Zespół rockowy w piżamach zaczyna grać, a zza kulis na scenę wpadają stosy poduszek i pluszaków. Towarzyszy im śpiew szalonego chóru: "Nikt nie chce żyć w takim bałaganie..." Chór "piżamowców" wskakuje na scenę, tańcząc wśród sterty poduszek. Tak aktorzy Teatru Animacji rozpoczęli koncert-spektakl Maliny Prześlugi, z muzyką Piotra Klimka, w reżyserii Artura Romańskiego, oparty w całości na tekstach dzieci. Ten odważny pomysł, by oddać im głos i nagłośnić to, co mruczą sobie często pod nosem w piżamie przed snem, sprawdził się w tej realizacji scenicznej nadzwyczajnie.
Malina Prześluga opowiada, że pomysł wziął się z życia, gdy kiedyś na ulicy słyszała takie śpiewanki małej dziewczynki. Pomyślała, że często nam, dorosłym, umykają takie dziecięce recytacje i śpiewania, i że warto je ocalić. Zbierała teksty od znajomych, a potem dzięki ogłoszeniu internetowemu. Warunek był jeden: rodzice mieli teksty nagrywać, a nie spisywać, żeby niczego nie retuszować. Potem dokonano wyboru dla potrzeb spektaklu. Są wzruszające, śmieszne i zadziwiające swoją mądrością. „Ja tak lubię kochać siebie...”, „Każdy malec dzisiaj wie, że je się sałatę...cześć, Mataty, chcecie sałaty?” „Płyną krasnalowe łzy, witaj lekarzu, witaj... Tam będzie strach przebrany za lekarza...” „Współsmutek to jest taka emocja, że jak ktoś jest smutny, to ktoś inny jest smutny z tego samego powodu...”
Zaskakuje wybór muzyki. Jesteśmy przyzwyczajeni, że dzieciom proponuje się muzykę „dziecięcą”, cokolwiek za taką uważamy. Tymczasem muzyka Piotra Klimka to splot rockowych, bluesowych, funkowych i popowych stylów, które świetnie podkreślają dziecięce teksty. Przede wszystkim piosenki są interesujące muzycznie, świetnie zaaranżowane, ekspresyjne i różne w charakterze. Można powiedzieć, że związki muzyki ze słowem są tu udanym mariażem. Teksty są podkreślone, ale muzyka nie jest wyłącznie służebna wobec tekstu. Gratulacje!
Aktorzy Teatru Animacji grali „empatycznie”. Widzieliśmy małe dziewczynki, rozbrykanych chłopców, smutnych, przestraszonych, rozbawionych, przemądrzałych. Kreacje „dużych ludzi” były przekonywujące. Zapominałam, że to nie dzieci. I to nie za sprawą piżamek, poduszek czy przytulanek, których pełno było na scenie. Grali tak, jakby te teksty były ich własne. Reżyserowi i aktorom - ukłony.
Niebawem ma wyjść płyta z nagraniami piosenek ze spektaklu i, zapewniam: to wartościowa pozycja. O ile otworzymy się na teksty dzieci, naprawdę chcąc usłyszeć, co do nas mówią przez swoje „śpiewanki”. Bo całość jest trochę dla dzieci, trochę dla dorosłych - dzieci mogą się zidentyfikować z tekstami rówieśników, dorośli - usłyszeć w nich ważne rzeczy, które umykają na co dzień.
Jedyny zgrzyt w tym pięknym doświadczeniu: było za głośno. Problem powtarzający się przy wielu koncertach. Nasze telefony, przy włożeniu słuchawek wyświetlają: „słuchanie głośnej muzyki może uszkodzić słuch”. Nagłośnienie nie musi służyć temu, żeby odurzyć słuchacza, zwłaszcza tego małego. Tym bardziej, że chwilami, niestety, nie było przez to słychać tekstu, a to już na pewno nie było zamiarem twórców. Chce się powiedzieć: „uczcijmy uszy”!
Autor: Barbara Kowalewska
Data publikacji: 01.06.2017
Recenzowany spektakl: MIŁOŚĆ NIE BOLI, KOLANO BOLI