- Mam wrażenie, że odbiera nam się prawo do decydowania o nas samych, dąży do kontroli ciała i myśli. Ja bym wolała mieć prawo myśleć za siebie, tego samego życzę swojej córce - mówi Agata Biziuk, reżyserka spektaklu "Za-Polska" w poznańskim Teatrze Animacji.
Marta Kaźmierska: Jak się reżyseruje w dziewiątym miesiącu ciąży?
Agata Biziuk: Niezapomniane doświadczenie, a mówiąc całkiem poważnie - nabrałam wiary w inteligencję ciała. Mam termin za trzy tygodnie, więc to lada chwila. Przed premierą pracowaliśmy na pełnych obrotach, ale jakoś większość dolegliwości ciążowych na ten czas dało mi spokój, może to kwestia skupienia myśli w innym punkcie.
Będę miała córeczkę, więc bardzo zależało mi, by zrobić ten spektakl teraz, poniekąd wziąć udział w debacie publicznej, oddać głos moim niepokojom. Bieżący rok ogłoszono w Polsce Rokiem Praw Kobiet. Mimo tego rozmowa na ich temat jest w Polsce wciąż drażliwa. Powinniśmy świętować, a nastrój i prognozy w kwestii naszych praw wciąż są apokaliptyczne. Nie wiadomo, co będzie. Mam wrażenie, że odbiera nam się prawo do decydowania o nas samych, dąży do kontroli ciała i myśli. Ja bym wolała mieć prawo myśleć za siebie, tego samego życzę swojej córce.
Kobiety mają trudniej niż ich koledzy reżyserzy?
- Nie byłam nigdy mężczyzną reżyserem, więc trudno mi to porównywać w kategoriach zawodowych. Ale w Polsce mamy problem z równouprawnieniem. Kobieta jest zawsze kobietą, ja też lubię dostawać kwiatki, i nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie dalsza część definicji: kobieta to ta słabsza, mniej kompetentna, traktowana pobłażliwie. To jest nieoderwalny element życia społecznego, a nawet kultury w Polsce. Kobieta jest stereotypizowana między innymi w powszechnym micie matki Polki. To jest jej nadrzędny cel - nawet teraz, będąc w ciąży, słyszałam komentarze "No nareszcie", "W końcu", "Ile można czekać", "To twoja życiowa premiera", "Dojrzałaś". Nasuwa to przykrą refleksję definicji spełnionej kobiety w naszym społeczeństwie. Nie zgadzam się z tym, mam mnóstwo cudownych kobiet wokół siebie, silnych, mądrych, kreatywnych, które takiego pomysłu na siebie nie mają i nie znaczy to, że coś tracą. Kobieta postrzegana jest też często jako osoba mniej sprawna, a jeśli jest wymagającym szefem, wkłada się ją do szufladki roszczeniowej histeryczki, nazywa zołzą. Pewne cechy budzące u mężczyzn szacunek w przypadku kobiet postrzegane są jako wady.
Zdarzało się, że mówił przez ostatnie tygodnie: "Agata, ale czy ty dasz radę? Ty się powinnaś teraz zajmować czymś innym"?
- Głównie moja rodzina martwiła się, czy to dla mnie dobre, czy nie obciążające. Uznałam jednak, że jest to na tyle ważne zagadnienie, że chcę się przed pójściem na urlop macierzyński na ten temat wypowiedzieć.
Podczas prób miałam naprawdę świetne warunki, mieszkałam blisko sceny, gdzie pracowałam z empatycznym, pokornym i wyczulonym zespołem, nad wszystkim panował pełen życzliwości dyrektor. Wiem, że nie każda pracująca kobieta w tym stanie ma taki komfort.
"Za-Polska" to mój autorski tekst; pisałam go, będąc już w ciąży. Nie tylko o mnie i dla mnie, rosnąca we mnie osoba poszerzyła moje horyzonty. Pisząc myślałam już o jej perspektywie i o świecie, na który ją wydaję. O rzeczywistości przesyconej lękami, które chyba każdy dziś ma.
Rozbierzmy ten tytuł: ile w nim Polski, a ile Zapolskiej, autorki "Moralności Pani Dulskiej"?
- Nie chciałam inscenizować lektury, "Za-Polska" to spektakl dla widzów dorosłych. Żeby go umieć odczytać, trzeba znać historię Polski. Bo to ona jest tu główną bohaterką. Perypetie nieudanych dziesięcioleci odbijają się na jej psychice, podejściu do świata, relacjach i refleksjach. W swoich narracjach lubię posługiwać się orężem satyry i sarkazmu, tym bardziej ubolewam, że naszym okrojonym kanonie lektur szkolnych coraz mniej dziś Witkacego, Gombrowicza. Reformatorów, autorów myślących abstrakcyjnie, potrafiących zachęcić do literatury. To przede wszystkim oni na etapie liceum rozbuchali mi wyobraźnię, drążyli dziury w głowie, siali pytania i wątpliwości. Uczyli fantazji w wychodzeniu poza pewne schematy.
