Laura dla mam

Monika Nawrocka-Leśnik

Tomasz Maśląkowski w "Wielkim złym lisie" przeprowadza wiwisekcję na starych i znanych motywach: matki, lisa i wilka. Lawiruje pomiędzy stereotypami, a jego obserwacje dotyczące porozumienia międzygatunkowego są nieocenionym źródłem wiedzy... o nas samych.

Punktem wyjścia do ostatniej realizacji Teatru Animacji był "Wielki zły lis" Benjamina Rennera. Jeden z najpopularniejszych komiksów we Francji, który zdobył kilka nagród, m.in. dla najlepszego albumu dla dzieci na festiwalu w Angoulême. W ręce polskich czytelników trafił w 2018 roku. Wojciech Szot pisał wtedy: "Jeśli szukacie komiksu zabawnego, mądrego (ale bez wielkich ambicji), który nadaje się zarówno dla młodych jak i starych - idealny wybór. [...] Jakbym nie wyżebrał od wydawcy, to bym sobie kupił". Podobnie myślę o "Wielkim złym lisie" Tomasza Maśląkowskiego. Na spektakl mnie zaproszono, ale nawet gdybym nie dostała wejściówki, to kupiłabym na niego bilet dla zaprzyjaźnionego przedszkolaka. I jego mamy. A w sumie - dla wszystkich mam. Bo każda, bez względu na to, czy dziecko urodziła, czy adoptowała, wykarmiła piersią czy mlekiem modyfikowanym z butelki, jest prawdziwa!

 

Reżyser - jak sam zapowiedział, a my o tym napisaliśmy - rewolucji nie zrobił. Transparentnie opowiedział historię wcale nie tak wielkiego i złego lisa. Można ją sprowadzić do kilku prostych zdań. Lis był głodny, chciał zjeść kurę, ale nie potrafił na nią zapolować. Z pomocą przyszedł mu wilk. I doradził, żeby ukradł jajka, sam je wysiedział, a potem skonsumował. Takie małe, delikatne i świeże mięso. Albo jeszcze sprytniej: trochę te kurczaki odchował, podtuczył, będzie więcej do zjedzenia. Jego wybór. Stadko piskląt jednak ocalało. Bo lis, chcąc nie chcąc, został zarazem ich najlepszą, jak i najgorszą mamą. Oszukał lisią naturę. I polubił rzepę.

 

Ale "Wielki zły lis" to tekst kultury, z którego obyty czytelnik/odbiorca wyciągnie znacznie więcej. Ta przewrotna historia budzi wyłącznie dobre emocje - najwięcej w niej oczywiście miłości. I wynikającej z niej troski. "Wielki zły lis" to lalkowe show o tym, jak trudno i łatwo zarazem być mamą. Obraz macierzyństwa bez lukru. Nieprzespanych nocy, pobudek na karmienie. Ciągłych pytań i wiecznych pretensji maluchów. Nauki wszystkiego od podstaw. Lis chociażby musiał podjąć się karkołomnego zadania, jakim było... nauczenie kurczaków wydziobywania dżdżownic z ziemi. Ale oczywiście życie młodej (również lisiej) mamy to też bezcenne całusy i tulasy. Piosenki na jej cześć przygotowane przez dzieciaki/kurczaki.

 

Ostatecznie nikt nikogo w tej historii nie zjada. Wręcz przeciwnie - ptasia rodzina powiększa się, choć początkowo kury chcą unicestwić lisa. Wilka, stereotypowo, cechują wielkie (i święcące) oczy i jeszcze większe zęby. Symbolizuje on jednak ciemną, tę niby naturalną, stronę lisa. Jest jego zwierciadłem i może również naszym? Bo kochamy dzieci, ale czasami... chcemy je zjeść. Absolutnie  - obie te zwierzęce postaci, nie są ani dobre, ani złe. Targają nimi wewnętrzne sprzeczności. Z jednej strony chcą oddać głos pierwotnym instynktom. Z drugiej - bronić fundamentalnych wartości.

 

Kostiumy, scenografię i lalki przygotował Michał Dracz. Punktem wyjścia dla twórcy był komiks - na próżno jednak szukać na scenie wyciętych z tektury postaci Rennera. Pozostały tylko ich wyraźne kontury. I oczywiście klimat. Scena zamieniła się w wielki kurnik. Siatkę na wolierę zastąpiła gra świateł, krajobraz - animacja. Świetny pomysł. Podobnie jak wykropkowanie całej przestrzeni... łącznie z aktorami. Technika Dracza (posłużył się wyłącznie kolorami flagi Francji) sprawdziła się, ale Renner niech pozostanie przy akwareli. W spektaklu pojawiają się mniejsze i większe lalki, wszystkie raczej miękkie. Wśród nich -  stadko pacynek. Bo lis pod swój ogon wziął aż ośmioro piskląt! A sam - w zależności od nastroju i tempa akcji, zmieniał swój rozmiar, by na końcu każdą jego część - nos, oczy czy pyszczek, animował inny aktor. Kolorowe kury-stuptuty robią sztuczny tłum. Częścią zwierzyńca jest jeszcze seledynowy królik i miodowy pies - takie duże przytulanki.

 

Swojskości i sielskości nadaje "Wielkiemu złemu lisowi" również muzyka Grzegorza Mazonia. Twórca, nie siląc się - i dobrze, na łamanie stereotypów, zdecydował się m.in. na harmonijkę. I to właśnie ona gra nomen omen pierwsze skrzypce w spektaklu. Spontaniczne kojarzona z country czy bluesem (i tu puszczam oko) idealnie wpisuje się w klimat, nawiązując chociażby do...siana, na które uczulony jest tytułowy lis.

Autor: Monika Nawrocka-Leśnik

Data publikacji: 11.02.2025

Źródło: https://www.poznan.pl/mim/wortals/cik/news,1200/laurka-dla-mam,247217.html

Recenzowany spektakl: WIELKI ZŁY LIS

Inne recenzje

„27 marca obchodzony jest na świecie Międzynarodowy Dzień Teatru. Kilka dni wcześniej, 21 marca, z nieco mniejszą pompą, ...”
Joanna Ostrowska, kulturaupodstaw.pl,
czytaj całą recenzję
„Tym razem specjaliści od teatru animacji stanęli przed nie lada wyzwaniem, zainscenizowali bowiem słynny francuski komik...”
Juliusz Tyszka, teatralny.pl,
czytaj całą recenzję
„Mój pobyt w Poznaniu osiągnie w tym roku pełnoletniość, a jakoś nigdy nie zdecydowałem się na spektakl w Teatr Animacji....”
Ryjówka - Blog Wszechkulturowy,
czytaj całą recenzję