"Miłość do trzech pomarańczy” to teatr bez pretensji i zadęcia, który nikomu nie próbuje na siłę udowadniać swojej wielkości i wyższości. Teatr przyjemny, w którym chce się spędzać czas, pośmiać, ale też porozmyślać nad rzeczywistością.
Próba dla mediów – niedoceniane dziś przez wielu dziennikarzy przedpremierowe spotkanie w teatrze – jest momentem, który zdradza jeśli nie wszystko, to wiele o powstającej premierze. Dane mi było w życiu zorganizować kilkadziesiąt takich prób: każda z nich była dla mnie wydarzeniem i pozwoliły mi one przez lata obserwować prace różnych reżyserów.
Taka próba zawsze jest momentem, któremu towarzyszy specyficzne napięcie – tuż przed premierą, czasami w pełnej gotowości, lecz znacznie częściej w niegotowości, trzeba pokazać przybyłym dziennikarzom choćby jedną scenę, a najlepiej dwie. Trzeba odpowiedzieć na pytania: po co w ogóle powstaje ten spektakl, o czym jest, czego dotyczy i dla jakiego odbiorcy jest przeznaczony. Trzeba się trochę z przygotowywanego spektaklu wyspowiadać.
Widziałam wiele takich „spowiedzi” – zarówno tych, które wprawiały dziennikarzy w zachwyt, jak i takich, które pokazywały kompletną bezradność twórców. Spotkanie tego typu ma wielką moc – może uwieść media jeszcze przed premierą, może też obnażyć bezsilność reżysera wobec powstającego spektaklu i być zwiastunem powstającej właśnie teatralnej katastrofy.
Wychodząc z próby dla mediów spektaklu „Miłość do trzech pomarańczy”, pomyślałam, że mimo przedpremierowej gorączki i kostiumów wykańczanych na ostatnią chwilę jest dobrze – reżyser ewidentnie wie, co i po co robi, aktorzy się w tym odnajdują, a na dodatek dobrze to wszystko brzmi i wygląda.
Pomyślałam też, że po raz pierwszy od dawna śmiałam się na takiej próbie – zaskoczył mnie zarówno ten fakt, jak i towarzysząca mu refleksja, ponieważ zdałam sobie sprawę, jak rzadko jako teatralny widz mam okazję do śmiechu.
TEATR W TEATRZE
Przed premierą reżyser Paweł Aigner, komentując wybór tekstu, powiedział, że źle się odnajduje w literaturze współczesnej czy najnowszej i że najbardziej interesuje go to, co działo się w strukturach dramatycznych i w historii ekspresji aktorskiej między XVII a XIX wiekiem – w związku z tym szuka zawsze literatury, która może wydobyć z aktorów naturalną teatralność. Taką właśnie „naturalną teatralność” mają okazje zobaczyć widzowie wyreżyserowanego w Teatrze Animacji spektaklu.
Spektakl powstał na podstawie utworu weneckiego dramatopisarza Carla Gozziego i tłumaczenia autorstwa Joanny Walter, które opracowane zostały przez reżysera. Rezultatem tego jest, jak możemy przeczytać w programie, „satyryczno-magiczna baśń opierająca się na tradycji commedii dell’arte, uzupełniona o motywy na wskroś współczesne”.
Tych, których słowo „tradycja” trzyma z daleka od teatru, mogę uspokoić – adaptacja Pawła Aignera bierze z komedii dell’arte to, co najlepsze, jest jednocześnie nowoczesna, pełna nawiązań do polskiej rzeczywistości politycznej czy społecznej, zabawna i bezpretensjonalna.
Wartością spektaklu jest podjęcie gry z teatralnością: mamy tu teatr w teatrze, ale także przejście przez „czwartą ścianę”, rozważania na temat kompetencji dyrektorów teatru, wyborów repertuarowych i ich wpływu na publiczność.
Są też odniesienia do lokalnych realiów teatralnych, które bawią bywalców poznańskich scen. Można odnieść wrażenie, że twórcom nie brakuje dystansu do samych siebie i swojej profesji, że potrafią im się przyjrzeć z przymrużeniem oka, o co czasami w innych teatrach trudno.