Szkolny program lektur ulega dziś zeschemaceniu, robiony jest pod jeden próg.
- Ta Zapolska, która pobrzmiewa w tytule mojego spektaklu, to zarazem rzecz o kołtunerii, ale również gra słów wokół bardzo dziś gloryfikowanej romantycznej myśli oddania życia "za Polskę".
Ja oddawać nie planuję.
- Ale wielu Polaków wciąż czuje ten romantyczny zew krwi, przymus wojny, konfliktu, oddania życia w imię idei. Idei często tak naprawdę wyświechtanych - bo czym tak naprawdę jest patriotyzm? W moim mniemaniu to dbanie o dialog, tolerancję, pokój, partycypowanie w debacie społecznej. Tymczasem epatowanie agresją zmierza do coraz większego podziału kraju. Postawa "chwyćmy za broń, walczmy za Polskę!" coraz bardziej doprowadza do tego, że naparzamy się nawzajem, dążymy do wojny polsko-polskiej, pełnej pogardy i nienawiści. Z braku zewnętrznych wrogów atakujemy sami siebie - to przerażające, ale zachowujemy się jak upośledzony system immunologiczny. Kiedyś potrafiliśmy się spotkać na arenie debaty społecznej, a teraz wszystko natychmiast zamienia się w wybuch jednej wielkiej agresji i frustracji narodowej, którą najczęściej podpiera się ideami narodowościowymi.
Nakręcamy się i mówimy, że chcemy dobrze. A nie dostrzegamy, że historia zatacza koło. Dzielimy kraj, który nieraz już był podzielony. I testujemy demokrację, która nie jest dla nas naturalną sytuacją.
Mam wrażenie powszechnego wymyślania wrogów. Dlaczego nie możemy kochać Polski mądrze, bez broni? Dlaczego nie możemy się wreszcie porozumieć?
Zapolska, autorka "Moralności pani Dulskiej", działała pod pseudonimem. Jako cel postawiła sobie piętnowanie polskich kompleksów, genu mieszczaństwa, który między innymi każe nam ograniczać swoje zaangażowanie w zagadnienia niewygodne. Mieszczaństwo ma swoje mieszkanka, swoje problemy i nie partycypuje w żadnej ogólnej debacie. Czy warto o tym wszystkim mówić w spektaklu? Wydaje mi się, że trzeba próbować, bo z samozadowolenia jeszcze nic nigdy dobrego nie wyszło.
Mamy taki czas, że czasem chce się wyć. W pani spektaklu jest natomiast dużo śmiechu. Nerwowego, ale jednak śmiechu.
- Błazen może więcej. Tylko błazen może śmiać się z króla. Gramy ten spektakl w szczególnym miejscu - w Teatrze Animacji. W dawnych czasach dzięki działaniu na marginesie lalkarze mogli pozwolić sobie na więcej - nikt ich nie traktował poważnie. Podczas rewolucji francuskiej tabory lalkarskie nawoływały do przewrotu i ścięcia króla, ścinając lalkę Poliszynela. Natomiast w Czechach, gdy po wojnie trzydziestoletniej nastąpiły czasy silnej germanizacji, język czeski umierał, teatry dramatyczne grały repertuar w języku zaborcy, a władza ostro represjonowała zrywy narodowe - lalkarze, jako margines teatralnego świata, mogli sobie pozwolić na więcej, grając w języku narodowym, siali ferment społeczny.
Lalka jest nośnikiem metafory. W lalkę możemy się wcielać, albo stać obok niej, lalka często jest komentarzem. W kuglarstwo, lalkarstwo wpisana jest ironia. Czasem więcej można było powiedzieć w przydrożnych trupach teatralnych niż gdzie indziej. Takie zespoły jeździły po kraju i mówiły o swoich czasach bez ogródek, niosły myśl społecznego niepokoju.
W objazdowych teatrach grywała też Gabriela Zapolska. Nie zawsze z powodzeniem. Krytyka nie ceniła jej specjalnie jako aktorki. Ale ona mimo wszystko starała się rozwalać głową wiele ścian.
- W zawodzie aktora czy pisarza można mieć szczęście albo go nie mieć. Zapolska zaczęła pisać w celach zarobkowych. Ale to, że wybierała takie a nie inne tematy, świadczyło tylko o jej inteligencji i wrażliwości społecznej. Nie można odmówić jej tego, że była odważna. Żyła w czasach, w których nagminnie grono krytyków odsyłało ją do szpitala psychiatrycznego, zarzucało niepotrzebną skandalizację w obszarze literatury, naruszanie konwenansów. Była kobietą, która wyprzedzała swoje czasy i robiła to świadomie. Ryzykowała, mówiąc na przykład o antysemityzmie czy innych polskich przywarach. Stawiała przed czytelnikami lustro, a oni widzieli odbicie, na które nie byli gotowi.
