Czy można za pośrednictwem sztuki pełnej gotyku, pajęczyn i brzmień jak z balu u Draculi zakląć w widzach... radość, energię i wolę życia? Malina Prześluga wraz z ekipą Teatru Animacji udowadniają, że owszem, można.
Świat od dawna narzuca nam najprostsze i najszybsze skojarzenia, wiedzą o tym dorośli i dzieci, ptaszyska i mięczaki - wszystkie głowy podpowiadają na początku zawsze te stereotypowe tropy i rozwiązania. Widzimy duże, ciemne i przerażające stworzenie? Lepiej się schować, tak na wszelki wypadek, bo licho jedno wie, co to draństwo nam przyniesie.
Tak jest właśnie w przypadku prastarego klanu kruków - dumnych i dumnie kraczących, których lęka się wszelkie stworzenie. I słusznie, bo te konkretne kruki od stuleci pełnią bardzo ważną funkcję w łańcuchu życia - wykrakując piękne i pełne ozdobników inwokacje, zwiastują napotkanym istotom rychłą "śmierć i grób".
"Kruuuchyś jak kosteczki ptasie / bowiem skraaada się twój los..."
Niestety, jak się okazuje, krakać nie każdy może. Młody kruk, o imieniu Kara Boska, nie dość, że wykazuje zupełnie nieprzyzwoite dla swojego klanu cechy - takie jak sympatyczne usposobienie i poczucie humoru - to jeszcze cierpi na wadę wymowy, przez którą nie wymawia "r". I na nic jego sugestie, że może zostałby listonoszem lub podjąłby się jakiejkolwiek innej ptasiej pracy - jego posępny wuj nie pozwala na nic podobnego. Pilnuje, by klan kruków utrzymał swój ponury fason i mimo że sam lubi czasem potupać do barokowych rytmów, to jednak nakazuje Karze Boskiej podjąć ostatnią próbę porządnego nazwiastowania śmierci pierwszemu napotkanemu na drodze stworzeniu. A tym stworzeniem, tak się składa, jest pozornie radosny, ale jednak skrywający pewną tajemnicę ślimak.
"- A co zrobi istota po twoim zwiastowaniu?
- Pęknie ze śmiechu...? Zawsze to jakaś śmielć!"
Początkowo myślałam, że słodko-gorzki "Kluk" to będzie opowieść głównie o stereotypach, niespodziewanych przyjaźniach, a także o byciu kowalem własnego losu. I jest też o tym, ale przede wszystkim podejmuje temat, który piecze i uwiera na dużo głębszym poziomie - również, a może nawet przede wszystkim widza starszego. Robi to w sposób niepozbawiony humoru i absurdu. W końcu, jak się okazuje, zwiastowanie radości jest równie rzadkim i cennym talentem, jak przepowiadanie, z idealną dykcją, rychłego zgonu. O tematach drażliwych, które szczególnie drażliwe są zwłaszcza teraz, mówi "Kluk" łagodnie, z szacunkiem do małego widza i z wyrozumiałością dla widza starszego, który też przecież uczy się przez całe życie.
Ale dość o głębiach i odkryciach, bo "Kluk" to także wielka estetyczna gratka dla oka i ucha! Kruk i Ślimak nie pozwalają się nudzić i raz wskakują w skórę aktorów - doskonałego Igora Fijałkowskiego i Artura Romańskiego - innym razem są pięknymi kukiełkami (a Ślimak nawet kukiełką-skarpetką!), by znów nas zaskoczyć i stać się rysunkiem czy cieniem na ścianie. A sam Ślimak, dodatkowo, ulega w toku opowieści jeszcze jednej niesłychanej przemianie, ale tej puenty nie zdradzę, by nie psuć zabawy przyszłym widzom.
Oko cieszy także scenografia autorstwa Igora Fijałkowskiego, przywodząca na myśl zakurzone, ale też pełne przepychu wnętrze zamczyska wampirów - nie zabrakło lichtarzy, pajęczyn, wiekowych sekretarzyków i aksamitnych kotar gotowych do upiornego łopotania. A przy wszystkich tych wizualnych wspaniałościach, atmosferę mroku i złowieszczości współtworzy klawesynowo-organowa muzyka (ale z rockowym twistem!). Sam autor muzyki - Stanisław Pawlak - jest zarazem didżejem, który komentuje rzeczywistość, dobiera odpowiednio posępne utwory do sytuacji i śmiertelnie się obraża, gdy jeden z bohaterów sugeruje rapowanie.
"Kluk" to pełna twistów opowieść o zagubionym ptaszysku i jeszcze bardziej zagubionym ślimaku. Wpadają na siebie zupełnie przypadkiem, a nieudana misja kruka zamienia się w przygodę pełną śmiechu, ale i rozmyślań. Niewygodne słowo na "Ś" pada ze sceny nie raz i nie dwa, pada w różnych kontekstach, rymach i rytmach, ale jednak nie przeraża, nie obciąża. Jest raczej jak kolejny bohater, o którym Kara Boska mówi z wdziękiem i machnięciem skrzydłem: "tak dobrze zna się z moim kruczym wujem, że woli trzymać od niego z daleka". Czy to oznacza, że Teatrowi Animacji ponownie udało się opowiedzieć o tym, co najtrudniejsze w cudownie lekki sposób? I przy okazji zrobić krukom trochę przyjemniejszy PR? I nauczyć nas czegoś o ślimakach? Niżej podpisaną - tak. Aż mam ochotę przeinaczyć nieco krzyk najsłynniejszego kruczyska w literaturze i zawołać "more!"
Autor: Izabela Zagdan, www.kultura.poznan.pl
Data publikacji: 30.05.2021
Źródło: https://e-teatr.pl/i-zaklakal-nevelmole-12442
Recenzowany spektakl: KLUK. Krótka bajka o życiu