O nie uciszanie dzieci i nie hamowanie ich reakcji na to, co się wydarzy na scenie apelowała przed rozpoczęciem premierowego pokazu spektaklu LABirynt 2.0 w Teatrze Animacji jego reżyserka Alicja Morawska-Rubczak. Niektórzy dorośli jednak, w przeciwieństwie do najnajów, czuli się w tej formule trochę nieswojo.
Na początek - trochę kultury. Od najmłodszych lat uczą nas, żeby w teatrze nie rozmawiać. Nie można też za wiele się wiercić i oczywiście jeść. Widz zasiada w wyznaczonym miejscu. Swobodne przemieszczanie się w trakcie trwania spektaklu nie jest mile widziane. Podobnie -wyrażanie emocji. Z komentarzem (i oklaskami) należy poczekać do końca przedstawienia.
Ale uwaga! Ten klasyczny savoir-vivre nie obowiązuje w teatrze dla najnajów. Bo te podczas inicjacji z nową dla siebie przestrzenią powinny się czuć przede wszystkim bezpiecznie, ale i swojsko. Podstawą jest oczywiście bliskość opiekuna. Ale istotne jest również to, by przez ten (choć nie tylko) teatralny LABirynt 2.0 przeszły we własnym tempie, samodzielnie wybraną drogą. I co chyba najważniejsze - chciały do niego wrócić.
Yin i yang
Teatr dla najnajów cechuje brak fabuły. Nieobecność tradycyjnej struktury narracyjnej nie przeszkadza jednak w budowaniu przestrzeni, której podwaliną jest wspólne doświadczanie i poznawanie świata. W związku z tym też zdecydowana większość spektakli dla maluszków bazuje na abstrakcji. Alicja Morawska-Rubczak zaprojektowała swój drugi już LABirynt (pierwsza wersja spektaklu/instalacji powstała w 2015 roku w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora) tak, by niemalże wszystko było w zasięgu ręki (a nawet i buzi) małego widza. Jego granicę wyznacza strefa bez butów, więc mniej lub bardziej chętnie z nich wyskakujemy i ruszamy dalej.
Ze Sceny Lamus kierujemy się z różną prędkością (bo wśród nas są zarówno biegacze, skoczkowie jak i pełzaki) w stronę foyer, które podzielone zostało na trzy części. Przewodnikiem po powstałym w Teatrze Animacji LABiryncie 2.0 jest trójka na co dzień pracujących tam aktorów/animatorów: Julianna Dorosz i Igor Fijałkowski, z którym maluszki spotykają się w pierwszej części spektaklu oraz Marcel Górnicki - aktor na początku ukryty za parawanem przygrywa kolegom.
Dorosz i Fijałkowski ubrani w czarne kostiumy są niczym yin i yang. Prezentowana przez nich mikrochoreografia to niemalże transowe doświadczenie, które z uwagą śledzą przede wszystkim starsze z dzieci oraz dorośli. Aktorzy są w ciągłym ruchu, a ich działania się dopełniają. Najpierw dzielą się przestrzenią wielkiej szarej poduchy, po czym zamieniają ją w burzową chmurę i stają za jej sterami.
Spontaniczna twórczość
Na wyraźny sygnał aktorów widzowie podzieleni na dwie grupy zajmują pozostałe części LABiryntu 2.0. Ci, którzy najpierw udali się za aktorką muszą przejść po czarno-białym dywanie, który zwraca uwagę przede wszystkim swoją fakturą (zdobią go pompony i frędzle), ale również zawartością (bo czymś go wypchano). Tor przeszkód kończy natomiast wyklejona białym kartonem podłoga, na którym dzieciaki mogą się wyżyć, spełnić w roli "artysty". Przygotowane dla nich kredki są wielofunkcyjne. Ich kształt (stożek) oraz wydrążone środki umożliwiają swobodne rysowanie jeszcze nie wprawionym w to rzemiosło maluchom. Ale można z nich również zbudować np. wieżę.
Eksploratorzy drugiej części LABiryntu 2.0 spotykają się z pozostałą dwójką aktorów. A ich wejście do przestrzeni wypełnionej delikatnymi dźwiękami instrumentów perkusyjnych poprzedza przeciskanie się przez pajęczynę, nad którą zwisają czarne i białe krople deszczu. Maluszki samodzielnie wybijają na dzwonkach i cymbałkach - w zależności od siły jaką mają, humoru i charakteru, dżdżysty albo burzowy korowód dźwięków. W ten istny żywioł można się po prostu zanurzyć. Albo jak niejeden zatroskany rodzic próbować go zatrzymać...
Autor: Monika Nawrocka-Leśnik, kulturapoznan.pl
Data publikacji: 10.09.2018
Recenzowany spektakl: LABirynt 2.0