Karolina Martin swoje Trzy ćwierci do śmierci zrealizowała dzięki stypendium Młodzi Twórcy Prezydenta Białegostoku we współpracy z Akademią Teatralną, Wydziałem Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku. Jej monodram inspirowany jest opowieściami z Supraśla, które zostały zebrane i opracowane przez Wojciecha Załęskiego w zbiorze Hecz precz stała się rzecz. Dowiadujemy się z nich, że "czas wyprzedził człowieka", że nie jest niczym szczególnym. A ważne jest to, jak wpływa na człowieka, jakich dokonuje wokół niego zmian. Ponadto źródeł spektaklu można też szukać w książce Po trochu Weroniki Gogoli, której zdaniem najlepsze historie z życia (nie tylko karpackiego) opowiada się po kawałku...
Święty boże
Święty mocny
Święty nieśmiertelny
Od powietrza, głodu, ognia i wojny
zachowaj nas Panie
Od burzy, która dach znad głowy zabiera
Od biedy, która dzieciom chleb ze stoły zjada
Od wojny, która ojców z domy kradnie
zachowaj nas Panie.
Bohaterka ma ponad sto lat. I za całe zło, które ją spotkało obwinia swoją prababkę Weronikę. Bo ta, będąc kiedyś nad rzeką, niczego nieświadoma, przeniosła na drugi brzeg... śmierć. Od tego czasu wszystkie kobiety w jej rodzinie wiodą długie, choć jej zdaniem niekoniecznie szczęśliwe życie. Staruszka, nie może się nadziwić bogu, że pozwala jej tak cierpieć. Że na tym świecie pozostała sama. Wznosi modły, by już jej darował.
Kobieta, czekając na śmierć, bez wstydu i zbędnego patosu wspomina, robi rachunek sumienia. Radości w tym jednak nie jest tyle samo, co żalu. Opowiada o zwykłym życiu i ważnych sprawach. Wiemy, że była mężatką. Staszek szybko ją "zbałamucił". Był ślub, welon. Pojawiło się dziecko. Nic jednak nie układało się po jej myśli. Już w dniu ślubu Łojma, czarownica zazdrosna o jej męża, rzuciła na nią urok. Poród co prawda przebiegł prawidłowo - bohaterka się przygotowała, tak jak matka kazała: wykrochmaliła bieliznę, ubrała ciepłe skarpety, a wcześniej nie "szlajała się" się po wsi, żeby dzieciak nie był głupi. Ale tylko na początku jej syn nie sprawiał żadnych problemów. Podobnie wyglądały jej stosunki z mężem. Staszek zachwycał się jej oczami, włosami, ale zbiegiem czasu zmienił się w chłopa, który tylko przed domem kurzył fajkę, czasem też się sięgał po gorzałkę. Koniec końców życie zabrało jej nie tylko jego miłość i młodość. Staszek umarł.
Matki boskie są
Niebo na ziemię sprowadzają
Ziemię do nieba oddają
Ziemię do nieba oddają
Nie marudzą, nie załamują, pokornie życie hodują
Oprócz uroku czy klątwy, wschodnich wtrętów dopatrzyć możemy się także w warstwie muzycznej spektaklu. Ludowe śpiewy zza kotary - Magdaleny Słowik i Zofii Straczyńskiej, które są także odpowiedzialne za animację materiału/rzeki (żaden inny element scenografii na scenie się nie pojawia), wtórują modłom staruszki na prawosławną nutę.
Martin przedstawiła tę historię za pomocą tylko jednej lalki. To co zobaczyliśmy na scenie przypomina "dialog pomiędzy ciałami, który kontroluje umysł". Taką "partyturę przedmiotu", znaną wszystkim miłośnikom Dudy Paivy, twórcy np. Opowieści z niepamięci w Teatrze Animacji. Pomysłowość aktorki i pomysłodawczyni tego spektaklu nie ma granic. Sama ginie pod garbem/tobołkiem staruszki, który ta dźwiga na plecach. Jej kolano, opatulone w materiał/rzekę, na chwilę kwili jak niemowlę. Kiedy wychyla się zza łachmanów bohaterki, choć połączona z nią tułowiem, zakłada maskę i jest jej mężem. Świetną sceną był też, co prawda nie wertykalny, a jednak "taniec porodowy", jaki wykonała aktorka. Przykłady można by długo mnożyć. A wszystko to przy muzyce na żywo, dźwiękach altówki i wiolonczeli. Muzyki, będącej nie tylko pełnoprawną częścią spektaklu, ale też wsparciem... dla kobiety, która czekała na swój koniec wśród skrzypów, trzasków i chrobotów.
Autor: Monika Nawrocka-Leśnik
Data publikacji: 29.11.2019
Recenzowany spektakl: TRZY ĆWIERCI DO ŚMIERCI