Takie podejście i taka energia powodują, że widz oddaje się żywiołowi zabawy teatralnej, odpuszcza sobie powagę, śmiejąc się z najprostszych, choć, co warto podkreślić, świetnie wykonanych teatralnych działań. Pozwala sobie na beztroską eksplorację świata wykreowanego na scenie i swobodę odbioru. Dawno nie byłam na spektaklu, podczas którego siedząca obok mnie osoba komentowała zachowania bohaterów, dodając im animuszu – potrzebnego tym razem do pokonywania kolejnych trudności na drodze do zdobycia trzech pomarańczy.
W JEDNOŚCI SIŁA
Plany Pawła Aignera nie doczekałyby się realizacji, gdyby nie grono świetnych współpracowników. Scenografia, której twórcą jest Pavel Hubička, przenosi widzów w świat baśni i jednocześnie pozwala aktorom sprawnie realizować działania o dużej dynamice. Warto było czekać do ostatniej chwili na kostiumy Zofii de Ines, które wpisują się w scenografię i podkreślają charakter postaci. Ważną rolę w budowaniu atmosfery spektaklu i utrzymaniu jego rytmu odgrywa muzyka autorstwa Piotra Klimka, dyrektora Teatru Animacji. Szalone przygody bohaterów nie byłyby tak ciekawe, barwne i porywające, gdyby nie choreografia Karoliny Garbacik.
Warto podkreślić, że choć w przyjętej konwencji królują przerysowanie i przesada, wszystkie elementy spektaklu stanowią spójną, estetyczną całość, dopełniają się i uzupełniają. Świetnym zabiegiem jest również wprowadzenie w przestrzeń spektaklu działań zazwyczaj ukrytych przed oczami widzów, związanych z teatralną techniką.
W tak wykreowanym świecie aktorzy Teatru Animacji, wbrew żartobliwym aluzjom zawartym w tekście, stworzyli interesujące indywidualne role, jednocześnie bardzo dobrze prezentując się jako zespół – to chyba aktualnie spektakl z największą obsadą w repertuarze tego teatru.
Aktorzy fantastycznie radzą sobie z szybkim tempem spektaklu, dynamicznymi zmianami i wyzwaniami ruchowymi. W tym kontekście na uwagę zasługuje scena „teatru w teatrze”, oparta na teoretycznie najprostszych chwytach, brawurowo odegrana przez Mateusza Bartę. Moje serce skradła również postać o największych gabarytach – Olbrzymka, z gracją zagrana przez Artura Romańskiego.
ŚMIECH I REFLEKSJA
„Miłość do trzech pomarańczy” to teatr bez pretensji i zadęcia, który nikomu nie próbuje na siłę udowadniać swojej wielkości i wyższości. Teatr przyjemny, w którym chce się spędzać czas, pośmiać, ale też porozmyślać nad rzeczywistością.
Powracająca pieśń dotycząca zanudzonej i uśpionej publiczności, którą najłatwiej jest kierować, staje się pretekstem do refleksji na temat niepodległości – nie tej odmienianej przez wszystkie przypadki na stulecie, ale tej indywidualnej; niezależności w myśleniu, działaniu, związanej z przytomnością umysłu, uwagą skierowaną na to, co mówią nam inni, umiejętnością analitycznego myślenia i bycia krytycznym widzem.
Wychodząc z Teatru Animacji, podążając za aluzjami ukrytymi w spektaklu, pomyślałam, że nie trzeba robić „wielkiego” teatru, żeby skłonić widzów do myślenia. Można mieć do siebie dystans, można być dowcipnym, można dać publiczności rozrywkę i „naturalną teatralność”, a jednocześnie zrobić dobry spektakl. Dlatego moje teatralne życzenie na 2019 rok brzmi: chciałabym częściej śmiać się w teatrze.
Autor: Agata Wittchen-Barełkowska, kulturaupodstaw.pl
Data publikacji: 18.01.2019
Recenzowany spektakl: MIŁOŚĆ DO TRZECH POMARAŃCZY