Nieomal dekadę temu Janusz Ryl-Krystianowski, ówczesny dyrektor Teatru Animacji w Poznaniu, wystawił sztukę nieznanej szerzej w środowisku teatralnym Marty Guśniowskiej. Od tego czasu "Baśń o rycerzu bez konia" (wg danych portalu e-teatr.pl) doczekała się tylko w Polsce ośmiu realizacji, a rozpoznawana wcześniej tylko przez jurorów Konkursu na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży autorka stała się pierwszym nazwiskiem współczesnego polskiego teatru dla dzieci i młodzieży, wziętą i cenioną dramatopisarką. Po dziesięciu latach w tym samym Teatrze Animacji zadebiutowała jako reżyserka. Do współpracy zaprosił ją dyrektor Marek Waszkiel, ten sam, który w 2007 roku jako szef Białostockiego Teatru Lalek zatrudnił Guśniowską na stanowisku dramaturga, stwarzając sprzyjające, a może i komfortowe, warunki do rozkwitu jej talentu. A przede wszystkim umożliwiając jej poznanie teatru od podszewki i pracę u boku najlepszych twórców z Polski i z zagranicy.
Często aktorzy twierdzą, że decyzja o reżyserowaniu jest naturalną konsekwencją ich dotychczasowej drogi zawodowej. Marta Guśniowska też niejedną próbę w życiu widziała i poznała różne metody pracy z tekstem. Zresztą sama w didaskaliach często podsuwa rozmaite rozwiązania sceniczne. "A niech to Gęś kopnie!" powinno być więc traktowane jako realizacja zgodna z autorskimi intencjami odczytania i wystawienia dramatu. Co dla Guśniowskiej jest najważniejsze? Lalki. Odpowiedź nie zaskakuje, bo wielokrotnie przecież wspominała, że je kocha, a i krytycy zgodnym chórem twierdzą, że jej teksty są przeznaczone właśnie dla teatru lalek. Reżyserzy - również najwięksi admiratorzy jej twórczości, jak zmarły niedawno Petr Nosálek - nawet jeśli sięgali po lalki, to na pierwszy plan właściwie zawsze wysuwali aktorów. Podobnie dzieje się w większości spektakli dla dzieci w Polsce. Debiut dramatopisarki można widzieć w kategorii buntu przeciwko tej strategii. Tylko czy to jednocześnie ważny krok dla polskiego teatru?
Do współpracy scenograficznej w Poznaniu została zaproszona Julia Skuratova, litewska artystka, która odpowiadała już za plastykę w wielu spektaklach w Polsce (choćby "Biegun" i "Lis" w Białostockim Teatrze Lalek, "Prawdziwe-nieprawdziwe" w Teatrze Baj w Warszawie, "Anatomia psa" w Teatrze Wierszalin, "Złoty klucz" i "Wąż" w Teatrze Banialuka w Bielsku-Białej). Potrafi pięknie zakomponować scenę, cechuje ją ogromna dbałość o szczegół, upodobanie do ciemnych, ziemistych kolorów i lekko anachronicznych form. Taka jest też "Gęś". Niewielkie lalki ustawiono na drewnianych komodach, animują je ubrani na czarno aktorzy. Są naprawdę piękne i wykonane z taką pieczołowitością, że zachwycają najwybredniejsze oko. Julia Skuratova zaprojektowała figury zwierząt, którym nałożyła eleganckie stroje. Koronkowe wykończenia sukienek, falbanki przy spódniczkach, bryczesy, zapinane wysoko trzewiki, miniaturowe kapelusiki, czepki i binokle - wszystko to kojarzy się z XIX-wiecznym światem, rodem z opowieści o Sherlocku Holmesie. Nic dziwnego; przecież zanim tekst przybierze kształt klasycznej opowieści drogi, wydaje się historią kryminalną.
Guśniowska zawiązuje akcję w typowy dla siebie sposób - stosuje chwyt metateatralny. W świat przedstawiony wprowadza nas Narrator (jedyna postać grana przez aktora: w tej roli Marek A. Cyris), który komentuje poczynania widocznego na pierwszym planie Lisa (znakomity Marcin Ryl-Krystianowski), wyruszającego na polowanie do kurnika. Już w tej scenie między nimi wywiązuje się rozmowa, a właściwie sprzeczka. Narrator zachowuje się niczym żądny sensacji dziennikarz, który czeka na gorące newsy, by puścić je w eter. Gdy okaże się, że Kurom i Kogutowi nic specjalnego się nie stało, a z kurnika zniknęła tylko siedząca w kącie smutna Gęś poetka (rewelacyjna Elżbieta Węgrzyn), Narrator straci rezon, a po prawdzie i cel swojej scenicznej egzystencji. Będzie jednak powracał regularnie, a to podpowiadając bohaterom, a to komentując ich poczynania, a to po prostu ustawiając komody do kolejnych scen.
