ma wspólnego z faktami historycznymi - ale co z tego? O powstaniu dzieci i tak dowiedzą się na lekcjach historii prędzej czy później.
"27 grudnia" to mądra baśń na motywach historycznych, która uczy, że mogą być różne wersje historii, że nie należy przestawać fantazjować i marzyć, wreszcie - że należy szanować odmienność.
Dlatego tak ważne są w spektaklu wątki powstańców wywodzących się z innych krajów: Sama Sandiego (Marcin Ryl-Krystianowski), Vincenzo Cittadiniego (Elżbieta Węgrzyn) i Czen de Fu (Sylwia Koronczewska-Cyris). I spokojnie, nikt tu nie podważa bohaterstwa powstańców.
Aktorzy na scenie wyczyniają cuda
Reżyseria Jakuba Skrzywanka połączona z muzyką, wspaniałą scenografią (Anna Maria Karczmarska i Mikołaj Małek), światłem (Aleksandr Prowaliński) i choreografią (Agnieszka Kryst) sprawia, że przedstawienie ogląda się z przyjemnością. Nawet dorośli znajdą tu wiele dla siebie.
Niektóre sceny są olśniewające i wyjątkowo zabawne. Efekt goni efekt, momentami przypomina to niemal disneyowskie widowisko. Aktorzy nie tyle grają wyśmienicie, co wyczyniają chwilami prawdziwe cuda.
Oczywiście, nie jest to spektakl idealny: momentami niektóre sceny są za długie (choć całość trwa około półtorej godziny), większość wypowiedzi dzieci drażni nadmiernym rezonerstwem. To, co może stanowić problem, to nadmiar planów akcji, czasem zbyt wiele nakładających się ram narracyjnych i perspektyw bohaterów. Ginie przez to, bardzo ciekawy, wątek Anieli Tułodzieckiej w wykonaniu Barbary Krasińskiej.
To pewnie cena, którą płaci się za to, że opowieść została stworzona także przez dzieci i jasne, że wiele wątków się tutaj nie kończy, bohaterowie pojawiają się i znikają, następują naprawdę nieoczekiwane zwroty akcji. Ale to wszystko drobiazgi - bo ten spektakl jest naprawdę udany.
Autor: Stanisław Godlewski, poznan.wyborcza.pl
Data publikacji: 03.01.2019
Recenzowany spektakl: 27 grudnia