Pamięta pani swoją pierwszą lekturę "Moralności pani Dulskiej"? Ja przeczytałam ją w liceum i choć uczyliśmy się wtedy literatury Młodej Polski, tekst wydawał mi się bardzo aktualny.
- To powieść wielowymiarowa - w liceum odbiera się ją jako komedię, dostrzega głównie potencjał kołtunerii, sarkazmu. Na etapie studiów to już tekst na poziomie bardzo mocnej krytyki społecznej. Zapolskiej udało się połączyć wiele warstw.
Gabriela Zapolska mieszkała i grała przez kilka lat w Poznaniu. W swoich wspomnieniach opisała miasto jako miejsce zbrodni i wszechobecnego pijaństwa.
Ile w tej relacji było ironii, a ile rzeczywistej percepcji, trudno powiedzieć. Nie można zapominać, że była prowokatorką.
Niektórzy twierdzą, że zemściła się za to, że musiała tu grać w niedogrzanym teatrze...
- Cóż, gorycz artysty to rzecz straszna i - jak widać - bardzo groźna... Nikomu nie życzę. Tak czy inaczej przez kilka lat Zapolska tu żyła, pracowała i obserwowała, czując przy tym silną potrzebę podzielenia się tym z resztą świata.
Dla mnie Poznań jest miastem przyjaznym. Zrobiłam tu kilka spektakli i za każdym razem wracam tu z otwartym sercem i umysłem. Po granym w Teatrze Polskim spektaklu "Dr@cula. Wagina dentata", który był innym rodzajem krytyki społecznej, po zrealizowanym w Teatrze Nowym monodramie Anny Mierzwy z piosenkami Kaliny Jędrusik, "Za-Polska" to dla mnie powrót do teatru autorskiego.
Zapolska nie ma jednak w spektaklu swojej lalki.
- Nie ma też w ogóle postaci samej Zapolskiej, pojawia się za to aktorskie ucieleśnienie Dulskiej we współczesnym salonie. Ona ma oczywiście swoje spojrzenie na problemy współczesnych czasów. Gra ją świetnie Elżbieta Węgrzyn.
Lalkami są m.in. orły bez koron.
- Wyniszczone, takie trochę wyliniałe. Jest też lalka Tabu. Przez nią pokazujemy tematy, których Dulska się boi.
Przy okazji tej premiery przekonałam się, że dulszczyzna żyje, ma się dobrze i wciąż się lęka. Jedna z dziennikarek przed spektaklem zapytała mnie, dlaczego nawiązuję właśnie do twórczości Zapolskiej, skoro pisarka była rozwódką. Nie podejrzewałam, że dziś może jeszcze paść takie pytanie. Równie dobrze można by przybić do krzyża Ignacego Jana Paderewskiego, za to, że niepełnosprawnego syna oddał na wychowanie, a żonę odbił koledze. Postacie znane z historii warte pokazywania i omawiania są tylko w wersji pomnikowej. Jakby nie można było uznać, że człowiek jest tylko człowiekiem, nie ikoną.
"Za-Polska" kilka pomników obala. W jednym z dialogów pada na scenie takie zdanie, że w noc wybuchu powstania listopadowego jego wódz, generał Józef Chłopicki, przebywał w teatrze. Na plakatach zapowiadających spektakl lalki w ludowych strojach i orły siedzą w pokruszonym lodzie.
- Przez cały spektakl przewija się wątek martyrologii. Ten lód to nawiązanie do "Wesela". Wyspiański pisze o krzaku owiniętym słomą. Ma on zakwitnąć, kiedy przyjdzie wiosna. U nas trwa zima. Zmarzlina skuta lodem. Wiecznie czekamy na tę wiosnę. I coś jej ciągle nie widać.
Agata Biziuk - Absolwentka reżyserii na Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie oraz Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku. Dramatopisarka i reżyserka spektakli dla dorosłych widzów, wystawianych na deskach teatrów m.in. Łodzi, Kielc, Szczecina, Białegostoku i Warszawy, ma też na swoim koncie autorskie spektakle dla dzieci i młodzieży. Poczucie humoru miesza się w nich z elementami teatru muzycznego, ruchem i różnymi technikami lalkarskimi. Poznańska publiczność miała okazję obejrzeć m.in. jej spektakle "Konstelacje" i "Dr@cula. Wagina dentata" w Teatrze Polskim i "Kalinę" w Teatrze Nowym.
Autor: Marta Kaźmierska, poznan.wyborcza.pl
Data publikacji: 28.09.2018
Recenzowany spektakl: ZA-POLSKA