Główną bohaterką przedstawienia jest Gęś, w dodatku w depresji. Twórczość Guśniowskiej w ostatnim okresie obfituje w postaci, które straciły cel życia, mają problemy egzystencjalne - wystarczy przypomnieć sobie "Węża" czy "Brak sensu, Aniołek, Żyrafę i Stołek". Dramaty składają się z wielu zabawnych sytuacji, które prowadzą do szczęśliwego zakończenia. W przypadku dwóch wspomnianych tekstów happy end ma proweniencję chrześcijańską. W "A niech to Gęś kopnie!" autorka sięga po schemat romansowy: to miłość wiąże przedstawicieli dwóch gatunków i daje nadzieję na poprawę egzystencji.
Uczucie łączy oczywiście tytułową bohaterkę i wspomnianego już Lisa. Ich historia zaczyna się w kurniku: Gęś desperacko proponuje, że da się pożreć zamiast tłuściutkiej kurki. Przecież i tak jej życie nic nie znaczy! Tyle że jest chuda, żylasta i nieapetyczna - ofiara musi więc biegać za katem: wystaje pod jego drzwiami, zakrada się do lodówki. Lis odmawia konsumpcji, ale lituje się nad Gęsią i oferuje, że zaprowadzi ją do Wilka. Od tego momentu tekst przybiera formę klasycznej opowieści drogi, w której kolejne sekwencje stwarzają okazję nie tylko do zbliżenia się do siebie bohaterów, ale - może nawet przede wszystkim - do przestawienia różnych stylów życia, co pozwala na sformułowanie następującego morału: "każdy musi znaleźć swój własny sens życia".
Ten, kto zna teksty Guśniowskiej, zna jej upodobanie do zabaw językowych. Tekst "Gęsi" (który zdobył pierwszą nagrodę w ubiegłorocznym Konkursie na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży) wprost skrzy się dowcipami, wiele scen ma charakter stricte komediowy - jak choćby wywiad Narratora z Kogutem. W inscenizacji reżyserka jeszcze podbija ten aspekt, wprowadzając postaci Mrówek, których zachowanie (niespodziewane pojawianie się zamiast oczekiwanego bohatera, przenoszenie z miejsca na miejsce dekoracji) budzi śmiech.
Sam komizm językowy nie ma charakteru sytuacyjnego, nie służy budowaniu dramaturgii, ale raczej w prześmiewczy sposób charakteryzuje bohaterów. Wielu gier małe dzieci nie rozumieją, mogą one bawić uczniów starszych klas podstawówek. No i oczywiście dorosłych. I aspekt językowy, i tematyka sprawiają, że trudno nie widzieć tego przedstawiania jako spektaklu właśnie dla dorosłych, pomyślanego jednak z przeznaczeniem dla dzieci. Maluchy od połowy się nudzą, śmieją się za to opiekunowie, do których co rusz ze sceny puszcza się oko. Ciekawiłby mnie ten tekst raczej w interpretacji dla starszych; można byłoby wówczas grać erotyką, w naturalny sposób potencjalnie obecną w tekście.
Mówi się, że język teatralny nie nadąża za przemianami współczesnej dramaturgii. Przeniesienie na scenę swojego tekstu przez dramatopisarza daje szansę na zamianę tej sytuacji. W moim poczuciu to szansa niewykorzystana. Nie jest to przykład ciekawego współczesnego teatru lalkowego, gdzie forma stanowi dodatkowy nośnik treści, gdzie napięcie rozgrywa się na linii animator i animant. Marta Guśniowska po prostu dość sprawnie zrealizowała spektakl lalkowy. Tylko tyle. Szkoda, że stan polskiego teatru lalek jest taki, iż muszę sprawiedliwie dodać: i aż tyle.
Autor: Justyna Czarnota, "Teatr lalek" nr 1/2015
Data publikacji: 01.04.2015
Źródło: https://e-teatr.pl/dramatopisarka-i-lalki-a195669
Recenzowany spektakl: A NIECH TO GĘŚ KOPNIE!